[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I uśmiecha się.Wycelowałem rewolwer.- Wiem, co pan zrobił - powiedziałem.Correlli nie zareagował najmniejszym bodaj ruchem.Siedziałnieruchomo jak pająk.Przysunąłem się o krok, celując mu prosto wtwarz.Zdało mi się, że słyszę dochodzące z ciemności westchnienie, inagle jego zrenice rozjarzyły się na chwilę czerwonym światłem.Byłem pewien, że zaraz się na mnie rzuci.Strzeliłem.Poczułem odrzut w przedramieniu jak mocne uderzenie młotkiem.Nad rewolwerem unosił się obłok niebieskawego dymu.Jedno ramięCorrellego zsunęło się z oparcia fotela i zawisło nad podłogą,kołysząc się i szurając o nią paznokciami.Strzeliłem drugi raz.Kulatrafiła go w pierś, zostawiając dymiącą dziurę w marynarce i koszuli.Stałem, z rewolwerem w rękach, nie mając odwagi ruszyć sięchoćby o krok, i bacznie przyglądałem się nieruchomej postaci wfotelu.Zwisające ramię kołysało się coraz wolniej, by wreszcieznieruchomieć, zakotwiczając długie, gładkie paznokcie w dębowejpodłodze.W żadnym momencie trafione przed chwilą dwoma kulamiciało nie wydało najcichszego dzwięku, nie wykonało najmniejszegochoćby ruchu.Cofnąłem się ku balkonowemu oknu i otworzyłem je kopnięciem,nie spuszczając oka z fotela, w którym spoczywał Corelli.Słupparującego światła wdarł się przez balustradę, w stronę fotela w kącie,oświetlając ciało i twarz pryncypała.Spróbowałem przełknąć ślinę,ale miałem usta całkiem suche.Pierwszy strzał przebił mu dziurę między oczami.Drugi - klapęmarynarki.Ani jednej kropli krwi.Zamiast niej z ran wydobywał siędrobny i lśniący pył, niczym piasek z klepsydry, zsuwając się międzyfałdkami garnituru.Oczy świeciły mu, a usta miał zamrożone wsarkastycznym uśmiechu.Był to manekin.Opuściłem rewolwer w drżącej ciągle ręce i wolno podszedłem.Nachyliłem się nad tą groteskową kukłą i zbliżyłem dłoń do jejtwarzy.Przez chwilę ogarnął mnie strach, że zaraz te szklane oczyrozbłysną, a ręce o długich paznokciach zaczną mnie dusić za szyję.Opuszkami palców przeciągnąłem po policzku.Malowane drewno.Nie mogłem powstrzymać gorzkiego śmiechu.Czegóż innegomogłem spodziewać się po pryncypale? Spojrzałem jeszcze raz na tenprześmiewczy grymas i walnąłem kolbą rewolweru na odlew.Kukłanajpierw przechyliła się na bok, potem osunęła na ziemię.Zacząłemkopać leżący manekin.Ręce i nogi odskakiwały na boki, a drewnianykorpus zaczął się z wolna rozpadać, by w końcu przybrać cyrkową iniemożliwą pozę.Cofnąłem się nieco i rozejrzałem wokół.Zauważyłem ogromne płótno z sylwetką anioła i zerwałem jejednym ruchem.Za obrazem ukazały się drzwi prowadzące dopiwnicy.Pamiętałem je z wizyty, która zakończyła sięprzenocowaniem tu.Nacisnąłem klamkę.Były otwarte.Spojrzałem w dół schodów prowadzących w czarną czeluść.Podszedłem do komody, w której, o ile mnie pamięć nie myliła, namoich oczach Corelli chował sto tysięcy franków w czasie naszegopierwszego spotkania w tym domu.Zajrzałem do szuflad.W jednej znich natrafiłem na blaszane pudełko ze świeczkami i z zapałkami.Przez chwilę zastanawiałem się, czy pryncypał również i tozostawił, spodziewając się, że to znajdę, tak jak znalazłem manekina.Zapaliłem jedną ze świec i miałem zamiar wyjść z salonu.Rzuciłemjeszcze okiem na rozbity manekin i unosząc wysoko świeczkę wjednej ręce, w drugiej zaś mocno trzymając rewolwer, ruszyłem w dół.Schodziłem ostrożnie, stopień po stopniu, co chwila zatrzymując się,by spojrzeć za siebie.Kiedy znalazłem się w pomieszczeniach piwnicznych,wyciągnąłem dłoń ze świeczką, jak mogłem najdalej, i zatoczyłem niąłuk.Wszystko stało na swoim miejscu: stół operacyjny, lampy gazowei taca z narzędziami chirurgicznymi.Wszystko pokryte patyną kurzu ipajęczyn.Ale było coś ponadto.Zacząłem dostrzegać jakieś postaciprzy ścianie.Równie nieruchome jak pryncypał.Odstawiłem świecę na stół operacyjny i podszedłem donieruchomych sylwetek.Rozpoznałem pośród nich kamerdynera,który obsługiwał nas jednego z wieczorów, i szofera, który odwiózłmnie do domu po kolacji z Corellim w ogrodzie.Były tam równieżpostaci zupełnie mi nieznane.Jedna z nich stała twarzą do ściany.Popchnąłem ją lufą rewolweru, tak by się obróciła.Po sekundzie stałem twarzą w twarz z sobą samym.Poczułemzimne dreszcze.Manekin zrobiony na moje podobieństwo miał tylkopołowę twarzy.Druga połowa była bezkształtna.Już szykowałem siędo powalenia kukły i skopania jej, kiedy usłyszałem dochodzący zgóry schodów dziecięcy śmiech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]