[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto mu wykłada półki?Morelli rozejrzał się, jakby po raz pierwszy zobaczył swoją kuchnię. Trzeba tu trochę pozmieniać. Dlaczego kupiłeś dom? Nie kupiłem go.Odziedziczyłem.Ciotka Rose mi go zapisała.Ona i wujek Salliekupili go, kiedy się pobrali.Sallie umarł dziesięć lat temu, a ciotka już tu została.Umar-ła w pazdzierniku.Miała osiemdziesiąt trzy lata.Nie mieli dzieci, a ja byłem ich ulubio-nym siostrzeńcem, więc odziedziczyłem dom.Moja siostra Mary dostała meble.Wstał i zdjął kurtkę z oparcia krzesła. Mógłbyś go sprzedać.Włożył kurtkę. Też tak sądziłem, ale uznałem, że najpierw spróbuję pomieszkać.Zobaczę, jak tojest.Na zewnątrz ryknął dramatycznie klakson. To Lula powiedziałam. Ma biegunkę.Rozdział 12Lula wjechała na posterunek od zaplecza, żebyśmy mogli wyładować Elliota w moż-liwie najbardziej dyskretny sposób.Zatrzymałyśmy się przed rampą.Morelli zaparko-wał za nami.Rampa jest monitorowana, więc wiedziałam, że lada chwila obiegną nasciekawscy.Stanęłyśmy przed firebirdem.Jakoś nie spieszyło nam się do ponownego kontaktuz Elliotem.Byłam przemoczona na wylot i z dala od ogrzewanego wnętrza samochoduczułam, że krew ścina mi się lodem. Zmieszne jest to życie zauważyła Lula. Wszystko zaczęło się od tego, że zja-dłam nieświeże burrito.Tak, jakby Bóg specjalnie zesłał na mnie biegunkę.Splotłam mocno ramiona na piersi i zacisnęłam zęby, żeby nimi nie szczękać. Niezbadane są wyroki boże. Tak właśnie sobie pomyślałam.Teraz wiemy, że Jackie miała rację.Stary PenisowyNos naprawdę był na Montgomery Street.A nawet zrobiłyśmy dobry uczynek dla Ellio-ta.Nie żeby na to zasługiwał, ale gdyby nie my, już by spływał do morza.Tylne drzwi otworzyły się i stanęli w nich dwaj mundurowi.Nie znałam ich nazwisk,ale widywałam ich od czasu do czasu.Morelli powiedział, że musi przez chwilę zająćrampę.Poprosił, żeby przez parę minut kierowali ruch w inną stronę.Furgonetka koronera zatrzymała się obok firebirda.Ciemnoniebieski ford z białymdachem w kratkę, który skojarzył mi się z kolbą kukurydzy.Wywiadowca zamienił parę słów z Morellim i zabrał się do pracy.Z posterunku wyszedł Arnie Rupp, komendant wydziału zabójstw.Stanął z rękamiw kieszeniach i przyglądał się wszystkiemu.Obok niego pojawił się mężczyzna w dżin-sach, czapce drożyny policyjnej i czerwono-czarnej wełnianej kurtce.Rupp spytał, czywypełnił raporty z Runion.Mężczyzna powiedział, że jeszcze nie.Zrobi to jutro z sa-mego rana.Spojrzałam na niego i w głowie włączył mi się alarm.Mężczyzna spojrzał na mnie.Bez emocji.Typowy gliniarz.Nieugięty.148Morelli wszedł w moje pole widzenia. Teraz pojedziecie do domu.Obie wyglądacie jak zmokłe kury, a to tutaj jeszczepotrwa. Będę bardzo wdzięczna oznajmiła Lula z wielką godnością. Mam pewną żo-łądkową niedyspozycję.Morelli uniósł mi brodę palcem i przyjrzał się mojej twarzy. Wszystko dobrze? Jasne.Z-ś-świetnie. Nie wyglądasz świetnie.Wyglądasz, jakbyś się topiła. Kto stoi koło Arniego Ruppa? Ten w dżinsach, czapce i kurtce. Mickey Maglio.Wydział rabunków.Wywiadowca. A pamiętasz, jak ci opowiadałam o tych facetach w maskach narciarskich? Tengłówny, co przypalił mi rękę i chciał dać łapówkę, miał głos palacza.Akcent z JerseyCity.Wiem, że nie masz ochoty tego słuchać, ale przysięgam, Maglio mówi całkiem jakon.I jest tego samego wzrostu i budowy ciała. Nie widziałaś twarzy tamtego? Nie. Maglio to dobry policjant.Ma trójkę dzieci, a czwarte w drodze. No, nie wiem.Może się mylę.Zi-zi-ziiimno mi.Może mi się coś pomyliło.Morelli objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę czekającego policyjnego sa-mochodu. Sprawdzę to.A na razie zachowajmy to między nami.Lula wysiadła pierwsza, z racji naglącej potrzeby.Resztę drogi przejechałam w mil-czeniu, trzęsąc się z zimna, niezdolna do uporządkowania myśli.W każdej chwili mo-głam wybuchnąć płaczem i zrobić z siebie idiotkę wobec policjanta, który mnie odwo-ził.Podziękowałam mu i wysiadłam z trudem.Pobiegłam do budynku i wdrapałam siępo schodach na swoje piętro.Korytarz był pusty, ale zza drzwi sąsiadów dochodziły wo-nie potraw.Smażona ryba u pani Karwatt.Gulasz u pana Walesky ego.Powoli przestałam dzwonić zębami, ale ręce nadal mi się trzęsły i dwa razy nie tra-fiłam kluczem do zamka.W końcu otworzyłam drzwi, włączyłam światło, zabarykado-wałam się i szybko sprawdziłam, czy w mieszkaniu nie ma złoczyńców.Rex wycofał się tyłem z puszki po zupie i zlustrował mnie bacznym spojrzeniem.Wydawał się nieco zaskoczony moim wyglądem, więc wyjaśniłam mu, co się stało.Kie-dy doszłam do tego, jak transportowałyśmy Elliota w samochodzie Luli, wybuchnęłamśmiechem.Dobry Boże, co mi przyszło do głowy! Jak mogłam zrobić coś tak idiotycz-nego? Zmiałam się i śmiałam, aż wreszcie spostrzegłam, że to już nie śmiech.Po policz-kach toczyły mi się łzy, a ja zanosiłam się płaczem.Po chwili z nosa zaczęło mi cieknąć,a łkania stały się bezgłośne.149 Cholera powiedziałam do Rexa. Bardzo męczące.Wydmuchałam nos, powlokłam się do łazienki, rozebrałam i tak długo stałam podprysznicem, aż skóra mi się zaróżowiła, a umysł opróżnił z myśli.Przebrałam się w dresi grube skarpetki, wysuszyłam włosy, które stanęły mi niczym pomarańczowa szczotka.Wyglądałam, jakbym się kąpała z tosterem, ale przestało mnie to obchodzić.Padłam nałóżko i w ułamku sekundy zasnęłam.Obudziłam się bardzo powoli.Oczy miałam zapuchnięte od płaczu, umysł oszoło-miony i otępiały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]