[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z czołem i oczyma zakrytymi dłonią siadywała nieruchomo itylko czasem, jakby czemuś dziwując się bezdennie lub nad czymś boleśnie biadając, gło-wą powoli wstrząsała lub w obie strony kołysała.Dziwowałaż się tak losowi własnemu?Biadałaż nad omyłką w dniach kwitnącej młodości popełnioną?Niekiedy także wśród takiej zadumy nocnej z ust jej wychodzić poczynały nuty piosnkistarej:  Dwa gołębie wodę piły. Nigdy więcej nad ten początek piosnki nie zanuciła,opamiętywała się zaraz, milkła.Byłoż to echo od wiosny życia w tę noc zimową przy-wiane, echo i odbłysk miłości jedynej w życiu, zawiedzionej, zdeptanej?.Ale w sąsiednim pokoju jedno z dzieci niespokojnie poruszyło się na posłaniu, drugiewśród snu krzyknęło.Pani Teresa, w mgnieniu oka na nogach, biegła ku sypialni dziecięcej, a gdy po chwili,przekonawszy się, że nic złego nie zaszło, powracała, oczy jej, usta, twarz cała jaśniały odbłogiego uśmiechu.- Robaki moje, kwiatki, brylanty, pociechy, skarby moje!69 Wśród licznych jej znajomych byli tacy, w których budziła szacunek lub podziw, i tacy,których bawiła albo nudziła, którzy też ją po trochu wyśmiewali.Dość powszechniezresztą przyczepiano do niej nazwę Virago.%7łycie zaś inną jeszcze nazwą obdarzyć jąmiało.IITej wiosny syn najstarszy pani Teresy, dwudziestoletni student od paru lat w dalekiejstolicy przebywający, razem ze skowronkami do Leszczynki zleciał i już z powrotem nieodleciał.Gdyby pani Teresa do powrotu go namawiała, nie usłuchałby pewnie, ale ona nieczyniła tego i raz go tylko oburkliwie, krótko zapytała:- Cóż będzie, Julek? Nie pojedziesz?- Nie, matuchno - odpowiedział.- Nie pojadę.Czoło jej zbiegło się w dwie grube zmarszczki i przez chwilę stała ze wzrokiem w zie-mię wbitym, posępna i zgnębiona.Potem jednak głowę podniosła i spokojnym głosem jużrzekła:- Ano! Cóż robić? Kiedy inaczej być nie może.- Nie może, matuchno!- Ja to i sama wiem.A kiedy inaczej być nie może, to i basta! Do gospodarstwa ode-szła.Ale kiedy z pękiem kluczy w ręku szła przez mały dziedziniec do świrna, w którymróżne zapasy żywnościowe się mieściły, krok jej cięższy i powolniejszy był niż zwykle.Bóg jeden tylko wiedział, z jakimi trudnościami, przeszkodami, troskami zdołała onasyna tego do szkół przygotować, w szkołach utrzymać, do stołecznego uniwersytetu wy-słać.Parę razy ktoś z krewnych dopomógł niech i oto za lat trzy Julek skończonym medy-kiem zostanie, a jakim będzie medykiem i jakim człowiekiem, to już ona jedna tylko wie-dzieć mogła, która go najlepiej ze wszystkich ludzi znała i tyle już dziwów o jego zdolno-ściach, o jego duszy, o jego przyszłości wyroiła.W rojeniach tych zresztą wcale niewszystko było urojeniem i powszechne zdanie w okolicy panowało, że pani Teresie synnajstarszy dobrze się udał.W zimie, która tę wiosnę poprzedziła, sąsiedzi często słyszeli jąmawiającą:- Oho! Niech no tylko Julek nauki skończy i na własnych nogach stanie, to już ja oprzyszłość Janka, Olka, Brońci i Ludwinki spokojną będę.Choćbym i oczy zamknęła,choćby na Leszczynkę nieurodzaje i inne klęski spadły, on zginąć im nie da!- A dlaczegóż to pani - ktoś raz zauważył - wszystkie dzieci wymieniając, o pannieInie zapomina?Na to pytanie radość na twarzy jej zgasła i oczy niespokojnie zaczynały migotać.- Inka! no, cóż Inka! Ośmnaście lat kończy, już dorosła.- Za mąż rychło ją pani wyda, co?- Może.pewnie.na to przecież rosną dziewczęta.- Patrzeć tylko, jak chłopiec jakiś porwie ją od pani.Jakże, takie śliczności.- A pewnie, że śliczna jest! co prawda, to prawda! - rozpromieniała się znowu pani Te-resa, lecz wnet z nowym zaniepokojeniem oczu i czoła dodawała:- Tylko że ta śliczność tak samo nam kobietom nieszczęście jak szczęście sprowadzaćmoże.At! W ręku Boga los ludzki! Jak Bóg da!.Znać było, że wspomnienie o ślicznej Ince niepokój w niej budziło, ale dlaczego, niko-mu o tym nie mówiła.Właściwie dziewczynie tej, za którą gdy tylko się gdziekolwiekukazała, panowie jak słoneczniki za słońcem się obracali, na imię było: Michalina, ale onaimię to zbyt lada jakim znajdując, gdy tylko dorosła, zaczęła wszędzie, gdzie tylko mogła,70 nazywać się i podpisywać: Ina.Dla dogodzenia jej wszyscy tak samo nazywać ją zaczęli,bo dogadzać jej każdy czuł potrzebę, mus niemal.Nie byłaż śliczną?Dzień był kwietniowy, bardzo pogodny i ciepły.Wiosny tej kwiecień przyszedł naświat takim, jakim zazwyczaj maj przychodzi.Przedwczesne upały dopiekać zaczynały iwszystko przedwcześnie rozzieleniało się, rozkwitało.W Leszczynce szare ściany małegodomu oblewał blask słońca, na strzechę, mchem błękitnawym poplamioną, lipy kładły peł-ne listowia gałęzie, przed kilku małymi oknami kwitło na grzędach trochę narcyzów i pi-wonij.Na małym dziedzińcu, budowelkami gospodarskimi otoczonym, i w znacznie więk-szym ogrodzie owocowym i warzywnym panowała cisza, którą napełniał niezmierny, ra-dosny gwar ptactwa.Mnóstwo tego pierzastego drobiazgu gniezdziło się tu w gałęzistychdrzewach i metalicznym szczebiotem jak winem musującym napełniało czarę kryształo-wego czystego powietrza.Julka ani Inki nie było w domu.On teraz często puszczał się na wyprawy po sąsiedz-twie i całym powiecie, ją sąsiadki na dość długo zabrały, aby im w jakichś pilnych zbioro-wych robotach pomagała.Pani Teresa szła z ogrodu warzywnego, gdzie kilka kobiet wiej-skich jakąś zieleninę na zagonach rozsadzało, a dwie kilkoletnie dziewczynki, w krótkichsukienczynach, wysoko nagie ich nożęta odkrywających, krok w krok za mą wśród agre-stowych krzaków dreptały.Niezwykle zamyślona pani Teresa zdawała się nie słyszećdwóch cienkich głosików, które tuż za nią, to po kolei, to razem wołały:- Mamciu! Mamusiu! Matuchno! Mamciu!Myślała.Jak on teraz, ten Julek, często wyjeżdża z domu, jak się pomiędzy rozmaitymiludzmi po wsiach i po miasteczkach kręci, a gdy powraca, jaki mu czasem żar pali się woczach.Zawsze miał takie oczy błyszczące, ale teraz to tak zupełnie, jakby kto żaru w nienasypał.Nic nigdy o tym, gdzie był i co robił, nie mówi, nawet przed matką.Tak i po-winno być; ona do niego o to żadnej pretensji nie ma, ale sama domyśla się, że snadz już,już.pora nadchodzi.Oj, ciężka pora.Tak się boi, tak się okropnie boi.- Mamciu! Mamusiu! Matuchno!Nie słyszy.Westchnęła głośno.Za ojczyznę, za wolność, prosta to rzecz i naturalna.Ona to dobrze rozumie.Ona taksamo myśli i czuje jak Julek.Czy chciałaby, aby on myślał i czuł inaczej? Nie! broń Boże!za tchórza i za gałgana miałaby go, gdyby tak było.Wolałaby do grobu go położyć niżeliwidzieć tchórzem i gałganem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed