[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może posmarował ją jakąś maścią, gdy się ogolił, żeby nie zaszkodziło jej świeżepowietrze.Podszedł do stołu - siedziałam już na łóżku, wśród widoczków na kapie, to chybafrancuskie scenki rodzajowe, jest między nimi człowiek niosący osła na plecach - wziąłnależące do mojego ojca stare wydanie Religio Medici i spojrzał na nie bezmyślnie.Byłamzaskoczona, kiedy po śmierci taty zobaczyłam, że książka została wydana w 1869 roku, choćprzecież wiedziałam, że miał ją od wielu lat.Oczywiście na wyklejce widniało jego nazwisko,wraz z datą i miejscem, Southampton 1888, ale miałam nadzieję, że może jednak dostał tęksiążkę od własnego ojca, mojego dziadka, którego nigdy nie poznałam.Gdy więc trzymałamją w dłoniach, miałam wrażenie, że wiele par rąk dzierżyło ten mały tom, rąk należących domojej rodziny.Bo osoba samotna podczas bezsennych nocy szuka pocieszenia u bliskichludzi, nawet jeśli są to tylko wspomnienia o nich.Ponieważ tak dobrze znałam tę książeczkę, wiedziałam, na co patrzy doktor Grene.Było to zdjęcie sir Thomasa Browne a z brodą.Może spojrzał na jego brodę, bardzowyrazistą, wręcz wydatną na okrągłej grawiurze, i pożałował, że sam swoją stracił.Książkęwydali Sampson Low, Syn, i Marston.To syn brzmi pięknie.Syn Sampsona Lowa.Kimbył, kim był naprawdę? Czy pracował ciężko pod okiem surowego ojca, czy też cieszył sięjego sympatią i szacunkiem? Przypisy opracował J.W.Willis Bund.Nazwiska, nazwiskaludzi, którzy odeszli, zapomniane, ot, ptasi śpiew w gęstwinie rzeczy.Jeśli J.W.Willis Bundmógł odejść i zostać zapomniany, o ileż łatwiejsze to będzie w moim przypadku?Przynajmniej to nas łączy.Syn.Jak niewiele wiem o własnym synu.Synu Roseanne Clear.- Stara książka - zauważył doktor Grene.- Tak.- Czyje to nazwisko, Joe Clear, pani McNulty?Doktor Grene miał niepewną minę, minę pełną namysłu, jak chłopiec, który próbujerozwiązać problem arytmetyczny.Gdyby trzymał ołówek w dłoni, mógłby polizać jegokoniec.Ogolił brodę i nie ukrywał już pod nią twarzy, więc nagle poczułam, że jestem mu coświnna.- To mój ojciec - odparłam.- Był więc człowiekiem wykształconym?- Owszem.Synem pastora.Z Collooney.- Collooney - powtórzył.- Collooney tak bardzo ucierpiało podczas rozruchów wlatach dwudziestych - zauważył.- Nie wiem, dlaczego cieszę się, że mieszkał tam wtedy ktoś,kto czytał Religio Medici.Wypowiedział ostatnie słowa powoli i zorientowałam się dzięki temu, że nigdywcześniej nie zetknął się z tą książką.Doktor Grene przerzucił następne kartki; minął wstęp, powoli szukając, jak wszyscyinni, pewnego rozdziału książki.- Od autora.Z pewnością, gdyby człowiek był tak żądny życia, kto by pragnął żyć,kiedy cały świat zmierza ku końcowi.Doktor Grene zaśmiał się dziwnie, ale nie był to prawdziwy śmiech, tylko jakbyzdławiony szloch.Potem odłożył książkę tam, skąd wziął.- Rozumiem - rzucił, chociaż nic nie powiedziałam.Może mówił do starej, brodatej twarzy w książce albo do samej książki.Siedemdziesiąt sześć lat, tyle miał Thomas Browne w chwili śmierci, młodzik przy mnie.Zmarł w swoje urodziny, co czasami się zdarza, choć rzadko.Doktor Grene też jest chybakoło sześćdziesiątki.Nigdy nie widziałam, żeby był tak poważny jak dziś.Trudno nazwać gowesołkiem, ale czasami ma w sobie dziwną pogodę ducha.W porównaniu z biednym JohnemKane em, jego wszystkimi grzechami, gwałtami i przestępstwami, jakich podobno dopuściłsię w zakładzie, doktor Grene jest jak anioł.Może w porównaniu z innymi też, trudno mipowiedzieć.Jeśli czuje się rozbitkiem w tym miejscu, jeśli czuje się pod jakimś względemniedzisiejszy, jak to mówią, dla mnie jest człowiekiem jutra i pojutrza.O tym myślałam, gdytak na niego patrzyłam, próbując rozszyfrować ten jego nowy nastrój.Doktor Grene podszedł do krzesełka pod oknem, gdzie lubię siadywać, gdy robi sięcieplej.Bo inaczej zimno przenika przez szybę.Okno wychodzi na podwórko, wysoki mur ina bezkresne pola.Podobno dalej, na horyzoncie, znajduje się Roscommon.Wśród pól płynierzeka, która latem odbija światło i za pomocą mojego okna puszcza zajączki, do kogo czydokąd, nie mam pojęcia.Odblask światła pada na szybę.Dlatego tak lubię tam siedzieć.Wkażdym razie doktor Grene też tam przysiada, co zawsze trochę budzi we mnie lęk, bo tozwykłe krzesełko na ubrania, jedno z tych sympatycznych krzesełek, które kobiety lubią miećw sypialni, żeby odkładać na nich ubrania, nawet jeśli to jedyny ładny mebel w domu.Jakznalazł się w tym pokoju, wie tylko Pan Bóg, a może i On nie ma pojęcia.- Czy przypomina pani sobie, pani McNulty, jak to się stało.to znaczy.jakiewydarzenia doprowadziły do tego, że znalazła się pani w zakładzie w Sligo? Pamięta pani, jakmówiłem, że nie mam żadnych dokumentów w tej sprawie? Szukałem jeszcze raz i nic nieznalazłem.Obawiam się, że dokumentacja pani pobytu tutaj i w Sligo przepadła.Będę szukałdalej i zwróciłem się w tej sprawie do Sligo, licząc, że oni coś tam mają.Pamięta pani, jak tosię stało?- Chyba sobie nie przypominam.Nazywali go hotelem Leitrim.Tyle pamiętam.- Co takiego?- Zakład w Sligo nazywali hotelem Leitrim.- Naprawdę? Nie wiedziałem.Dlaczego tak? Och - powiedział prawie ze śmiechem,prawie - pewnie dlatego, że.no tak.- Podobno przebywała w nim połowa Leitrim.- Biedne Leitrim.- Uhm.- Jaka dziwna nazwa, Leitrim.Ciekawe, co znaczy to słowo? Przypuszczam, żepochodzi z irlandzkiego.Na pewno.Uśmiechnęłam się do niego.Był jak chłopiec, który uderzył się w kolano i powolidochodzi do siebie.Ta pogoda chłopca po bólu i łzach.Potem jakby znowu spochmurniał, zamknął się w sobie, schował niczym kret w ziemi.Odpowiedziałam głównie po to, żeby znowu nawiązać z nim kontakt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]