[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas wpadli w gniew.Kilku się wahało, ale po pierwszychrozmowach z pryncypałem wściekłość ogarnęła ich także.Powiedziałbowiem sucho, że wóz albo przewóz.Tak człowiek nie mówi. Cóż on sobie wyobraża! zawołał Esposito że się przestra-szymy?Pryncypał był zresztą przyzwoity facet.Odziedziczył warsztat poojcu, wyrósł w nim, od lat znał wszystkich robotników.Zapraszał ichczasem na zakąskę w warsztacie; smażyli wówczas sardynki albokiszkę na ogniu z wiórów, pili wino, był naprawdę bardzo miły.NaNowy Rok ofiarowywał zawsze każdemu robotnikowi po pięć butelekwina, a często, kiedy któryś był chory albo z okazji jakiegośwydarzenia, ślubu czy komunii, dawał w prezencie pieniądze.Kiedyurodziła mu się córka, częstował wszystkich cukierkami.Kilka razyzaprosił Yvarsa na polowanie do swej posiadłości na wybrzeżu.Lubiłswoich robotników, to pewne, i przypominał często, że jego ojcieczaczął jako czeladnik.Ale nigdy nie bywał u nich i nie zdawał sobiesprawy.Myślał tylko o sobie, znał bowiem tylko siebie, a teraz wózalbo przewóz.Inaczej mówiąc, z kolei uparł się pryncypał.Ale onmógł sobie na to pozwolić.W związku zawodowym postawili na swoim.Warsztat został za-mknięty. Nie róbcie sobie kłopotu ze strajkowymi pikietami powie-dział pryncypał. Gdy warsztat stoi, robię oszczędności.Nieprawda, ale to nie załatwiało sprawy, skoro mówił im wżywe oczy, że daje im pracę z miłosierdzia.Esposito oszalał zwściekłości i powiedział mu, że nie jest człowiekiem.Pryncypał byłkrewki i trzeba było ich rozdzielić.Ale strajk odbił się narobotnikach.Dwadzieścia dni bez pracy, w domu smutne kobiety,kilku zniechęconych, i w końcu związek poradził im, żeby ustąpilipod warunkiem, że odbędzie się sąd rozjemczy i że odrobią sobieczas strajku godzinami nadliczbowymi.Uchwalili, że wrócą dopracy.Oczywiście udawali zuchów, mówili, że to jeszcze nie koniec,że się jeszcze okaże.Ale tego ranka zmęczenie miało ciężar klęski,zamiast mięsa był ser, nie sposób już było się łudzić.Na próżnoświeciło słońce, morze nic nie przyrzekało.Yvars naciskał jedynypedał i z każdym obrotem kół zdawało mu się, że jest starszy.Gdymyślał o warsztacie, o kolegach, o pryncypale, którego zobaczy,coraz ciężej robiło mu się na sercu.Fernande niepokoiła się. Co mu powiecie? Nic. Yvars wsiadł na rower i potrząsnął głową.Zaciskałzęby, jego drobna, brązowa i pomarszczona twarz o cienkich rysachścięła się. Pracujemy.To wystarczy.Teraz jechał z zaciśniętymi wciąż zębami, smutny i zimnygniew przysłaniał mu nawet niebo.Porzucił bulwar i morze i wjechał w wilgotne ulice starej dziel-nicy hiszpańskiej.U ich wylotu był teren, gdzie znajdowały się tylkoremizy, składy żelastwa i garaże; tu był warsztat: hangar do połowywysokości murowany, wyżej oszklony, aż do dachu z karbowanejblachy.Ten warsztat wychodził na podwórze, otoczone starymidziedzińcami, dawny warsztat bednarski, gdzie już nie pracowano,odkąd przedsiębiorstwo się powiększyło.Teraz służył za składzużytych maszyn i starych beczek.Za podwórzem, oddzielonym odniego ścieżką wyłożoną starymi dachówkami, zaczynał się ogródpryncypała; przy końcu ogrodu wznosił się dom.Dom był wielki ibrzydki, ale przyjemny ze swoją dziką winną latoroślą i skąporosnącym wiciokrzewem, który oplatał zewnętrzne schody.Yvars zobaczył od razu, że brama warsztatu jest zamknięta.Stała przed nią w milczeniu grupa robotników.Nie widział jeszczebramy zamkniętej, odkąd tu przychodził do pracy.Pryncypał chciałpodkreślić swoje zwycięstwo.Yvars skierował się na lewo, postawiłrower pod okapem, który z tej strony stanowił przedłużeniehangaru, i podszedł ku drzwiom.Z daleka rozpoznał Esposita,chłopa na schwał z gęstym włosem i o ciemnej skórze, którypracował obok niego, Marcou, delegata związkowego o twarzytenora, Saida, jedynego Araba w warsztacie, potem wszystkichinnych; patrzyli w milczeniu, jak idzie w ich stronę.Ale zanim donich doszedł, odwrócili się nagle ku bramie warsztatu, która sięuchyliła.We framudze ukazał się Ballester, kierownik warsztatu.Otwierał skrzydło ciężkiej bramy i, odwrócony teraz plecami dorobotników, pchał je powoli po żelaznej szynie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]