[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W lewy m rogu upchnięto chaoty cznie kilka stolików,również krzesła stały, gdzie popadło.Na prawo od drzwi wisiała stara czarna tablica.By łazapisana białą kredą.Iza zaczęła czy tać te gry zmoły.Tuż obok wisiał na kawałku tekturyzabazgrany kalendarz.Hubert, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wzruszy ł ramionami i usiadł na krześle wkącie.W ciągu dziesięciu minut piwnica zapełniła się strażnikami.Iza przedstawiła wszy stkich:Stanisława, potężnego mężczy znę koło sześćdziesiątki; Marka, poważnego ciemnowłosegoczterdziestolatka; uśmiechniętego blondy na Jacka; Andrzeja, który by ł dwa razy większy odHuberta i miał miażdżący uścisk dłoni; Adama, najwy ższego ze wszy stkich, z krótkoprzy strzy żony mi włosami; oraz Mikołaja, wy sokiego chudzielca z potarganą czupry ną. I tak niezapamiętam ty lu imion naraz my ślał chłopak, podając każdemu po kolei rękę.Wszy scy by listarsi od niego i wy glądali na silny ch mężczy zn.Wspólnie ustalili grafik wart przy bramie i obchodów wsi.Hubert dowiedział sięteż, że codziennie ktoś objeżdża konno okoliczne lasy i pola. Dzisiaj my udamy się na patrol oświadczy ła Iza.Strażnicy pokiwali głowami.Huberta dziwiło, że jej słuchali, przecież by ła sporo od nich młodsza.No i by ła dziewczy ną. Chodzże wreszcie warknęła, kiedy nowy wciąż wpatry wał się w grafik zapisanyna tablicy. Po cholerę ona za mnie poświadczy ła, skoro jest tak anty paty czna? zadawałsobie py tanie. Pomy ślałby m, że się jej spodobałem, ale ona traktuje mnie jak wrzód na ty łku.Iza zaprowadziła go do stajni należącej do Maciejaka.Leciwy, pomarszczonymężczy zna właśnie czy ścił boksy, co chwila pociągając spory ły k z piersiówki. Jest stary m pijakiem, ale na koniach zna się jak nikt inny szepnęła, żebymężczy zna nie sły szał.Wy brała Hubertowi konia, pokazała, jak go osiodłać i założy ć ogłowie. Jezu, i wy chcecie, żeby m na to wsiadł przemknęło mu przez my śl, kiedywy prowadził swojego wierzchowca ze stajni. No, już, nie guzdraj się pogoniła go Iza, która już siedziała w siodle.Hubert wdrapał się na konia i zadowolony rozejrzał dookoła. Jedziemy ! zarządziła dziewczy na. Dziś nie będzie szaleństw, najwy żej trochępokłusujemy.Do południa zdąży li objechać całą okolicę.Hubert by ł zaskoczony, że ziemianależąca do Zwięcina jest tak rozległa.Oprócz wielu hektarów pól do jego posiadłości zaliczał sięjeszcze las.Każdą starą drogę wjazdową na te tereny oznaczono pniami pomalowany mi nawściekle żółty kolor.Do samej wsi wchodziło się przez główną bramę i mniejszą od stronyjeziora.Po kilku godzinach pokłusowali z powrotem do stajni i Hubert my ślał, że gowy trzęsie.Kiedy zsiadł z wierzchowca, ledwie utrzy my wał się na nogach.Miał wrażenie, żewewnętrzną stronę ud i ły dek obtarł do krwi, a jakby tego by ło mało, Iza kazała mu jeszczewy czy ścić konia, na który m jechał. Dzisiaj zjesz obiad u nas zarządziła, kiedy skończy li pracę.Zasiedli do posiłku we trójkę, Hubert, Iza i jej ojciec.Mówili niewiele, dziewczy nazdała suche sprawozdanie z patrolu, a Marian ty lko kiwał głową. Nie ty lko ja nie dogady wałemsię z rodzicami przemknęło Hubertowi przez my śl.Po obiedzie oboje pełnili wartę przy bramie i nic ciekawego się nie wy darzy ło,mieszkańcy wioski ty lko krąży li wte i wewte.Iza prawie się nie odzy wała, chociaż Hubertusiłował ją co chwila zagadać.Jedy ne, czego się o niej dowiedział, to że ma dwadzieścia trzylata. A więc miałem rację.Jest ode mnie rok młodsza.Wieczór nadszedł szy bko.Przy bramie zastąpili ich inni wartownicy, Andrzej iMarek.Hubert udał się do swojego nowego domu.Ze studni znajdującej się za domem przy niósłwody i ją zagotował, a potem w dużej plastikowej misce spróbował się umy ć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]