[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy możemy zjeść coś z tego, co przynieśliście? - zapytał trzeci.- Oni myślą, że jesteście z mojego plemienia, jedynego, jakie znają - wyjaśniła Yattmur.Ona też udzieliła Rybiarzom odpowiedzi: - Nie mamy nic dla waszych brzuchów, o Rybiarze.Nie przyszliśmy do was w odwiedziny, jesteśmy w podróży.- Nie mamy dla was ryby - odparł pierwszy Rybiarz, a cała trójka dodała niemal chórem:- Już niebawem będziemy tu mieli porę połowu.- Nie mamy nic do wymiany na jedzenie, ale z przyjemnością zjedlibyśmy kawałek ryby - odezwał się Gren.- Nie mamy ryby dla was.Nie mamy ryby dla nas.Pora połowu będzie już niebawem - odpowiedzieli Rybiarze.- Wiem.Już to słyszałem - powiedział Gren.- Chodzi mi o to, czy dacie nam rybę, kiedy ją będziecie mieli?- Ryba to smaczna rzecz.Dla każdego jest ryba, kiedy przychodzi.- Dobrze - powiedział Gren, dodając na użytek Poyly, Yattmur i smardza: - Ci tutaj wyglądają na niezłych prostaków.- Prostacy czy nieprostacy, nie wzięli udziału w wyścigu po własną śmierć do Czarnej Gardzieli - ozwał się smardz.- Musimy ich o to wypytać.Jak oparli się tej okrutnej pieśni.Chodźmy tam, gdzie mieszkają, wyglądają dość nieszkodliwie.- Pójdziemy z wami - zwrócił się Gren do Rybiarzy.- My będziemy łowić rybę niebawem, kiedy przyjdzie.Wy, ludzie, nie umiecie łowić.- Więc pójdziemy popatrzeć, jak wy łowicie.Trzej Rybiarze spojrzeli po sobie i lekki niepokój naruszył zastygłe maski tępoty Nie powiedziawszy ani słowa więcej, odwrócili się i odeszli brzegiem rzeki.Gren i spółka nie mieli wyboru, jak tylko pójść za nimi.- Dobrze znasz tych ludzi, Yattmur? - zapytała Poyly.- Bardzo słabo.Handlujemy z nimi od czasu do czasu, jak wiesz, ale moi rodacy lękają się Rybiarzy; oni są tacy dziwni, jakby martwi.Nigdy nie opuszczają tego maleńkiego skrawka brzegu rzeki.- Nie mogą być kompletnymi idiotami: są mądrzy przynajmniej na tyle, żeby dobrze jeść - zauważył Gren, obserwując opasłe boki mężczyzn przed sobą.- Patrzcie, jak noszą swoje ogony! - zawołała Poyly.Dziwny to lud.Nigdy nie widziałam podobnego.Łatwo przyszłoby nimi rządzić, pomyślał smardz.Maszerując, Rybiarze zwijali swe ogony i trzymali w równiutkich zwojach prawą dłonią; czynność tę wykonywali z wielką swobodą, zupełnie automatycznie.Po raz pierwszy przybysze zauważyli, że ogony te są wyjątkowej długości, że właściwie nie widać im końców.Tam, skąd wyrastały, u nasady kręgosłupów, tworzył się rodzaj miękkiej, zielonej poduszki.Nagle Rybiarze zatrzymali się i zawrócili jak jeden mąż.- Już nie możecie iść dalej - powiedzieli.- Jesteśmy blisko naszych drzew i nie możecie iść z nami.Zatrzymajcie się tutaj, a niebawem przyniesiemy wam rybę.- Dlaczego nie wolno nam iść dalej? - zapytał Gren.Jeden z Rybiarzy roześmiał się nieoczekiwanie.- Ponieważ nie macie ogonów! Zaczekajcie więc tutaj, a niebawem przyniesiemy wam rybę.I odszedł ze swoimi kompanami, nie raczywszy się nawet obejrzeć, by sprawdzić, czy posłuchali nakazu.- Dziwny lud - powtórzyła Poyly - Nie podobają mi się, Gren.W ogóle nie przypominają ludzi.Zostawmy ich, jedzenie możemy sobie bez trudu znaleźć sami.- Bzdura! Mogą nam się bardzo przydać - zabrzęczał smardz.- Widzicie, nieopodal mają jakąś łódź.Kilku ludzi z długimi zielonymi ogonami krzątało się w oddali na brzegu.Mozolili się pod drzewami, wlokąc do swojej łodzi - o ile mogli dojrzeć z tej odległości - rodzaj jakiejś sieci.Łódź, ciężka, podobna do barki krypa, unosiła się na wodzie i zanurzając w silnym prądzie Długiej Wody, uderzała od czasu do czasu o brzeg.Trzech pierwszych Rybiarzy dołączyło do głównych sił, pomagając przy sieci.Ruchy mieli wszyscy ospałe, chociaż widać było, że pracują w pośpiechu.Spojrzenie Poyly przewędrowało od nich ku trzem drzewom, w których cieniu się uwijali.Nigdy nie widziała podobnych drzew, a ich niezwykłość trwożyła ją coraz bardziej.Stojące z dala od jakiejkolwiek wegetacji, drzewa przypominały gigantyczne ananasy.Bezpośrednio z gruntu strzelał na wszystkie strony kołnierz zębatych liści, otulający mięsisty pień, który u każdego z trzech drzew wybrzuszał się w masywną, guzowatą banię.Z guzów tej bani wyrastały długie pędy, a z jej szczytu liście, które jak zębate sztylety sięgały na ponad sześćdziesiąt metrów w górę bądź sztywno zwieszały się nad Długą Wodą.- Poyly, chodźmy przypatrzyć się bliżej tamtym drzewom - nagląco zabrzęczał smardz.- Gren i Yattmur zaczekają tutaj i będą mieć na nas oko.- Nie podobają mi się ci ludzie ani to miejsce, grzybie powiedziała.- I nie zostawię tu Grena z tą kobietą, choćby nie wiem co.- Nawet nie dotknę twego partnera - obruszyła się Yattmur.- Skąd ci ta głupia myśl przyszła do głowy?Poyly zachwiała się znienacka pod naporem woli smardza.Spojrzała błagalnie na Grena, lecz Gren był zmęczony, a poza tym unikał jej wzroku.Niechętnie ruszyła przed siebie, docierając wkrótce pod opasłe drzewa.Górowały nad jej głową w ostrokole cienia.Ich obrzmiałe pnie sterczały jak wzdęte brzuchy.Smardz zdawał się nie wyczuwać ich grozy.- Właśnie tak przypuszczałem! - wykrzyknął po długiej inspekcji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed