[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.a za drzwiami.a tam.- dyszyzapamiętale.Ale on, ten Hitchcomb, się śmieje.Bezczelnie, drwiąco, niemal wesoło.- Ile zapału, Statford.No myślałby kto! Rzecz w tym, że nie krzykniesz, suczy synu.Nierozumiesz? Nawet nie piśniesz, nędzny bękarcie.I Joshua faktycznie milknie.Otwiera usta bezgłośnie, zamiera przerażony.Bo widzi, jakHitchcomb nagle zaczyna się zmieniać.Jak ludzkie tkanki, skóra i mięśnie tężeją, krzepną,nabierając ciemnego połysku polerowanego drewna i chłodnej gładkości polerowanej stali.Tonadal on, rewolwerowiec, żywy i krzywo uśmiechnięty, ale już nie człowiek.Nie widmo teżprzecież.Do diabła, nie zwid.Tego jest nieszczęsny młody Statford aż za bardzo pewien.To jawa, to się dzieje na jawie, myśli gorączkowo, rozpaczliwie.Przygląda się, jak znikają rany i siniaki, zastąpione metalem i drewnem, jak bandyta zkoszmaru staje się bandytą z piekła.- Widzisz, Statford - ciągnie przybysz tym samym tonem, jakby nic się nie wydarzyło,jakby nie zauważył, że nie ma już ciała z kości i krwi.- Kiedyś ty i twój staruszekpoczęstowaliście mnie godnie.Nie żałowaliście mi trunków, nie mogę się skarżyć. Napoićspragnionych.Czyż nie tak napisano w Biblii? A ty i twój ojciec usłuchaliście nakazówchrześcijańskiego miłosierdzia.Mam wobec was dług do spłacenia.Więc teraz przychodzę,żeby się właściwie odwdzięczyć. Josh nadal ma ściśnięte gardło, charczy tylko niezrozumiale, wlepiając przerażony wzrokw nocnego gościa,- Co mówisz? Nie rozumiem? - Widmowy rewolwerowiec pochyla się nad nim.- Chcesz.pieniędzy? Dam ci! Wszystko ci dam! Hitchcomb wybucha śmiechem,szczerym i naturalnym.- Josh, durniu! Ja nie żyję.Nie żyję, bo mnie zabiliście.Ty i twój skrzętny, przezornystaruszek, burmistrz szacownego miasteczka High Hill.Pojechałeś za mną, zabrałeś mojegokonia, moją broń oraz całą sumę, którą mi przedtem zapłaciliście.Ale nie martw się, byłemjuż wtedy konający, więc nie potrzebowałem żadnej z tych rzeczy.Ciężko myślisz, Josh.Nietak jak twój bystry tatko.Po cholerę mi teraz twoje pieniądze? Co bym z nimi robił?Joshua z trudem przełyka lepką, zgęstniałą ślinę.Jeden krzyk, myśli.Jeden krzyk.Tylko że to teraz już nie wystarczy.Od początku tobyłoby za mało.- Trutka na szczury, Statford - mówi tymczasem człowiek-karabin.- Pamiętasz? Naszczury takie jak ja.Dwa lata temu wynajęliście mnie, żebym zabił Solomona Benbowa,jedynego dziedzica ziemi, na której tak wam zależało.Ziemi pełnej tłustego czarnego skarbu.I dorwaliście się do niej, i jest teraz wasza, ponieważ wypełniłem zlecenie.Ja wypełniłemswój kontrakt.Wy nie.Wiesz, jak jest w piekle, Joshua? Myślałeś kiedyś, co tam staje sięważne? Nie miłość przecież i nie pobożność.Nie litość ani żadne podobne uczucia.Niegrzech, bo wszyscy tam są grzeszni.Więzy krwi także nie.Więc co w zamian, Josh?Odwaga? Ujdzie.Szaleństwo? Dobrze widziane.Honor? O tak! Niezle tam mieć honor.Niezle go zachować.Ale kontrakt, Joshua, umowa, to coś nie do przecenienia.Tam, gdzie nieobowiązują żadne prawa, żadne normy, żadna moralność, gdzie króluje siła i okrucieństwo,musi być miejsce na kontrakty.Bez reguł nawet piekło nie mogłoby funkcjonować.Zapadłoby się zniszczone mocą chaosu.Posłuchaj mnie dobrze, pomiocie samozwańczegoburmistrza.Przyszedłem po swój udział, gnojku.Więc masz się teraz czego bać, zapewniam.Jeśli znajdziesz dość odwagi, podnieś się z tych betów, ubierz w swoje łachy, chwyć za broń istań ze mną do pojedynku.Jeśli nie, zginiesz goły i w gaciach, Statford.Josh waha sięmoment.- Dobrze - skrzypi ochrypłym, obcym głosem.- Dobrze, będę z tobą walczył.Upiór uśmiecha się ostrymi pociskami zębów.- Cóż, troszkę mnie zdziwiłeś.Nie żebyś zaraz zaimponował, ale zawsze coś.No już,ruszaj się.Wciągaj spodnie, gnojku.Młody Statford powoli, ostrożnie zwleka się z pościeli. Strzelać do trupa? To szaleństwo.I tak go nie zabiję.Drzwi, myśli, są za daleko.Więcokno będzie lepsze.Piętro jest wysokie, ale pod spodem znajduje się klomb, a po ścianie pnąsię wistarie.Wyskoczę przez okno.Boże, lepiej złamać nogę, skręcić kark nawet, niż dać sięzabić temu diabelskiemu czemuś.Przysuwa się do sterty ubrań, udaje, że grzebie w poszukiwaniu spodni, aż nagle podrywasię do szaleńczego biegu ku oknu.Ale on, Hitchcomb, upiór, jest oczywiście szybszy.Tymłagodnym, płynnym, prawie sennym ruchem, którym teraz zwykł się przemieszczać, zagradzaJoshowi drogę, wyciąga rękę do ciosu i posyła syna burmistrza na ścianę tak lekko, jakbyciskał kukłę wypchaną grochowinami.Josh spływa na podłogę, bezwładny, oszołomiony,bezwiednie niczym pies zlizując płynącą do ust krew z rozbitego nosa.- Oj, Statford.Próbowałeś uciec, oszukać mnie ponownie.Nie będzie ci łatwo odnalezćsię w piekle, chłopie.Bo przecież zaraz tam trafisz.Wiesz o tym dobrze, prawda? Czy ja nicnie mówiłem o układach i honorze? Nic nie wspominałem? Niedobrze.A więc jednakumrzesz goły, w gaciach - mówi Hitchcomb.Jego drewniana, stalowa twarz jest pełna drwiącej troski.Josh potrząsa głową, próbując skupić wzrok.Wszystko wydaje mu się ciemne, płaskie.Przed oczami tańczą niezliczone srebrne księżyce wielkości półdolarówki.Kiedy wreszcie rzeczywistość trochę się uspokaja, widzi, że klęczy przed nim Hitchcombz niewielką flaszką w dłoni.Jego twarz widziana z bliska jest straszna.Wyrazny staje siękażdy słój drewna, każde zarysowanie błyszczącej, natłuszczonej smarem stali.I kalibracjewybite na policzku.I gmerk rusznikarza przedstawiający płonące serce.Tylko oczy mająkolor i temperaturę wody w górskim strumieniu.Oczy marzyciela, oczy przepełnione pasją.Te cienie przepływające na dnie, te rozbłyski i migotliwe wiry, to czyste, głębokieszaleństwo.- Pij, bracie.Nie krępuj się - mówi ogarnięty obłędem upiór, podsuwając mu do ustflaszkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed