[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paru takich wisusów, ukrytych w tłumie, cichcem wetknęło pod ogony Rosynantowi isiwemu osłowi kulki ostów kłujących, które tak im dopiekły, że nieszczęsne zwierzęta wszale rzuciły się przed siebie, desperacko wierzgając; Don Kichot i Sanczo Pansa zaraz spadlina ziemię, i w ten sposób pierwsze zetknięcie ich ciał z Barceloną promienną było czymśzgoła innym niż poprzedzające je pierwsze zetknięcie oczarowanego wzroku i słuchu.W Barcelonie rycerz i giermek zatrzymali się nie w zajezdzie ani w zamku książęcym, alew miejskim domu pewnego zamożnego pana, do którego mieli polecenie od innychżyczliwych osób, spotkanych w drodze.Ten przyjął wędrowców bardzo gościnnie i dbając,by się nie nudzili, oprowadzał ich po całym mieście; pewnego popołudnia postanowił pokazaćim stojące u nabrzeża galery, o czym uprzedził dowodzącego admirała; ten zaś zgotowałsłynnym gościom (w Barcelonie bowiem, wykształconej i czytającej książki, Don Kichot iSanczo Pansa byli już naprawdę słynni) wspaniałe przyjęcie.Zaledwie ukazali się na brzegu, spuszczono na wodę łódz pokrytą kobiercami ipoduszkami, a kiedy Don Kichot postawił na niej nogę, z wszystkich galer po kolei danostrzały armatnie, nie w Don Kichota, ma się rozumieć, lecz na jego cześć i w powietrze.Aódzpodpłynęła do głównej galery i Don Kichot po drabince sznurowej wstąpił na pokład, Sanczoi towarzyszące im osoby za nim. Hu! Hu! Hu!  wykrzyknęła załoga na powitanie, admirał zaś podał Don Kichotowi rękę,mówiąc, że dzień spotkania z błędnym rycerzem odznaczy białym kamieniem, jakonajważniejszy w swym życiu. Dozorca galerników gwizdnął przerazliwie i tłum mężczyzn siedzących przy wiosłachobnażył ciała; w tej samej chwili białe żagle z niezwykłą szybkością jęły się wspinać pomasztach; jedno i drugie nadzwyczaj zdumiało Sancza, ale nie zdążył się jeszcze w pełnioddać zdumieniu, gdy sam stał się przedmiotem kolejnego manewru; wioślarz potężnejbudowy złapał go i uniósł do góry, podając następnemu  i od tej chwili eks-gubernatorBaratarii zaczął latać nad głowami galerników, podawany z rąk do rąk, aż obleciał w kołocałą galerę i wylądował z powrotem w tym miejscu rufy, od którego się wszystko zaczęło.Dyszał ciężko, spocony i poturbowany, i mrugał powiekami, nie pojmując, co go spotkało.Don Kichot zapytał admirała, czy każdy, kto po raz pierwszy wstępuje na pokład, przechodzipodobny chrzest, bo co się jego tyczy, to nie ma zamiaru tak fruwać; co mówiąc, z wyrazemzdecydowania na twarzy położył dłoń na rękojeści miecza; lecz admirał uprzejmie zaprzeczył,jakoby zwyczaj fruwania nad galerą mógł dotyczyć błędnego rycerza.Zabawa z Sanczem była, jak się okazało, krótką rozgrzewką dla galerników przedpodjęciem prawdziwej pracy; teraz bowiem dozorca razami bicza wprawił w miarowy ruchich ramiona połączone z wiosłami i galera zaczęła wypływać na pełne morze.Sanczowi, któryprzyszedł już do siebie, wiosła wydały się długimi czerwonymi nogami chodzącymi po fali;złości zaś, jaką przed chwilą jeszcze odczuwał do galerników, wyzbył się natychmiast,współczując ich smaganym przez dozorcę plecom i mówiąc sobie, że ludzie ci żyją wprawdziwym piekle.Don Kichotowi tymczasem coś zupełnie innego przyszło do głowy, odezwał się więc doSancza: Zwietna okazja ci się trafia, by odczarować wreszcie niezrównaną Dulcyneę z Toboso.Mógłbyś wmieszać się, obnażony do pasa, między tych tu ludzi i przyjąć na swe ramionapewną ilość uderzeń, z których każde, jako silną ręką zadane, byłoby ci może policzone zadziesięć.Z pewnością zaś we wspólnym cierpieniu z innymi mniej boleśnie odczuwałbyśwłasne, dużo łatwiej zatem by ci przyszło spełnienie ślubowanej pokuty.Możemy co najwyżej domyślać się, jaki był stosunek Sancza do tej propozycji, nie zdążyłbowiem powiedzieć słowa, gdy jeden z marynarzy krzyknął, że fort przybrzeżny sygnalizujestatek mauretański od zachodniej burty.Admirał zaczął energicznie wydawać rozkazy, mające na celu wzięcie do niewoli statku,który określił jako brygantynę korsarską z Algieru.Dwie galery wypłynęły na pełne morze,dwie pozostałe, w tej liczbie admiralska, na której pokładzie znajdował się błędny rycerz zgiermkiem, posuwały się wzdłuż brzegu.Niebawem dojrzano ową brygantynę, której arraez , jak po arabsku nazywano kapitana korsarzy, musiał zdawać sobie sprawę zbeznadziejnej sytuacji i rozpoczął najwidoczniej manewry zmierzające do poddania się.Zamiar jego udaremnili jednak dwaj pijani Turcy, którzy wystrzelili do zbliżającej się galery izabili dwóch hiszpańskich żołnierzy; rozwścieczony admirał oświadczył na to, że nikogo nabrygantynie nie wypuści z życiem; tamci również pojęli, co im grozi, i w ostatniej chwiliusiłowali się wymknąć, ale było już za pózno; cztery galery otoczyły ich, zahaczyły bosakamii całą mauretańską załogę ujęły żywcem. Który to wasz arraez ?  zapytał ostrym tonem admirał.Jeden z jeńców, jak się pózniej okazało, hiszpański poturczeniec, odpowiadając pokastylsku, wskazał młodzieńca niezwykłej urody, nie wyglądającego nawet na dwadzieścialat.Jego powierzchowność równie zdumiewała, jak to, że ktoś taki mógł dowodzić statkiemalgierskich korsarzy.Galery zawróciły teraz, by czym prędzej przybić do nabrzeża, gdzie zgromadziły się jużwiwatujące tłumy, a wśród nich barcelońskie osobistości, z wicekrólem na czele [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed