[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwilami dochodził mniejeszcze odgłos tego niewytłómaczonego szmeru, ale nareszciezasnąłem na dobre.We dwie godziny pózniej, gdy już pierwsze blaski jutrzenkizaczęły świtać w ciemności, zostałem nagle przebudzony.Przywoływano inżyniera. Panie Banks! Czego chcecie odemnie?Poznałem głos maszynisty, który wszedł na korytarz.Zerwałem się prędko i przyodziawszy się spiesznie, wybiegiem zpokoju.Banks i Storr stali już na przedniej werandzie.Pułkownik Munro uprzedził mnie, a Hod nadszedł niebawem. Co się stało takiego? pytał inżynier. Patrz pan, odrzekł Storr.Dzień się robił, można więc było widzieć wybrzeża Phalgou iczęść drogi, roztaczającej się daleko przed nami.Jakież byłonasze zdziwienie, gdyśmy dostrzegli setki Hindusów,zalegających gromadkami wybrzeża i drogę.zalegających gromadkami wybrzeża i drogę. To wczorajsi pielgrzymi, rzekł kapitan Hod. Ale cóż oni tu robią? zapytałem. Zapewne oczekują wschodu słońca, aby znów użyć kąpieliw świętej wodzie, odpowiedział kapitan. O nie! odrzekł Banks, kąpiel mogliby odbyć w Gaya, ajeżeli tu przyszli, to& To zapewne nasz Stalowy Olbrzym wywarł swoje zwykłewrażenie! wykrzyknął kapitan Hod. Dowiedzieli się widać,że olbrzymi słoń, kolos, jakiego nigdy w życiu nie widzieli,znajduje się tak blizko i przyszli go zobaczyć i podziwiać. Gdybyż o to chodziło! odparł Banks trzęsąc głową. Czegoż się obawiasz, Banksie? zapytał pułkownik. Lękam się, aby ci fanatycy nie chcieli zagrodzić nam drogi inie dozwolić przejechać. W takim razie trzeba nam być ostrożnymi, od tych dzikichfanatyków można spodziewać się wszystkiego. Masz zupełną słuszność pułkowniku, odpowiedział,poczem zwracając się do palacza, dodał: Kalut, czy ognisko gotowe? Tak, panie. Więc rozpal pod kotłem. Pal, pal, Kalucie, zawołał kapitan, niech słoń nasz puścina nich swój dym i parę.Było już w pół po czwartej, za pół godziny najdalej maszynamogła być gotową do biegu.Rozpalono ogień, drzewo buchnęłopłomieniem, czarny dym buchał z olbrzymiej trąby słonia, którączęściowo osłaniały gałęzie drzew.W tejże chwili zbliżyło się kilka gromadek Hindusów i wcałym tłumie powstał ruch! Zaczęli coraz więcej zbliżać się donaszego pociągu.Pielgrzymi stojący w pierwszych rzędachpodnosili ręce w górę, wyciągając je w kierunku naszego słonia,pochylali się, przyklękali, twarzami padając na ziemię.Były toobjawy największej admiracji.My, stojąc na werandzie,oczekiwaliśmy zaniepokojeni, do czego doprowadzi tenfanatyzm, Mac-Neil przyłączył się do nas i milcząc przyglądał sięHindusom.O czwartej kocioł wrzał już i syczał i głośne to syczenieHindusi brali widocznie za gniewny ryk nadprzyrodzonegosłonia.Manometr wskazywał teraz ciśnienie pięciu atmosfer, aStorr wypuszczał parę klapami i mogło się zdawać, że wychodziona przez skórę olbrzymiego gruboskórca. Możemy ruszyć rzekł maszynista. Dobrze, tylko jak najostrożniej, aby kogoś nie przejechać, odrzekł BanksBył już prawie zupełnie dzień; droga ciągnąca się nadwybrzeżem Phalgou była prawie całkiem zajęta przez tłumywybrzeżem Phalgou była prawie całkiem zajęta przez tłumypielgrzymów, nie myślących ustąpić nam z drogi.W takichwarunkach trudno było posuwać się i nie zgnieść kogoś kołamilokomotywy.Z rozkazu Banksa rozległ się trzykrotnie świstlokomotywy, na co pielgrzymi odpowiedzieli przerazliwemwyciem. Na bok! na bok! krzyknął inżynier, rozkazującmaszyniście otworzyć nieco regulator.Dał się słyszeć syk pary rzucającej się do cylindrów, kołomaszyny obróciło się do połowy, z trąby słonia buchnęły kłębyczarnego dymu.Tłum na chwilę rozstąpił się nieco, regulator został otwarty dopołowy.Wzmocnił się ryk olbrzymiego słonia i pociąg zaczął sięposuwać w pośród szeregów Hindusów.którzy jak się zdawało,nie myśleli ustąpić się z drogi. Ostrożnie, Banksie, zawołałem.Albowiem, wychyliwszy się poza werandę, widziałem, iżkilkunastu tych fanatyków rzuciło się na drogę, chcąc wyrazniekilkunastu tych fanatyków rzuciło się na drogę, chcąc wyrazniezostać zgniecionymi przez koła ciężkiej maszyny. Baczność! wstańcie i odsuńcie się! wołał pułkownikMunro, dając im ręką znak, żeby powstali. A to niedołęgi! zawołał kapitan Hod, widocznie biorąnaszą maszynę za wóz Jaggernauta i chcą zostać zmiażdżeni podstopami świętego słonia.Na znak Banksa maszynista zatrzymał parę.Widoczniefanatyczni pielgrzymi postanowili nie ruszyć się rozciągnięci nadrodze, a zgromadzony tłum dzikimi okrzykami zachęcał ich dowytrwania, Maszyna stała, Banks namyślał się co robić.Aż nagleprzyszła mu jakaś myśl. Zobaczymy! zawołał.Otworzył kurek do czyszczenia cylindrów; przerazliwy świstrozległ się w powietrzu, gęste strumienie pary spuściły się naziemię. Wiwat! wiwat! krzyknął kapitan, nie żałuj im pary,przyjacielu Banksie, nie żałuj!Pomysł był doskonały; dotknięci parzącemi strumieniami pary,fanatycy zerwali się jak oparzeni.Pragnęli być zmiażdżeni, alenie spaleni.Tłum cofnął się tak, że droga była wolna. Naprzód! górą nasi! wołał kapitan, śmiejąc się i klaszczącw dłonie.Olbrzym Stalowy sunął w prostym kierunku i znikł wkrótce zOlbrzym Stalowy sunął w prostym kierunku i znikł wkrótce zoczu osłupiałych tłumów, jakby twór jakiś fantastyczny, wgęstych obłokach pary.Rozdział VIIIKILKA GODZIN W BENARES.tała tedy otwarta przed nami szeroka droga, mającadoprowadzić nas przez Sasseram, na prawym brzegu Gangesu,aż do Benares.Jechaliśmy z prędkością dwu i pół mili nagodzinę i mieliśmy obozować wieczorem o dwadzieścia pięć milod Gaya, w pobliżu małego miasteczka Sasseram.Wogóle drogi w Indjach omijają o ile można rzeki i wody dlauniknięcia stawiania mostów, których budowa na tych gruntachformacji alluwialnej jest bardzo kosztowną.Gdzie nie dało siętak przeprowadzić drogi, aby rzeka jej nie przecinała, urządzonesą starodawne promy, które nie zdołały jednak unieść naszegopociągu ale szczęściem mogliśmy się bez nich obejść.Tego właśnie dnia wypadało nam przebyć bystry prąd rzekiSony, wpadającej do Gangesu; dokonaliśmy tego bez trudności.Stoń nasz zamienił się w przyrząd żeglarski; spuścił się wolno dorzeki po lekko spadzistem wybrzeżu i utrzymywał na jejpowierzchni, szerokiemi łapami uderzał wodę jakby łopatkamikoła rozpędowego, ciągnąc za sobą cały pociąg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]