[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aamało toniepisany kodeks honorowy, regulujący przebieg tego rodzaju widowisk.Być może Ber-nard da młodemu przeciwnikowi fory.Na dany sygnał młodzieniec wbił ostrogi z boki swojego konia, który skoczył doprzodu.Clary nakierował kopię w pierś przeciwnika.Ostrze z trzaskiem uderzyło w tar-czę Rodeza, ześlizgnęło się z niej i trafiło go w ramię.Rodez zachwiał się, lecz nie spadłod razu.Utrzymał się w siodle do momentu, gdy jego koń osiągnął granicę pola, dopierotam osunął się na ziemię.Okrzyk widowni wzbił się pod niebo.Jean z Clary podjechał do trybuny sędziów,zdjął hełm i skłonił głowę.Miał świecącą, pozbawioną zarostu twarz.Leonor zauważyła,że trzęsły mu się wargi, z trudem powstrzymywał uśmiech triumfu.Tymczasem Rodez zdążył ponownie dosiąść swojego wierzchowca.Hełm trzymałpod pachą.Znany dobrze Leonor okrutny uśmiech zagościł na jego twarzy.Włożył cięż-ki hełm na głowę i ze złowieszczym kliknięciem opuścił przyłbicę.Pochwycił kopię, dałostrogę koniowi i z wielkim impetem ruszył na Jeana z Clary.Leonor wstrzymała oddech.Rodez nie zaczekał na sygnał herolda! Młody Jean,zaskoczony atakiem, nie zdąży nawet wprawić w ruch konia.Nie mogła na to patrzeć.Zamknęła oczy.Widownia wydała głośny okrzyk.Leonor uniosła się z ławki i zaryzy-kowała spojrzenie na pole turniejowe.Jean z Clary leżał na ziemi.Zanim Bernard za-wrócił konia, by wykonać drugi przejazd, młody rycerz zdążył stanąć na nogi.Jegogiermek podał mu pospiesznie miecz akurat w chwili, gdy Bernard galopował ku niemu zkopią wycelowaną prosto w serce.Jean odskoczył do tyłu, kopia Bernarda wbiła się w twardo ubitą ziemię.- Wbrew przepisom! - rozległy się okrzyki z widowni.Rodez nie zważał na nic.Leonor ze zgrozą patrzyła, jak zawraca konia i jeszcze razcwałuje prosto na Clary'ego.Gdy koń znalazł się tuż przed nim, Jean odskoczył w bok.RLTRodez mocno ściągnął wodze wierzchowca, który stanął dęba, bijąc w powietrzu kopyta-mi.Jean dostrzegł swoją szansę.Obiema rękami złapał Bernarda za nogę w okolicy ko-lana i pociągnął z całych sił.Bernard stracił równowagę.Jean złapał go za szyję i ściągnął z siodła.Tłum oszalał z radości.- Zuch! - zawołał ktoś siedzący obok Leonor.Hrabia Roger skoczył na równe nogi.- Zgodne z zasadami! - krzyknął.- Rodez jest wysadzony z siodła!Herold postawił znak na tablicy wyników.- Trzy punkty dla Jeana z.Jego głos utonął we wrzawie, która zerwała się nagle na trybunach.- Uważaj! Patrz w lewo!Giermek wsunął miecz w prawą dłoń Rodeza.Ten z furiackim okrzykiem uniósłgo nad głowę i spuścił w dół.RLTRozdział osiemnastyOstrze dosięgło Jeana z Clary powyżej mostka.Rodez odgarnął końcem mieczacienki wierzchni płaszcz i bez najmniejszego wahania wsunął je w lukę w zbroi.Mieczzazgrzytał o kolczugę, którą Jean miał pod spodem.Młodzieniec zatoczył się w tył, upadłna kolana, złapał się dłonią za pierś, potem podparł się nią o ziemię.Dłoń była zbroczonakrwią.Z tłumu odezwały się okrzyki zdziwienia, po nich jednak zapanowała pełna kon-sternacji cisza.Miecz Rodeza nie był stępiony, jak nakazywały reguły.- Pauvre petit - szepnęła Jannet, wbijając palce w ramię Leonor.- Poddaj się! - krzyknął z widowni do siostrzeńca Gisbert z Clary.- Ratuj życie!- Zdyskwalifikować Rodeza! - zażądał ktoś inny.- Ukarać! Ukarać! - narastało chóralne żądanie.- Zbadać jego miecz! Usunąć go ze szranki! Przerwać potyczkę! - padały kolejneokrzyki.Obojętny na reakcję widowni, Rodez podszedł do młodzieńca i zerwał mu z głowyhełm.- Nikt - syknął - kto strącił mnie z konia, nie będzie chodził po świecie, żeby siętym chełpić.Słowa były doskonale słyszalne na trybunie sędziowskiejJannet nachyliła się do hrabiego Rogera.- Mężu, zatrzymaj to.Rodez go zabije.- Nie, moja droga - uspokoił ją hrabia.- Rodez udzieli tylko nauczki chłopcu.- Mylisz się! - Jannet była gotowa przeciwstawić się publicznie mężowi.- On natym nie poprzestanie.Ja to słyszę w jego głosie.Hrabia Roger popatrzył na nią z uwagą, potem w stronę pola.Uniósł dłoń, żebydać znak heroldowi.Dzwięk trąbki rozległ się w powietrzu w chwili, kiedy Rodez dotknął końcemmiecza gardła Clary'ego.Naciskał tak długo, aż zmusił młodzieńca do położenia się naplecach.Młody rycerz patrzył szeroko rozwartymi z przerażenia oczami na pochylającąsię nad nim potężną postać.RLTZapadła cisza, którą przerwał ochrypły głos herolda.- Ogłaszam starcie za.Za pózno.Rodez pchnął.Głowa Clary'ego przekręciła się na bok.Krew buchnęła zprzeciętego gardła.Leonor krzyknęła.To nie turniej! To najzwyklejsze morderstwo! Nagle ogłuchła naotaczającą ją wrzawę, zgasły kolory wypełniające trybunę.W ostatnim przebłysku świa-domości przytrzymała się barierki, inaczej byłaby upadła.Bernard z Rodez zabił młode-go rycerza z zimną krwią! I zrobił to z widoczną przyjemnością!Zwiat wirował.Pawilon z gośćmi turniejowymi, łąka zastawiona kolorowymi na-miotami, konie ubrane w bogate rzędy.Dusiła się jak ryba wyjęta z wody.Oblewał jązimny pot.Przechyliła się nad barierką i zwymiotowała.Reynaud miał rację.Zwiat rzeczywiście jest okropny.Wstrząśnięta bezsensowną śmiercią młodego Clary'ego, uciekła do swojej sypialni.Rzuciła się na łóżko.Wtedy zauważyła, że nie jest sama.- Benjamin? - Usiadła zdumiona.- Co tu robisz?Starzec podniósł się z jedynego krzesła, jakie było w pokoju, i po chwili Leonorschroniła się w jego ramionach.Szlochając, opowiedziała mu, co się wydarzyło podczasturnieju.- Nie płacz, maleńka.- Pogłaskał ją kościstą dłonią po plecach.- Och, Benjaminie, to nie wszystko - płakała.- Jest coś więcej.Reynaud i ja.- Nic nie mów - wyszeptał.- Wiem.Nie jestem jeszcze taki stary, żeby nie widziećtego, co mam przed oczami.- A teraz on wyjechał z misją dla templariuszy, a ja boję się o jego życie.- Co to za misja? Dokąd się udał?- Nie wiem.Nie chciał powiedzieć.A ten okropny człowiek, Bernard z Rodez.- Widziałem.Zabił młodego rycerza.Wiem, co czujesz.Poszedłem prosto do two-jego pokoju.- Benjaminie, co mam robić?- Moje ty serduszko, każdy robi, co musi i co może.Wiem, że dzisiaj wieczorembędą ze sobą rywalizowali trubadurzy.Ty zapewne.RLT- Nie mogę.Po tym, co się dzisiaj wydarzyło, nie potrafię.Nie ma we mnie muzy-ki, tylko ciemność.- Taki jest świat.Mimo wszystko potrzebne są pieśni mówiące o rzeczach, o któ-rych bez nich byśmy zapomnieli.Słowik nie milknie na polu bitwy, moja kochanaLeonor.Musi śpiewać tym głośniej.O tym marzyłaś, prawda? Chciałaś śpiewać? Oparłamu głowę na piersiach.- Masz rację - szepnęła.- Jak zawsze.Benjamin dotknął ustami jej czoła.- W końcu zaakceptowałaś tę oczywistą prawdę.Muszę poszukać tego małegonicponia, Galerana.Uważaj na siebie, Leonor.Rodez jest nieprzewidywalny.Benjamin ruszył ku wyjściu, gdzie omal nie wpadł do okrągłej dębowej kadzi, któ-rą służba wnosiła do pokoju Leonor.Za kadzią cztery dziewki kuchenne dzwigały ce-brzyki wypełnione gorącą wodą.Przysłała je Jannet.Po kąpieli Leonor leżała bezsennie do zachodu słońca.Potem wstała i zaczęła sięapatycznie ubierać.Suknię z różowego jedwabiu przepasała złotym łańcuchem.Bez en-tuzjazmu zeszła na wieczorny posiłek.W wielkiej sali zamkowej panowała atmosfera przygnębienia.Rycerze, panie zCarcassonne i goście z Tuluzy jedli w milczeniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]