[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czułem tylkopresję, ponieważ zrozumiałem, że sprowadzono ranie w to miejsce, aby podjąłsię zadania, które mogło się okazać niewykonalne.Nie wiedziałem, czy137zawartość mojej torby okaże się wystarczająca.Fenal przykucnął obok Cerpdas ipogłaskał ją po ręce.Jej oczy zmatowiały, przygasły.Była chora.Postawiłem torbę na ziemi, odetchnąłem głęboko zgniłym powietrzem iprzykucnąłem.Centymetr po centymetrze ostrożnie zsuwałem worek zasłania-jący rozdęty brzuch, do chwili gdy zobaczyłem pierwszą plamę czerwieni.Zno-wu poczułem obezwładniający smród; odór rozkładu i odchodów sugerował, żeCerpdas leżała tak już od dłuższego czasu.Chciałem mieć to jak najszybciej z głowy.Szarpnąłem worek.I wytrzeszczyłem oczy.Widok był dziwaczny i niewiarygodny, ale absolutnie,niezaprzeczalnie prawdziwy.Izolancka samica leżała z rozłożonymi nogami.Sącząca się z jej dróg rod-nych mieszanina krwi i wód płodowych utworzyła małą kałużę, a z pochwy ster-czał mały, koślawy pazur, jak wyłażąca spod ziemi larwa.- Pomóc Cerpdas - poprosił Fenal, czule głaszcząc sfilcowane włosy na jejgruszkowatej głowie.- Pomóc.Wziąłem się do roboty, starając się za bardzo nie myśleć o tym, co mam zro-bić, ponieważ nie był to najlepszy moment na zadawanie pytań i powątpiewaniew swoje umiejętności.Musiałem tylko być silny, nie zwariować i wmówić sobie,że to po prostu jedna z wielu moich pacjentek, której muszę w trybie awaryjnymzrobić cesarkę (czego, nawiasem mówiąc, nigdy nie robiłem).Wyjąłem z torby skalpel i odłożyłem go na worek.Przemyłem brzuchCerpdas alkoholem i przetarłem środkiem znieczulającym.Odetchnąłem głębo-ko, modląc się w duchu, żeby był to kolejny z moich sennych koszmarów, ale wgłębi duszy wiedziałem, że tym razem nie obudzę się tak po prostu w łóżku i niewykpię krwią na rękach.Wziąłem skalpel do ręki i powoli naciąłem brzuch.Brunatna krew spłynęłana boki i z rozcięcia wynurzyła się malutka dłoń, bryzgając mi krwią w twarz.Przedramieniem otarłem oczy - w samą porę, żeby zobaczyć, jak pojawia siędruga rączka i pięć kościstych palców z żółtymi paznokciami.Zawahałem się,nie chciałem ich dotykać, ale Fenal co chwilę powarkiwał „Pomóc.pomóc.”,więc tylko zamknąłem oczy i sięgnąłem w głąb rany.Złapałem płaczącą istotę iwyciągnąłem ją z brzucha matki.Trzymając ją w wyprostowanych rękach, otworzyłem oczy.Zobaczyłem ma-łego, włochatego demona, trochę obrzmiałego jak zwyczajne ludzkie dziecko ponarodzinach, ale bacznie zerkającego szeroko otwartymi oczami.Krztusił sięzgęstniałą mieszaniną płynów, które odciągnąłem ssakiem.Oddałem rozrycza-ne młode stojącemu za mną Izolantowi, który natychmiast cofnął się w ciemnykąt pomieszczenia.138Spojrzałem na matkę.Jej oczy lśniły słabo, jakby zbierała siły, żeby mi po-dziękować.Oczyściłem ranę, zaszyłem ją niezdarnie i przykryłem grubą war-stwą gazy i bandaża.Podałem penicylinę i pogodziłem się z myślą, że nic więcejnie mogę zrobić.Cofnąłem się po omacku i oparłem plecami o ścianę; głową natrafiłem namiękki płat pleśni.W słabym świetle pochodni obserwowałem pozostałychobecnych - około tuzina Izolantów, którzy utkwili we mnie pytające spojrzenia.Jeden z nich, strasznie zdeformowany, odłączył się od stada i podszedł do mnie,powłócząc bezwładnie jedną nogą.Powiódł palcem po węźlastej bliźnie naudzie.Drugi odepchnął tamtego i złapał mnie za rękę.Z jednego złotego oka płynę-ły mu łzy, drugie - zasuszone, skurczone, szare jak kamień - zwisało z oczodołuna skrawku mięśnia i kołysało się jak wahadło.Fenal również dopadł do mnie.- Pentaff! Blahtah! - Tamci natychmiast się odsunęli, a w jego oczach zalśniłpodziw.- Wybawiciel - powiedział.Wybawiciel? Boże święty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]