[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyminął stoliczek na kółkach,cały zastawiony czystymi naczyniami, pózniej wpółotwar-te drzwi kuchni, zza których wydobywała się delikatnawoń owoców i pieczywa.Zatrzymał się dopiero przy koń-cu wagonu, po lewej mając drzwi z napisem: Spiżarnia ,a na wprost nieoznakowane, prowadzące zapewne dofurgonu.Wbrew instynktowi, który nakazywał pędzić do przo-du jak najdalej, Reiner wszedł do spiżarni.W nikłym,migotliwym świetle przyjrzał się kolejnym półkom.Strzały w wagonie restauracyjnym ucichły.Marynaty,sery, wino.jest.Sięgnął do szuflady z napisem: Srebroi wydobył na ślepo garść sztućców.- Niech to jasna cholera! - Osiem łyżek.Widelec dodeserów.I nożyk do masła.- Efendi, biegnij!!!Reiner nie miał czasu szukać dalej.Opuścił spiżarnię irazem z doganiającym go Azizem, przeszedł przez drzwido furgonu.- Gdzie ctan?! - zapytał Hauptmann, gdy stanęli naplatformie łączącej wagony.Wrzeszczał, żeby przekrzy-czeć turkot kół.- Regeneruje się.Nawet jego strzał w głowę zatrzymana kilka sekund.- Aziz wyszczerzył usta w tym parszy-wym uśmiechu, który Reiner zdążył już znienawidzić.-Ale tylko kilka sekund.Dalej, efendi.Arab szarpnął za drzwi prowadzące w głąb furgonu,ale te ani drgnęły.- Khara! - krzyknął i pociągnął jeszcze kilkakrotnie.-Khara! Khara! Khara!Erhard dobył broni, ale Aziz powstrzymał go przedoddaniem strzału w zamek.- To nic nie da! Mechanizm jest pneumatyczny!Wskazał czerwony napis nad drzwiami.Erzeugt inWarthofen.Wyprodukowane w Warthofen.SiedzibieDampfinstitut, centrum naukowego Trzeciej Rzeszy.- Scheisse! - zaklął Hauptmann.Aziz rozejrzał się dokoła, chociaż Reiner wątpił, czytamten mógł cokolwiek zobaczyć w gęstych ciemno-ściach.- Drabina! - rzucił nagle Arab.- Tam, po prawej! Typierwszy, efendi!Szczeble były śliskie od rosy, przeżerająca je rdza zo-stawiała rudawe plamy na opatrunkach Reinera.Dachbył lekko wybrzuszony i zapadnięty pośrodku, niczymciasto z zakalcem.Mężczyzni ruszyli truchtem, bo nawetcyrkowiec bałby się biec po dachu pędzącego pociągu.- Nie uciekniesz mi, Hauptmannie! - Niski, tubalnygłos przebił się przez stukot z taką łatwością, z jaką nóżprzebija tkankę.Reiner sam nie wiedział, czemu przyszłomu do głowy to porównanie.- Nie ma takiego miejsca naziemi, w którym mógłbyś się ukryć!Do uszu uciekinierów doszło głuche uderzenie, jakbycoś ciężkiego wylądowało na blaszanym dachu.- Odwróć się i staw mi czoło jak mężczyzna!Erhard poczuł, że coś oplątuje mu się wokół nogi.Stracił równowagę.Aziz, nie zauważywszy jego upadku,zniknął w szczelinie pomiędzy wagonami.- Mam cię wypatroszyć jak tamtą biedaczkę?! - Głosctana zmieniał się ze słowa na słowo: raz był męskim,jowialnym śmiechem, raz dziewczęcym chichotem.- Bydlaku!!! - zawył Reiner.Odruchowo, na oślep uderzył widelcem do deserów wmackę, która ściskała go za nogę.Małe, tępe ząbki weszływ czarną tkankę jak w masło.Uścisk zniknął tak nagle, żeHauptmann dopiero po chwili się zorientował.- Efendi, teraz, uciekaj! - Słowa Araba zamieniały siępowoli w mantrę.Erhard ruszył do krawędzi wagonu, która z każdą se-kundą zdawała się poszerzać.Aziz czekał po drugiej stro-nie.- Skacz!Reiner posłuchał.Był zbyt obolały, żeby wylądować precyzyjnie.Przeto-czył się przez bark i spadłby niechybnie, gdyby Aziz niepochwycił go w stalowy uścisk.- Nie zostałem do tego stworzony - mruknął Erhard,masując obolałe ramię.- Nie czas na jęki, efendi, to jeszcze nie koniec! - Rze-czywiście, chociaż z każdą sekundą wagony oddalały sięod siebie, ctan nie dał za wygraną.Wyglądał jak tygrysgotujący się do skoku.- Efendi, użyj pierścienia.Reiner spojrzał na Araba pytająco.- Użyj go.Drugi, by oddech jego nabrał mocy wichury- odparł tamten na nieme pytanie Hauptmanna.- Pamię-tasz?! - Ctan ruszył.- By oddech nabrał mocy wichury!Erhard przeniósł wzrok z Aziza na szarżującego po-twora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]