[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję.- Podniosła kwiaty do twarzy.%7ładen bukietnigdy nie wydał jej się tak piękny i cenny jak ten.- Rosną przy drodze do mojego domu.Jedne i drugieprzypominają mi ciebie.Margerytki mają takie same ciemneoczy jak ty, a naparstnice egzotyczną urodę i mocne łodygi.Roześmiała się.- Myślisz, że mam mocną łodygę?- Bardzo mocną.Usiadł na ławeczce tak blisko, że ich ciała się zetknęły.Było to naturalne i cudowne; Elizabeth marzyła, żeby niemieć przeszłości, być dziewicą, zachwyconą niewinnymidoznaniami pierwszej miłości.Ale była w ciąży, czuła sięzagubiona i trochę bała się przyszłości.- Dziękuję za kwiaty, Sokole.Wziął ją za rękę.- Myślisz, że powinniśmy to robić na pierwszej randce?- zapytała z uśmiechem.- Nie należę do nieśmiałych.Myślę, że trzymanie się zaręce to nic złego.Pocałował jej dłoń i długo trzymał przyciśniętą do ust.Elizabeth zadrżała.- Zimno ci? - Otoczył ją ramieniem.- Może w twoimstanie nie powinnaś siedzieć w chłodzie?- To niezbyt grzecznie wspominać o moim stanie w cza-sie naszej pierwszej randki.- Już nie będę.Oparł sobie głowę dziewczyny na ramieniu i rozkołysałławeczkę.- Tak mi dobrze.Elizabeth.- Mhm.Człowiek może się do tego przyzwyczaić.To były piękne, pełne uczucia słowa.Właśnie to chciałausłyszeć.Ale Sokół umiał po mistrzowsku przekonywaći musiała mieć się na baczności.Omalże nie roześmiała się na głos.Czyż mówiła to sobieSR po raz pierwszy? Czyż nie przyrzekła sobie, że będzieostrożna - tej nocy, kiedy poszła do jego sypialni? I co z te-go wynikło?-Ty nie, Sokole.Ty nigdy nie przywykniesz do spędza-nia wolnego czasu na werandzie.- A ty, Elizabeth? Jak chciałabyś spędzić teraz wolnyczas?- Co masz na myśli?Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.- Znów się ode mnie oddalasz.Syknęła gniewnie i próbowała się odsunąć.- Poczekaj, Elizabeth.Dobrze byłoby, gdybyś mnie wy-słuchała.- Skąd wiesz, co jest dla mnie dobre? - Odepchnęła go,wypuszczając z ręki kwiaty.- Zawsze wiedziałem, czego pragniesz.- Kochać się z tobą, prawda? Myślałam, że będzie to mi-ła wizyta.Przyniosłeś mi nawet kwiaty.Ale nie.Zawszew końcu musisz zamienić każde nasze spotkanie w wojnępłci.- Nie wyszło mi.- Sokół znów ją obejmował, a jegotwarz przybrała zacięty wyraz.- Miałem zamiar dać cikwiaty, być miły i szarmancki, a potem wsiąść na konia i od-jechać.- Zacisnął dłonie na ramionach Elizabeth.- Międzynami zawsze tak będzie.Ani ty, ani ja nie możemy opanowaćpożądania.- Właśnie że ja mogę.- Dlaczego, Elizabeth? - Pochylił się tak, że niemal doty-kał ustami jej ust.- Nie widzisz, co robisz? Oddalając sięode mnie, znów uciekasz przed sobą.Wyrzekając się naszejmiłości, znów zamykasz się w domu i stajesz się odludkiem.Robisz znów to samo, co siedem lat temu.- Jak śmiesz.- Nie pozwolę ci odrzucić miłości.- Zamknął jej usta po-całunkiem.Walczyła przez moment, ale w końcu zwyciężyła magia,która zawsze towarzyszyła ich spotkaniom.Objęła ukocha-SR nego i przytuliła się mocno.Usta i ręce Sokoła wędrowałypo ciele dziewczyny, doprowadzając ją do dobrze jej znane-go stanu.- Nie, Sokole.proszę, nie.- Wróć do mnie, Elizabeth.Jesteś moja, zawsze będzieszmoja, nie zaprzeczaj.- Nie należę do żadnego mężczyzny.Ostatnim wysiłkiem woli odsunęła się od niego.Pociąga-jący i zamyślony, siedział na ławeczce, wpatrując się w dziew-czynę.Miała wrażenie, że przenika oczami jej duszę.Wstała i przycisnęła ręce do brzucha.- Idz już, proszę.Wstał i powoli wsunął jej palce we włosy.Od ciepła tychdłoni poczuła dreszcze.- Uwielbiam twoje włosy - szepnął.Stali tak przez długą chwilę, w końcu Sokół odwrócił sięi odszedł.Elizabeth patrzyła, jak Sokół wsiada na konia.Spojrzał nanią przez moment, wyprostowany w siodle, i myślała, że od-jedzie w milczeniu.Jednak ścisnąwszy wierzchowca kola-nami, powiedział na pożegnanie:- Przyjdziesz do mnie, Elizabeth.Jesteś moja.Ogier pogalopował w dal, zaś Elizabeth opadła na ławecz-kę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed