[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Potraktuję to jako zgodę! - zawołał w stronę jej oddalających się pleców.W chwilę pózniej trzask zamykanych drzwi rozszedł się echem po całym domu.Darragh z ulgą rozluznił dłonie i się uśmiechnął.Na górze, w sypialni, Jeannette padła na łóżko, pełna urazy i gniewu.O'Brien bawił się nią i robił to bardzo sprytnie.Zwierzę.Jak mógł tak nią manipulować? Kusząc ją czarującym uśmiechem, urodą zawadiaki igładkimi odpowiedziami.Przez chwilę jej się to podobało.Bawił ją ten flirt, nawet jeśli byłniebezpieczny.Potem jednak O'Brien pokazał prawdziwe oblicze, kpiąc z jej pragnień ipotrzeb. Człowiek bez serca.Bez cienia współczucia.Nie widział, że jest wyczerpana? Nie chciała wiele.Tylko paru godzin snu po świcie,należnych każdej szanującej się damie.Gzy jej życzenia były zbyt wygórowane?Przecież poszła na ustępstwa.Zanim przyjechała do Irlandii, nigdy nie budziła sięprzed dziesiątą.Nawet o tej porze niekiedy trudno jej było wstać, kiedy mieszkała wLondynie.Nocne bale, tańce do białego rana - owszem, bywało, że widziała wschód słońca,ale gdy wchodziła do łóżka, a nie z niego wychodziła!Zapewne, nie mając nic do roboty tutaj na wsi, mogłaby kłaść się wcześniej.Jejkuzyni zasypiali niekiedy, siedząc w fotelu w jadalni, po kolacji: Wilda pochylona nadszyciem, Cuthbert - czytając jakieś botaniczne dzieło.Gdyby przymusowy pobyt tutaj tak jejnie przygnębiał, uznałaby to za zabawne.Kuzyni byli jednak starszymi ludzmi i nic nie mogli na to poradzić.Ona była młoda,pełna życia i lubiła kłaść się pózno, nawet jeśli nie było przyjęć i żadnych innych rozrywek.Poza tym nie chciała porzucać swoich miejskich przyzwyczajeń, ponieważ oznaczałoby to, żeostatecznie poddała się losowi.Ogarnęło ją zmęczenie i ziewnęła wbrew woli.W oczach miała łzy.To wina O'Briena,jęknęła w duchu, naciągając poduszkę na głowę.Zamknęła oczy, usiłując zasnąć.Nadaremnie jednak, nieustający zgiełk głosów, hałas i łomot drażniły ją jak ukłuciatysiąca igieł.Mruknęła przekleństwo - słysząc je, brat uśmiechnąłby się z podziwem -wyskoczyła z łóżka i podbiegła do dzwonka.Zmęczona i nie w humorze, zadzwoniła na Betsy.Ciepła kąpiel i śniadanie trochę pomogły.Jajka, szynka i duży kubek gorącejczekolady poprawiły jej nastrój.Potem zasiadła przy małym biureczku z żółtawego drewna,żeby napisać list do matki.Ale zanim jeszcze atrament wysechł, podarła kartkę,uświadamiając sobie, że przelała na papier całą swoją samotność i desperację.Przysięgłasobie, że nie będzie o nic prosić.Rodzice zesłali ją tutaj i to oni powinni poprosić, żebywróciła do domu.Koło południa dom wypełnił się nowymi odgłosami - siwowłose przyjaciółki Wildyzjechały na partyjkę kart.- Czy miałabyś ochotę się do nas przyłączyć?! - zapytała Wilda, podnosząc głos, żebyprzekrzyczeć nieustającą paplaninę przyjaciółek.- Nie, dziękuję, kuzynko.Wyjdę na dwór, żeby zażyć trochę świeżego powietrza.- Przyjemnego spaceru.Wymieniwszy parę uprzejmości z damami, Jeannette wróciła na górę, gdzie Betsy pomogła jej się przebrać w codzienną sukienkę, uszytą z brązowej w krateczkę bawełny zDevonshire.Wsunęła na nogi wygodne trzewiki z ciemnej skóry, a na głowę włożyła ładny,ale praktyczny słomkowy kapelusz.Znajdzie sobie lepsze zajęcie niż spacer.Poszukała papieru, farb oraz pędzli iwyruszyła w stronę niskich, falistych wzgórz za domem.Kiedy znalazła odpowiedniemiejsce, rozłożyła koc, ustawiła sztalugi i zaczęła malować.%7ładen z londyńskich znajomych nie uwierzyłby własnym oczom, gdyby ją terazzobaczył.Spędzała dzień samotnie, malując dziki irlandzki krajobraz.Sama się temu dziwiła,ale pod koniec popołudnia uświadomiła sobie, że oto spędziła pierwsze naprawdę szczęśliwegodziny, odkąd przybyła w te strony.I nie mogła zaprzeczyć, że była zadowolona z obrazu.Przedstawiał stary celtyckikamienny krzyż, stojący samotnie na polu.Wokół szarego kamienia rosły kępy purpurowychi fioletowych wrzosów oraz złocistej trawy.Była tak zadowolona, że następnego popołudnia także postanowiła malować,zabierając ze sobą lekki posiłek, o który poprosiła kucharza.Nakładała właśnie zieloną farbę na płótno, kiedy jakiś ruch przyciągnął jej uwagę.Zacisnęła usta, rozpoznając mężczyznę, idącego żwawym krokiem.O'Brien.Co on tu robił?Dotrzymał słowa i zaczął pracę dokładnie o siódmej, ale pół godziny więcej snu nieułagodziło jej zranionych uczuć.Parsknąwszy bezgłośnie, udawała, że go nie widzi.Kątem oka widziała, jak zwalnia, potem się zatrzymuje, jakby się zastanawiając, czypowinien do niej podejść.W myślach poradziła mu, żeby poszedł swoją drogą.Nie przejął sięjednak tą niemą sugestią i skierował się ku niej.Skupiła całą uwagę na malowidle.Kiedy stanął, jego wysokie ciało górowało nad nią tak, że traciła oddech, mimostosownej odległości, jaką zachował między nimi.- Dzień dobry, lady Jeannette - powitał ją wesołym tonem.Jego irlandzki akcentbrzmiał uwodzicielsko.Nie przerywała malowania.- Nie zwracaj na mnie uwagi.Postoję sobie tylko cichutko i popatrzę przez chwilę.Oczyściła pędzel, po czym nabrała odrobinę brązowej farby z palety.- Zasłania mi pan światło.Zrobił dwa duże kroki w bok, podchodząc bliżej.- Lepiej? - Nie.- Z bijącym sercem usztywniła dłoń, bojąc się, że zepsuje obraz, jeśli nie będzieuważać.- Wybrałaś ładny widok - powiedział, nie ruszając się z miejsca.- Krajobraz wokół matyle uroku, żyzna ziemia, dużo zieleni.To miejsce zupełnie niepodobne do mojegorodzinnego hrabstwa na zachodzie.Wszystko tam jest dziksze i surowsze.Spędzisz przy-jemnie czas, malując tutaj, w zapachu wrzosów.W jego głosie brzmiała duma z rodzinnego kraju i nutka tęsknoty.Przez chwilęzastanowiła się, jak też może wyglądać jego dom.Ale co mnie to może obchodzić? -pomyślała, tłumiąc ciekawość.Ostatecznie, nie będzie miała okazji odwiedzić tego miejsca.Spojrzała na niego.- Szukał mnie pan z jakiegoś konkretnego powodu, panie O'Brien, czy jedynie chce siępan napawać zwycięstwem?- Dziewczyno, nie przejmuj się tym wszystkim.Ja całkiem o tym zapomniałem.To możliwe, jako że wszystko ułożyło się gładko po jego myśli.- Spacerowałem - ciągnął - zawsze tak robię, gdy muszę przemyśleć jakąś sprawę.Inagle cię zobaczyłem.Nie mogłem się nie zatrzymać.Nie po tym, jak cię ujrzałem zniebieską spódnicą rozpostartą na trawie, z włosami lśniącymi jak złoto, śliczną jak kwiat.Dziwię się, że pszczoły i motyle nie latają dookoła, żeby napić się nektaru.Poczuła ciepło w okolicy serca.Opuściła pędzel.Opamiętała się szybko, besztając sięsurowo w duchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed