[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Blada i zapłakana, zdołałapowstrzymać krzyk, który w końcu zamarł w jej gardle, przera-dzając się w cichy szloch. No dobrze, czas na sąsiada  rzekł Gardner, potrząsającjej palcem wskazującym. Nie, błagam pana  jęknęła, czując, jak serce podchodzijej do gardła.Nieczuły na łzy, chwycił dłonią jej palec. Błagam pana, niech pan tego nie robi  powiedziała,dławiąc się słowami. W górę, w dół  mówił Gardner, potrząsając tym palcem,jak przed chwilą kciukiem. A teraz w prawo i w lewo.A te-raz uwaga, żadnych wrzasków! Teraz.teraz.I złamał jej palec.Wytrzeszczyła oczy i krzyknęła, nie mogąc dłużej zapanowaćnad głosem. Cicho!  syknął Gardner, niemal przytykając usta do jejucha. Ciiicho! Chciałbym ci powiedzieć, że to minie, ale nie,to wcale nie minie. Dla.dla.dlaczego?  zapytała, szlochając i patrząc naniego przez łzy.Odsunął pomarszczoną twarz i ujął jej głowę w dłonie. Bo jestem po tamtej stronie.Albo żeby użyć słów Clinto-na, pamiętasz, tego prezydenta: bo mogę.A poza tym wiesz uśmiechnął się przelotnie  że cokolwiek zrobię, będą o tymwiedziały tylko te cztery ściany.I tobie samej wyda się to ni-czym w porównaniu z tym, co zrobi ci jeden z moich Panów.407 Nawet gdybym urwał ci głowę, to i tak byłoby to błahostką wo-bec tego, do czego zdolni są Oni.Zło rozgrzeszy każdy mójczyn.Ja dla Nich nie istnieję, ty też nie istniejesz.I cokolwiekci zrobię, jest niczym.Twój ból  odsunął palcem pasmo czar-nych, wilgotnych od potu włosów z jej czoła  twoje łzy  otarłjej łzę z policzka  są  uśmiechnął się  niczym.Potem wstałi po chwili milczenia dodał, kiwając głową: Ty i ja wcale nie istniejemy.Dlatego nic, co zrobimy i coprzeżyjemy, się nie liczy.Nagle zamilkł, nadstawił ucha i podnosząc palec, powie-dział: Słyszysz, Jodie Stevenson? Słyszysz? Oto przybywa jedenz Nich.Tak, to jeden z Tych, którzy Istnieją.Przybywa specjal-nie do ciebie, Jodie Stevenson.Do diabła, On przybywa do cie-bie!Ogarnięty dziką radością, Gardner cofnął się i przycupnął wkącie, jak pełen respektu, wylękniony obserwator, który niechce swą obecnością zakłócić wejścia wspaniałego myśliwego.Dławiąc nerwowy szloch, Jodie patrzyła na drzwi, w którychstanął Walter Skoll.Szedł prosto do niej, a na jego twarzy ma-lowała się niezłomna wola.Emanował niewypowiedzianymbestialstwem i nawet elegancki, trzyczęściowy garnitur nie ła-godził tego wrażenia.Był wygłodniały, dawało się wyczuć, żejest żarłoczny jak orka, która płynie, by upolować młodą, zagu-bioną fokę.Serce Jodie waliło jak szalone, a ona myślała o tym męż-czyznie w niebieskiej bluzie, o Daviem Stedmanie, sprzątaczu, io tym, co jej pokazał w toalecie supermarketu w Stamford, kie-dy miała piętnaście lat.Wiedziała, że to, co zrobi jej Walter Skoll, nie da się porów-nać z przeżyciami z podziemi supermarketu w Stamford, wie-działa, że czeka ją coś o wiele gorszego.408 Bo Walter Skoll był Daviem Stedmanem, ale po tysiąckroćsilniejszym.Stedman był tylko sfrustrowanym zboczeńcem,Skoll  uosobieniem zła.A przede wszystkim profesor Margaret Stevenson nie położytym razem kresu koszmarowi.Mamo!  prosiła w myślach.Och, mamo, pomóż mi.Takstrasznie się boję!Ale matka wyszła i spacerowała po ciemnym lesie pod ramięz Panią Demencją, jej jedyną towarzyszką.Nie chwyci WalteraSkolla za włosy.Nie wybije mu zębów.Nie ocali córki.Walter Skoll zatrzymał się przed Jodie, a ona uniosła głowę. Litości  wyszeptała. Litości.Zwracała się jednak nie tyle do Wilka Waltera Skolla, ile doBoga, który tam, w niebie, musiał chyba zatkać uszy i zasłonićdłońmi oczy.Czy Jodie Stevenson widziała, jak Walter Skoll rozdzieraogromną paszczę z kilkoma rzędami kłów i jak pochyla się nadnią, szybki niczym wygłodniała orka?Czy naprawdę to widziała?Tim telefonuje do chaty doktora Kyle'aTim ze ściśniętym żołądkiem wszedł do budki telefonicznej iwybrał numer komórkowy Jodie.Wsłuchany w dzwięk dzwon-ka, czekał, ale Jodie nie odebrała.Po szóstym sygnale włączyłasię poczta głosowa.Tim odłożył słuchawkę, nie zostawiającwiadomości.Gdzie jesteś, Jodie?Przypomniał sobie, że tuż przed rozstaniem, kiedy wsiadałjuż do samochodu, wsunęła mu do kieszeni numer telefonu409 stacjonarnego chaty.Wyjął białą kartkę w kratkę i serce ścisnę-ło mu się na widok drobnego pisma Jodie.Wybrał numer.Po drugim sygnale ktoś odebrał telefon. Halo!Rozpoznał głos doktora Kyle'a.Mocno zacisnął powieki, je-go palce z całej siły trzymały słuchawkę. Mówi Tim Modin  powiedział. Coś ty jej zrobił, ty obłąkany bydlaku? Jak mogłeś to zro-bić tej biednej dziewczynie?!Wzburzony lekarz krzyczał w słuchawkę ogarnięty szałem.Tim usłyszał, że ktoś mówi do Kyle'a:  Proszę mi go dać,doktorze.Dziękuję.Na linii rozległy się trzaski, a zza nichgłos: Panie Modin, mówi inspektor Stappleton.Panie Modin,jest pan tam?Tim zwilżył językiem wyschnięte wargi i oparł czoło o szkla-ną ścianę kabiny. Panie Modin? Tak, słucham. odparł Tim głosem jak zza grobu.Wiedział, że powinien zadać to pytanie.Jeszcze mocniej za-cisnął palce na słuchawce. Co.co się tam stało, proszę powiedzieć?  wydusiłwreszcie. Bardzo mi przykro.Panna Jodie Stevenson nie żyje, po-dobnie jak pański wuj.Doktor Kyle znalazł ciała, gdy przyje-chał tu około osiemnastej.To.to straszne.Poszukujemy Mar-garet Stevenson, która chyba zdołała uciec.Były razem, kiedywidział je pan po raz ostatni, prawda? Gdzie pan jest, panieModin? Powinniśmy porozmawiać.Chciałbym.Tim odłożył słuchawkę, Oszołomiony, przytłoczony rozpacząwyszedł z budki, zataczając się jak pijany.Szedł przed siebie,410 niczego nie widząc, nie czując lodowatego wiatru, który dął wtę noc śmierci.Dwaj bezdomni podeszli, żeby poprosić o trochę drobnych,ale kiedy zobaczyli, że ten olbrzym cicho płacze, pozwolili muspokojnie odejść i tylko na siebie popatrzyli, przejęci milczą-cym współczuciem braci w nieszczęściu.Tim szedł dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed