[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam nie wiedział, kiedy zaczął iść ku domowi, gdy sprzed kościoładoszedł go bolesny płacz i głośne wyrzekania, pod figurą, stojącąprzed samymi wrótniami na cmentarz, ktosik leżał rozkrzyżowanyna śniegu, w cieniu, jaki padał od parkanu, nic nie można było roz-poznać, pochylił się myśląc, że to jaki obcy wędrownik albo i pijany- a to Hanka leżała żebrząc miłosierdzia.- Chodz do domu, ziąb taki, chodz, Hanuś! - prosił, bo mu dziwniezmiękła dusza, a że się nie odezwała, uniósł ją przez siłę i powiódłdo domu.Nie mówili nic ze sobą, bo Hanka rzewnie płakała.144Chłopi - część 2- ZimaZima rozdział VIIIU Borynów było kiej w grobie po tym święcie - nie płacz, nie krzyki,nie pomstowania, a ino ciężka cichość, złowrogo przyczajona i peł-na powstrzymywanych gniewów a żalów.Cały dom zmilknął, osnuł się posępnością, a żył w ciągłej trwodzei oczekiwaniu czegoś strasznego, jak kieby pod dachem, któren ladachwila ma paść na głowy.Stary, powróciwszy do domu ni potem, nawet nazajutrz ani marne-go słowa nie rzekł Jagusi, nawet przed Dominikową się nie użalał,jakby się nic nie stało.Rozchorzał jeno z tych przytajonych w sobie złości i z łóżka się pod-nieść nie mógł, że to go cięgiem mdliło, kolki spierały w boku i gorą-cość rozbierała.- Nic to innego, tylko wątroba się wama zapiekła albo macicaopadła! - rzekła Dominikowa smarując mu boki gorącym olejem;nic się nie odezwał, jeno postękiwał boleśnie i w pułap uparciepatrzył.- Nie Jagusina to wina, nie! - zaczęła cicho, by na izbie nie dosłyszeli,bo się już srodze frasowała, że ani słowa nie powiedział o wczoraj-szej sprawie.- A czyja? - mruknął.- W czym to winowata? Wyście ostawili ją samą i poszli pić do al-kierza, muzyka grała, tańcowały wszystkie, bawiły się, to cóż, jakten samson miała stać w kącie, młoda przecież, zdrowa i zabawy jejpotrzeba: Zniewolił ją, to i poszła tańcować.Mogła to nie iść? Kuż-den w karczmie ma prawo brać do tańca, która mu się jeno uwidzi,a że ją wybrał i nie popuszczał zbój ten jeden, to ino przez złość dowas, ino przez złość!145Władysław Stanisław Reymont- Smarujcie jeno i róbcie, bym wyzdrowiał rychło, a nie uczcie mnie ro-zumu, dobrze sam wiem, jak było, nie trzeba mi waszego powiedania.- Kiejście taki mądry, to i to wiedzieć powinniście, że kobieta młoda,zdrowa też swojej uciechy potrzebuje! Nie drewno jest ni starucha,za chłopa poszła, to chłopa jej potrza, nie dziadygi, by z nim róża-niec przebierała, nie!- A i to czemuście mi ją dali? - rzucił urągliwie.- Czemu? A kto to skamlał jak ten pies? Nie ja was molestowałam,byście ją wzieni, nie ja wam ją podtykałam ni ona sama! Mogła se iśćza każdego drugiego i z tych najpierwszych we wsi, tylu ich było.- Było, jeno nie do żeniaczki!.- Ażeby wam ozór wykręciło za to pieskie szczekanie!- Prawda was sparzyła kiej pokrzywa, żeście się tak ciepnęli!- Cygaństwo paskudne to, nie prawda! Cygaństwo!Naciągnął pierzynę na piersi, odwrócił się do ściany i ani już słowemsię ozwał na jej dowodzenia gorące, dopiero gdy w płacz uderzyła,szepnął złośliwie:- Jak baba kijanką nie poredzi, to myśli płaczem co wskórać !Dobrze wiedział, co powiedział, dobrze! Teraz ano, kiej się z łóżkapodnieść nie mógł, przychodziło mu do głowy, co to o niej powiada-no przódzi, rozważał to sobie, układał, do kupy ściągał, deliberował- i taka złość go przejmowała, taka zazdrość gryzła, że nie mógłwyleżeć, rzucał się na łóżku,.klął z cicha, to odwracał się twarządo izby i tymi złymi, jastrzębimi ślepiami chodził za Jagną.Onazaś była jakaś blada, zmizerowana, że jak senna chodziła po domu,a ino tymi żałosnymi oczami skrzywdzonego dzieciątka spozierałana niego i tak wzdychała, aż mu się żal robiło i serce zdziebko tajało,ale i zazdrość tym większa rosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]