[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Meble były dośćeleganckie, ale zakurzone.Biurko, imponująco wielkie, było kompletnie zarzuconenajróżniejszymi papierami.Bibliotekę wypełniały książki i skoroszyty z rejestrami, aktami,zestawieniami.Lee i Micah siedli na kanapce w głębi, z dala od słońca, wpadającego przez wysokie izakurzone okna.Byli bardzo zadowoleni, że Jake sam załatwia wszystkie transakcje.Z początku pan Culpepper zwracał się tylko do Jake'a, ale po kilku rozsądnych uwagachBanner zrozumiał, że to ona jest właścicielką rancza, w którym chciałaby hodować bydło.Uświadomił sobie, że jest nie tylko ładną, młodą damą, ale i zna się na rzeczy.W ciągu pół godziny uzgodnili cenę niewielkiego stada.- Dwadzieścia dziewięć krów rasy Hereford i byk.- Culpepper zastanawiał się przezmoment.- Tak, mam byka rasy Brahman, ale ma tego, trochę - spojrzał na Banner -powiedzmy: romantyczną naturę.Jest dość drogi, lecz możemy się potargować.Jesteścietym zainteresowani?Jake pokręcił przecząco głową.- Wolałbym, żeby byk też był rasy Hereford.- Może i masz rację.Czy w tej sytuacji jesteście gotowi do podpisania kontraktu?- Oczywiście - odparł Jake - tylko że chciałbym najpierw obejrzeć zwierzęta.Handlarz poczuł się zaskoczony, gdyż uznał Jake'a za zwykłego kowboja.Takiepostawienie sprawy świadczyło jednak, że był on także niezłym kupcem, co zresztą panuCulpepperowi bardzo odpowiadało.- Naturalnie.Możemy zaraz pojechać do zagród.Co wy na to? Wezmiemy moją bryczkę.Culpepper zawołał gońca i kazał mu przygotować pojazd.Razem zeszli na dół.- Zabierzcie Banner do hotelu.Nie widzę potrzeby, żebyśmy jechali tam wszyscy - zwróciłsię Jake do chłopców.- Pojadę.- Nie możesz tam jechać! - Lee poparł Jake'a, nim ten zdążył coś powiedzieć.- Czy kobiety nie mają wstępu do zagród?- To nie jest miejsce dla kobiet - odpowiedział dyplomatycznie Micah.- Zbiera się tamróżnego rodzaju hałastra.- Wcale nie mam zamiaru oglądać żadnej hałastry - przerwała mu - tylko krowy, którekupuję.Spojrzała prosząco na Jake'a.- Dobra, chłopcy.Jedzcie sami.Spotkamy się pózniej.Ujął Banner pod rękę i poprowadziłprzed dom, gdzie pan Culpepper już czekał.- Czyżby ta młoda dama chciała jechać z nami? - spytał handlarz, nieco zdziwiony.- Tak, takie jest jej życzenie - odparł Jake, pomagając dziewczynie wsiąść; miał nadzieję,że do końca dnia nie będzie musiał nikogo zastrzelić za próbę jej podrywania.Jak się okazało, załatwili interes bez przeszkód.Banner była zachwycona biało - rudymikrowami.Ich skręcona sierść błyszczała w słońcu.- Banner, to jest bydło rozpłodowe - powiedział Jake ze śmiechem patrząc, jak głaszczejedną z krów - a nie psy.- Wiem.Ale są moje.Każdej wymyślę imię.Popatrzył na nią z pobłażaniem.Wrócili do biura i razem podpisali kontrakt.Ross powinien być zadowolony.Tego dniaszczęście im dopisywało; otrzymali dobre wiadomości z kolei: strajk miał się skończyć opółnocy, więc Jake postarał się, aby załadować krowy na pierwszy pociąg do Larsen, Wprzypływie radości chwycił Banner w pasie i podniósł wysoko nad ziemię.- Dziewczyno, mamy własne stado! - zawołał.- To tylko początek, Jake.Początek.- Jasne!- Wstrzymywałam oddech - zawołała podniecona.- Bo nie sadziłam, by Culpepperzaakceptował twoją ostatnią propozycję.Ale byłeś cudowny! Wygrałeś! Taki spokojny ipewny siebie.Chciałam cię już kopnąć pod stołem, żebyś się zgodził na cenę proponowanąprzez niego.Dobrze, że tego nie zrobiłam.Zmiała się głośno, absolutnie nie zwracając uwagi na złe spojrzenia, jakimi ich obrzucano.Postawił ją na ziemi, wciąż trzymając ręce na jej smukłych biodrach.Wpatrywał się w jejopaloną twarz: mógł policzyć wszystkie piegi rozsiane na nosie i policzkach.Upał, kurz i ostry zapach zagród wydały mu się rajem i nie sądził, by gdziekolwiek indziejmógł czuć się lepiej.Patrząc w jej wyczekujące oczy, nie czuł się ani stary, ani zmęczony;przeciwnie - rozpierała go energia, był pełen ambitnych pomysłów.Zaczął nieśmiało wierzyć,że może naprawdę jest coś wart.W tym momencie był przekonany, że przy łaskawymuśmiechu losu, z tych dwudziestu dziewięciu krów będzie można wyhodować całkiem niezłestado, a kto wie, czy nie najlepsze w całym stanie.Po raz pierwszy od długiego czasu uśmiechnął się szczerze i promiennie.- Co chcesz dziś robić?- Robić? - powtórzyła.Jego usta śmiały się do niej, więc najchętniej przywarłaby do niego i cieszyła się wraz znim.Tylko duma nie pozwoliła jej poprosić go, by ją pocałował.- Dzisiaj jest twój dzień - powiedział widząc jej niezdecydowanie.- Może na początekprzejedziemy się dorożką.Było jej wszystko jedno, co zrobią.Miała go tylko dla siebie i to jej zupełnie wystarczało.Objechali całe miasto.W eleganckiej restauracji zjedli obiad i butelką wina uczcili zakupstada.Potem ruszyli na zakupy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]