[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak długo jeszcze będą wpatrywać się w niego oczy tychwszystkich ludzi, szukając już teraz na jego twarzy stygmatówśmierci?Zastukał nagle palcami w stół i zażądał wódki.Dokoła roz-brzmiało coś w rodzaju przyciszonego szmeru, którego znacze-nie pochwycił w lot.Obecni zapewne zrozumieli to po swojemu198 że zaczyna tracić odwagę i że chce utopić w wódce budzącysię strach.Chciał odwołać polecenie, lecz nie ośmielił się tego uczynić.Przyniesiono mu wódkę.Osuszył kieliszek jednym łykiem ichociaż zasadniczo był człowiekiem niepijącym, napój wydałmu się tylko wodą o wstrętnym zapachu i smaku.Nie przepaliłmu gardła ani też nie przyniósł upragnionej ulgi.Odsunął od siebie niecierpliwym gestem kieliszek i rozparłsię wygodniej na krześle, zapaliwszy świeże cygaro.Paląc, za-czął rozglądać się po obecnych.Twarze ich wydały mu się nie-przyjazne, bezwstydnie podniecone, a zarazem zdradzająceuczucie odrazy. Pewnie już widzą we mnie trupa pomyślał.Zacisnął prawą rękę, aby powstrzymać zimny dreszcz trwo-gi, przenikający całe jego ciało.Ta prawa ręka musi zostać nie-poruszona, twarda i mocna jak żelazo.Ta prawa ręka, którąrozdawał karty i w której trzymał rewolwer, musi być nieugiętajak opoka.Bo cóż stałoby się z nim, gdyby wymówiła mu po-słuszeństwo i nie spełniła jak należy swojego obowiązku?Wpił w nią wzrok z taką intensywnością, że palce zaczęły zlekka drgać.Czy i ktoś inny jeszcze dostrzegł tę wyrazną ozna-kę słabości?Kolejny raz otworzyły się i zamknęły drzwi.Spojrzał szero-ko otwartymi oczami.Nie, to nie był doktor Aylard, choć prze-cież dziś wieczór przyjść musi.Z oddali usłyszał Colby jakiśgłos łudząco podobny, a może zdawało musie tylko, do głosuJeffa Mullina! Dość tego! szepnął bezgłośnie i pomyślał:199 Mówię do samego siebie! To najlepszy dowód, że mamrozklekotane nerwy.Czyżby miało być tak naprawdę? I czywszyscy ci ludzie tutaj wiedzą o tym? Jeff Mullin nie żyje przecież! powiedział cicho, zno-wu łapiąc się na tym, że mówi sam do siebie.Opowiedziano muprzecież wszystkie szczegóły jego pogrzebu.Sam zresztą najlepiej wiedział, że jego kula trafiła Mullinaw samo serce.Nie było to przecież zbrodnią! Byli natomiastinni.Był ich długi korowód. Dość tego! nakazał sobiewładczo, nie zwracając już uwagi na to, że mówi do siebie. O,gdyby ten przeklęty Aylard zjawił się wreszcie!W głowie mu szumiało.Oczy zasnuły się lekką mgłą. To wódka! perswadował sobie. Jakiż ze mnie głu-piec! Tak! Wyraznie rozbiera mnie wódka.Sprowadza na mniedziwną ociężałość senną.Obracające się drzwi wejściowe zwróciły jego uwagę.Colbyna wpół uniósł się z krzesła, a potem opadł na nie ciężko, chwy-tając na widok wchodzącego Aylarda za rękojeść rewolweru.Aylard wszedł dumnym krokiem zdobywcy.Był wysoki,spoglądał władczo i wyniośle nieskazitelny rycerz w każdymcalu.Tak mu opisywano doktora Aylarda i opis ten w zupełno-ści odpowiadał prawdzie.Aylard był w istocie wyjątkowo wy-soki i wyjątkowo barczysty. Tym lepiej nada się jako cel pomyślał. Aatwiej będziedo niego trafić.Niemożliwe przecież, aby on, Colby, znany zniezawodnego oka tym razem spudłował.A jednak speszyła go nieco ta beztroska i pewność siebiedoktora, który zdawał się z trudnością powstrzymywać200uśmiech triumfu.Zachowywał się tak, jak gdyby krył w sobiejakąś tajemnicę, od której zależał wynik spotkania! Na czym mogłaby ona polegać? zastanawiał się Colby. Funduję wszystkim obecnym! zawołał doktor dono-śnym, wesołym głosem, stając przy ladzie.Rozdano wszystkim napełnione kieliszki, nic jednak nieprzerwało pełnej napięcia ciszy, która zalegała salę. A pan, doktorze, nie napije się? zwrócił się do niegogrzecznie Saylor, widząc, że Aylard odsuwa stanowczym ge-stem postawiony przed nim kieliszek. Nie, nie piję! odparł doktor. Nie piję nigdy, jeżelimam jakąś poważniejszą sprawę do załatwienia.Powiedziawszy to, roześmiał się tak szczerze, że dodał tymuśmiechem odwagi innym do zawtórowania mu.Harrison Colby był niemile urażony tą ogólną wesołością.Zaczął nerwowo zwilżać końcem języka swoje wyschłe na wiórwargi. Nie, nie będę pił powtórzył doktor.ROZDZIAA XXIVSZPIEGDoktor zamierzał pośpieszać z powrotem na rancho, gdzie,jak się domyślał, zapewne dotarły już wieści o jego nowymniebywałym triumfie.Cieszyła go myśl, że dzięki niemu Jacqu-eline zobaczy w pełni niezwykłe walory swojego przyszłegomałżonka.Okazało się jednak, że nie mógł powrócić od razu.Przedewszystkim cała ludność Twin Falls wyszła mu naprzeciw z ho-norami, jak gdyby był królem co najmniej.Po wcześniejszympokonaniu przez doktora Aylarda Wielkiego Jima jego zwycię-stwo nad Colbym było podwójnie przekonujące.Jednorazowe powodzenie może być rzeczą przypadku, dwawielkie zwycięstwa jednak muszą być spowodowane doniosły-mi przyczynami.Zaczęto snuć domysły na ten temat.Niebywa-ła siła woli doktora Aylarda połączona z umiejętnością włada-nia bronią wystarczyła do pokonania wszelkiego oporu.Już powalenie Jima wprawiło wszystkich w niebywały po-dziw, ale sprawa Harrisona Colby'ego, pokonanego bez odda-nia jednego strzału, była czymś zbyt przerażającym, aby możnabyło ująć to w słowa.Zwycięstwo to było tak oszałamiające,202że wspomnienie o nim poniżało wręcz godność ludzką, ale tymwiększy oczywiście podziw należał się doktorowi Aylardowi.Obok podziwu narastał w ludziach niemal zabobonny lękprzed doktorem, któremu zaczęto przypisywać zdolności hip-notyzerskie.Wieść o tym szerzyła się coraz bardziej i znajdo-wała powszechną wiarę.Wierzono w tę nadnaturalną władzę doktora do tego stop-nia, że najodważniejsi ludzie, słynący tą swoją nieustraszonąodwagą, nie wahali się utrzymywać, jakoby nie było hańbąuchylać się od walki z człowiekiem tej miary co Aylard.A kiedykowboje z Zachodu wypowiadali tego rodzaju zdania, możnabyło śmiało wnioskować, że doktor Aylard został przez nichumieszczony wyjątkowo wysoko.Odbywano kilkudniowe podróże, byle tylko móc uścisnąćmu rękę i przyjrzeć się jego twarzy.Młodzież witała go ze zboż-nym szacunkiem.Starcy zapominali w jego obecności o daw-nych bohaterach, gdyż sława doktora przyćmiła sławę tamtych.I w przeszłości zdarzali się wielcy, ale czy istniał człowiek zdol-ny do pokonywania przeciwnika jedynie potęgą swojego wzro-ku?Opowieść o tym, jak to doktor spokojnie przeszedł przez ca-łą salę u Saylora, ściągnął Colby'ego z krzesła i obezwładnił bezjednego wystrzału, była w istocie zbyt straszna, aby móc jąopowiadać.Dlatego też ludzie wspominając tę historię, mówili o tym, co wydarzyło się w lokalu Saylora , i nie dodawali anisłowa więcej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]