[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mówiąc już o tym, żete posiłki nie przybyły ani o godzinę za wcześnie.Każdy uczestnik pierwszej wyprawy, zaledwieupewnił się względem swych przyjaciół i krajan,natychmiast musiał na własne oczy zobaczyćDemostenesa.Nasz nowy współwódz dostał się nabrzeg, brodząc w wodzie, z hełmem pod pachą i zpłaszczem, który pławił się w morzu.Gdy stanął naszczycie palisady, tłum ogarnęło istne szaleństwo.Otoi on, bracia! Nie ma zielonkawej cery jak chory iwyczerpany leczeniem Nikiasz; jest ogorzały od słońcai samym swym widokiem świadczy o rozpierającej goenergii i stanowczości.Nie udał się też od razu dowzniesionego na jego przybycie ołtarza, aby poradzićsię bogów, lecz wspiął się tam, skąd własnoocznie iwłasnym rozumem może ocenić stan rzeczy.Ludzie, toDemostenes! Oto nareszcie mamy triumfatora, któryzwyciężył w Etolii, Akarnanii i w Zatoce, a podSfakterią pokonał i wziął do niewoli samych Spartan!Pierwsze, co zrobił Demostenes, to rozkazałwypłacić ludziom należne im pieniądze.W ciągupopołudnia przeszło przez stoły czterdzieści tysięcyoboli w nowiuteńkich sowach i dziewicach, cowyrównało wszystkie zaległości w żołdzie.Przemowa,jaką wygłosił tego samego wieczoru nowy wódz,zwięzlejsza była niż spartańskie: %7łołnierze! Przyjrzałem się dobrze tej piekielnejdziurze i ani trochę mi się ona nie podoba.Przybyliśmy tu, żeby pogonić kota tym psubratom.Czas, żebyśmy się do tego zabrali.Słowa te powitane zostały potężnym łoskotemwłóczni bijących tarcze; armia dawała tym sposobemwyraz swemu zdecydowaniu i aprobacie dla nowegowodza.Już trzeciej po jego nastaniu nocy siłą pięciutysięcy ludzi Demostenes odbił Olympion.Ledwieprzyszedł świt, atakiem dziesięciu tysięcy wypchnąłSyrakuzan z rejonu zatoki.Flota odzyskała Skałę iodnowiła pełną blokadę miasta; następny nocny atakprzywrócił nam całe osiem stadionów naszego staregomuru.Straty były niezwykle ciężkie.Ich łączna liczba poczterodniowych bojach przekroczyła tę, którąodnotowano podczas całego roku, jednakże trzeba siębyło z nimi pogodzić, skoro przyniosły zwycięstwo.Demostenes nie zamierzał zmarnotrawić raz nabranegorozpędu: kazał ściągnąć zbroje z zabitych i rannych, anastępnie użyć ich do przekształcenia służbpomocniczych, w tym nawet kucharzy, w oddziałypancernej piechoty.Wśród tych przeobrażonychznalazł się także mój kuzyn wraz ze swymi konnymitowarzyszami.Szymon nigdy nie walczył pieszo i wzbroi, a nie jest to umiejętność, którą można posiąść wciągu jednej nocy.Ani jemu, ani jego bezkonnejkonnicy nie przypadł też w udziale luksuszaatakowania jakiegoś słabego i łatwego do zdobyciapunktu.Cel następnego ataku mógł być już tylko jeden:Epipolaj.To wzniesienie musiało być odbite z rąkwroga; bez tego żaden szturm na miasto nie mógłprzynieść powodzenia".21.KATASTROFA NA EPIPOLAJU Równo z drugą nocną wartą postawiono na nogidziesięć tysięcy pancernej i morskiej piechoty (przyczym dano nam do spakowania czterodniowe racjeżywnościowe, jako że mieliśmy zdobyć i utrzymaćprzeciwmur) oraz dziesięć tysięcy łuczników iprocarzy w charakterze wsparcia.Do obrony naszegoterenu przed ewentualnym kontratakiem, który byłbywymierzony we flotę, pozostali tylko żeglarze i służbypomocnicze.Zdaniem Demostenesa gra warta byłapodjęcia takiego ryzyka.Zebrał wszystko, czymrozporządzał, i całą tę siłę rzucił przeciw Gilipposowi.Byłem przekonany, że atak się powiedzie; co mnieprzerażało, to myśl o moim kuzynie.%7ładen był z niegożołnierz, a wysoko na skałach wszystko się mogłozdarzyć, zwłaszcza w ciemnościach i w oddzialespieszonej konnicy, która ani nie była wyćwiczona wwalce w ciężkiej zbroi, ani fizycznie przygotowana donatarcia pod górę.Co gorsza, dowódca Szymona,Apsefion, który obu nam dał się poznać ze swejgłupoty już w Acharnai, postanowił zostać bohaterem isprawił, że jego chłopców skierowano na odcinek, naktórym należało się spodziewać najzaciętszego boju:zachodnie podejście przez Euryalos, Drogą Parkową,gdzie zbocze było najbardziej odsłonięte, a pozycjenieprzyjaciela najmocniej ufortyfikowane.Bezkonna jazda mego kuzyna pod dowództwemMenandra miała pójść w trzeciej fali.My z Lwemznalezliśmy się w pierwszej, na lewym skrzydle, zaciężką piechotą Argiwów i Messeńczyków, w łącznejsile tysiąca stu, wzmocnioną czterystoma łucznikami zTurii i Metapontonu.Po osiągnięciu wierzchołka miałonastąpić przeformowanie, po którym centrumtworzyliby sami Ateńczycy oraz plemienne pułki zLeontis i Egeis, doborowe oddziały z własnymimiotaczami i specjalistami od wzniecania pożarów.Miejsce na lewo od nich przypadło najemnikom, wtym również Arkadyjczykom Telamona, wspieranymprzez dwie setki korkiriańskiej piechoty morskiej,wyćwiczonej w posługiwaniu się oszczepami, anastępnie jeszcze jeden doborowy ateński pułk zErechtei.Na styku z nami rozmieszczono czterystuuzbrojonych we włócznie Andriańczyków,Naksiańczyków i Etrusków, w tym moich towarzyszyz piechoty morskiej, a nadto stu kreteńskich łucznikówi pięćdziesięciu miotaczy z mesapiańskiego plemieniaz Iapygii.Ciężkozbrojni mieli zaatakować mury, amiotacze ostrzeliwać zza ich pleców obsadęparapetów.Epipolaj wznosi się na wysokość kilkuset stóp.Jego wapienne stoki pokryte są karłowatymi dębami ikrzewami; z trzech stron bronią go bardzo stromezbocza; czwarte, zachodnie, też bynajmniej nie jestłagodne, ale można się na nie wspiąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]