[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewątpliwie prześladowcy to widzieli i lada chwila go złapią.Jego poświęcenie nie mogło pójść na marne.Abby z nadzwyczajnymzrywem energii i siły rzuciła się przed siebie w stronę chaty.Zwiatłoreflektorów nie docierało tak daleko i przez ułamek sekundy miała nadzieję, żezdoła się ukryć pośród ciemnych drzew.- 171 -SRWsunęła się między drzewa i przystanęła.Dalszy bieg nie miałnajmniejszego sensu, bo tylko dostałaby się znów na odkrytą przestrzeń zdrugiej strony.Czy powinna wspiąć się na drzewo? Nie, mogłaby w ten sposóbniechcący zwrócić na siebie uwagę.W tej chwili jedynie całkowity bezruchdawał jej jakąś szansę.Z nogami przemarzniętymi w znalezionych tenisówkach,ze szczękającymi z zimna zębami, Abby wsunęła lodowate dłonie pod sweter iczekała.Usłyszała trzask drzwi ciężarówki i odgłos stóp biegnących pooszronionej trawie.A potem dzwięk - bardzo łatwy do zidentyfikowania.Strzał.Azy zamarzły jej na policzkach.Przez bicie własnego serca usłyszała głosPetera.- To było przyjacielskie ostrzeżenie, Kramer.Zatrzymaj się.Odwróć się ipodnieś ręce do góry.Chyba że chcesz dostać kulkę w plecy.Abby usiadła na ziemi, opierając się o pień sosny i usiłując pozostać w jejcieniu.Teraz wszystko zależało od niej.Steve poświęcił się, wybiegając naotwartą przestrzeń.Rozpacz przenikała powoli całe jej ciało, paraliżującskuteczniej niż przenikający, nocny wiatr.Nawet gdyby jakimś cudem udało jejsię stąd wydostać, w jaki sposób mogła ocalić Steve'a? Jego życie przy-puszczalnie liczyło się już w minutach.Nasłuchiwała w napięciu.Głos Petera, rozkazujący, i odpowiedz Steve'a.Rozpoznała jego wyzywający ton, choć nie słyszała słów.Nawet jeśli go ranili,nie był nieprzytomny.Może Peter strzelał tylko na postrach.Może Steve wogóle nie był ranny.Abby usłyszała trzask łamanej gałązki ledwo sekundę przedtem, nim dłońw rękawiczce zakryła jej usta.Coś okrągłego, zimnego i twardego wbijało jej sięw plecy.Coś łatwego do zidentyfikowania - rewolwer.Jej prześladowca nachylił się tak blisko, że Abby czuła na policzku dotykwełnianej czapki, zakrywającej mu twarz.Bezpośredni dotyk wełny i ciepły- 172 -SRoddech prześladowcy brzydziły ją bardziej, niż przerażał rewolwer wbity wplecy.- Ty i ten twój kochaś zaczynacie mnie złościć - syknął jej do uchaznajomy głos.- Ta szamotanina na śniegu wcale mnie nie bawi.Prześladowca Abby mówił niskim, chrypliwym szeptem, który mógł byćgłosem mężczyzny.Ramię otaczające jej szyję było żylaste i umięśnione,zupełnie jak ramię mężczyzny.Jednakże perfumy, którymi pachniał,niewątpliwie były zapachem kobiecym - delikatnym kwiatowym zapachem,przywodzącym na myśl eleganckie przyjęcia i jedwabne suknie.Różany zapachspowodował, że Abby zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze i omal niezwymiotowała.- Dlaczego pani to robi, Lynn? - spytała.- Co ja pani takiego zrobiłam, żechce mnie pani zabić?Cisza.Rewolwer powoli przesunął się po plecach Abby, jakby Lynn niemogła się zdecydować, czy nacisnąć na cyngiel czy odpowiedzieć na pytanie.- Domyśliłaś się, kim jestem - powiedziała w końcu, nadal tym samymochrypłym szeptem.- Może tak jest lepiej.Chcę, żebyś zginęła, znając prawdę.- Jaką prawdę? - zapytała z rozpaczą Abby.- %7łe ty żyjesz - odparła powoli Lynn.- Ty i twoje siostry.Wszystkie trzyżyjecie, a moje biedne dziecko umarło.- Christopher był pani synem - powiedziała Abby i zmusiła się, żebydodać: - Pani i mojego ojca.- Tak, naszym synem i twoim przyrodnim bratem.Kiedy pierwszy razpowiedziałam twemu ojcu, że jestem w ciąży, udawał, że to nie jego dziecko.Ale w końcu nawet on musiał przyznać, że Christopher jest jego synem.Jegojedynym synem.Biedny mały bękart.- On nie.Ojciec nie posyłał pani pieniędzy? W śmiechu Lynn zabrzmiaławieloletnia gorycz.- 173 -SR- Ależ tak, a jakże, przysyłał mi pieniądze.Za mało, ale dość, żebyuspokoić sumienie.Na cóż były pieniądze w tamtych czasach? Mnie potrzebnebyło małżeństwo.Mąż.Poważanie i szacunek.- Nie.nie mógł się z panią ożenić.Przecież był żonaty.- Powinien był o tym pamiętać, kiedy wracał z akcji, zawsze chętny, żebywskoczyć do mego łóżka.On i Keith Bovery.Para obrzydliwych rozpustników.%7ładen z nich mi nie powiedział, że jest żonaty, dopóki się ze mną nie przespali.- Miała pani romans z Keithem Boverym i z moim ojcem? - spytała zniedowierzaniem Abby.Lynn nie odpowiedziała na to pytanie.- Kiedy wróciłam z Korei, prawie nic nie jadłam, żeby nie tyć i żeby niktnie zauważył, że jestem w ciąży.Czy masz pojęcie, co to znaczyło miećnieślubne dziecko w Alabamie w latach pięćdziesiątych?- To musiało być.bardzo trudne.- Mój synek ważył zaledwie dwa i pół kilo, kiedy się urodził.- W niskim,ochrypłym głosie brzmiało wspomnienie dawnego bólu.- Same oczy wmaleńkiej różowej twarzyczce.Przeziębił się i to wystarczyło.Dwa dni gorączkii koniec.Twój ojciec nigdy go nawet nie widział, choć pisałam i błagałam, żebyprzyjechał.- Przykro mi - szepnęła Abby.I to była nielogiczna, niemożliwa, nieprawdopodobna prawda.Za chwilęzginie, a mimo to żal jej było kobiety, która miała ją zabić.- Nie chcę twojego współczucia.Nie jest mi do niczego potrzebne -powiedziała Lynn, zaciskając rękę na szyi Abby.- Gdybym nie chciała, żebyścierpiała, zabiłabym cię już teraz.Ale chcę, żebyście ty i twój kochaś byli wpełni świadomi, kiedy nadejdzie wielki huk.W pełni świadomi i przerażeni.- Już jestem przerażona - stwierdziła szczerze Abby.- 174 -SR- To dobrze.Teraz wiesz, jak się czułam przez całe dziewięć długichmiesięcy.- Ostro szturchnęła Abby rewolwerem w plecy.- Wstawaj, Abigail.Szkoda czasu.Przez cały czas Lynn starannie się pilnowała, żeby mówić szeptem.Wczapce naciągniętej na twarz Abby nie mogła jej rozpoznać.- Kim pani jest, Lynn? - spytała, autentycznie zainteresowana, mimostrachu.- Lynn Renquist, porzuconą kochanką twego ojca.I narzędziem twojejśmierci.- W szeptanych cicho słowach dzwięczała nienawiść.- Ruszaj się,Abigail.Mój przyjaciel Peter nie lubi czekać.ROZDZIAA 14Abby z rewolwerem przyłożonym do pleców, czując w zimnym, nocnympowietrzu namacalną niemal nienawiść Lynn, ruszyła naprzód, potykając się cochwila w wysokiej trawie.Ku jej zdumieniu Lynn nie kazała jej iść w kierunkuchaty, lecz w stronę ciężarówki, która stała na poboczu z wciąż włączonymireflektorami.Peter opierał się o maskę i bawił rewolwerem.Z ust wylatywały mu małeobłoczki pary.Gdy Abby podeszła bliżej, zobaczyła, że jego przystojna twarzwykrzywiona jest w szyderczym uśmiechu powitania.- Moja droga Abigail, jakże się cieszę, że mój partner cię znalazł.Ależ zciebie sprytna osóbka! Myśleliśmy, że oboje czekacie spokojnie, związani inieprzytomni, ale najwyrazniej trochę się przeliczyliśmy.Cóż, wszystko dobre,co się dobrze kończy.Ostatnio nadużywam chyba tego powiedzenia, prawda?Mój partner każe mi załatwiać wszystkie sprawy, z którymi sama nie umie sobieporadzić.Sama! Ojej, jakiż ze mnie głupiec! To miała być tajemnica.- 175 -SR- Wiedzą, że jestem Lynn Renquist.Ochrypły szept dobiegł zza plecówAbby.- Doskonali z was detektywi - powiedział Peter.Nadal się uśmiechał, alew jego głosie brzmiał nieprzyjemny ton.Abby dumnie uniosła brodę.- Gdzie jest Steve? Co z nim zrobiłeś?- Nic takiego, Abigail.Steve sam wszystko zrobił.Był nadzwyczaj chętnydo współpracy.To bardzo szlachetnie z jego strony, że się poświęcił dla ciebie.Głupie, ale szlachetne.- Jesteś obrzydliwym robakiem, Peter
[ Pobierz całość w formacie PDF ]