[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprawdęnie wiem, co trzymało twojego ojca przy życiu. Już go nic nie trzyma, prawda?Carl podniósł ręce. Jasne.Mniejsza z tym.Widzę, że to dla ciebie zbyt bolesne. Owszem przyznał Midas.Carl się przesunął. Kiedyś powiedział, że osobowości człowieka w ciągu całego jego ży-cia są jak ubranie, wkładane, żeby zachować godność albo poradzić sobieze środowiskiem naturalnym.Stwierdził, że można człowieka w ten sposóbzaskoczyć.Wyobraz sobie kogoś, kto włożył gruby płaszcz, rękawice, cie-płą czapkę i szalik, żeby uporać się z zadymką.Jego umysł i ciało są na-stawione na czekające go zadanie, to znaczy na wejście w burzę śnieżną.Więc jeśli nie słyszy głosu szepczącego za nim, proszącego, żeby nie szedł,albo nie czuje lekkiego szarpnięcia za jedną z warstw ubrania, które na sie-bie włożył, trudno go za to winić.Po prostu dostosował się kosztem innegoczłowieka. Słuchaj, nic nie rozumiem z tej gadki o moim ojcu powiedział Mi-das.Zęby zaczęły mu szczękać.Carl szturchnął go żartobliwie w ramię. Tu chodzi o Idę.Ona teraz musi się skupić na tym, żeby wydobrzeć,tylko to chciałem powiedzieć.Na niczym innym, jasne? Niech ci nie będzieprzykro, że zostawiłeś ją dziś rano, po prostu postaraj się, żeby nie musiałazajmować się twoimi problemami bardziej niż swoimi.LRTMidas czuł się, jakby połknął dzban lodu.Zaciskał pięści w kie-szeniach.Oznajmił Carlowi z całą stanowczością, na jaką mógł się zdo-być, że wchodzi do domu.LRT28MIDAS POWINIEN PRZERZUCI ZDJCIE DO KOMPUTERA, %7łeby zrobićzbliżenie białego ptasiego oka, ale siedział w rogu łóżka, w domu Stallow-sów i już teraz wiedział, że się nie pomylił.Oko i powieka były białe jakśnieg na dworze.To przywiodło mu na myśl dyskusję z Hectorem, dziwną,jakby ze snu.A najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że Hector zmusił godo wypowiedzenia tych słów: Możliwe, że jestem zakochany".Wstał i wyjrzał przez okno.Znowu chciał uciec z tego domu.Wcze-śniej, w czasie lunchu z Carlem i Emilianą, kiedy jedli świeżą białą rybę zzatoki, Ida nawet na niego nie spojrzała, a on nie był w stanie wydusić zsiebie słowa do nikogo.Wyglądała na wykończoną kompresami.Do stołuszła wolniej niż zazwyczaj, jakby oba szczudła i to od Midasa, i to stare nie dawały odpowiedniego wsparcia.Potem Emiliana wyszła, a Carlwziął Idę na bok, żeby porozmawiać z nią o czymś poważnym.Midas myłsię, myśląc o rękach ojca pokrytych pianą podczas zmywania.Teraz, w pokoju gościnnym z pobielanymi ścianami i białymi prze-ścieradłami, starał się pamiętać, że to Ida go tu zaprosiła.Jako wsparciemoralne.A może jako kogoś jeszcze? Jej wargi zbliżały się do jego warg.Pewnie myślała, że ją odrzucił.Teraz pragnął dostać drugą szansę, żebypocałować Idę, objąć w pasie.Mógł sobie pofantazjować, ale nie był pew-ny, czy wykorzystałby7 okazję, gdyby mu ją dano.Usłyszał niecierpliwe pukanie do drzwi sypialni.Okręcił się do tyłu,przygładził włosy przerażony, że wejdzie Ida i staną naprzeciwko siebie.Jeśli przyszła, żeby mu powiedzieć, że wszystko zepsuł i powinien wrócićdo domu, cóż.nagle zrozumiał, że chce odwlec tę chwilę jak najdalej.Nieodezwał się, nie poruszył.Niech Ida pomyśli, że go nie ma.Zapukano drugi raz i drzwi się otworzyły.To była Emiliana. Och, przepraszam.Nie odpowiadałeś, więc sądziłam, że cię tu nie ma.Mogę wejść?LRT Hm.Oczywiście.Tak. Zwiesił głowę.Ida nawet nie dostarczy wy-roku osobiście.To dom Emiliany, więc logiczne, że to ona mu każe wyje-chać.Zamknęła za sobą drzwi sypialni. Przyniosłam ci coś. Wyciągnęła przed siebie podrapaną skórzanątorbę z kieszonkami i klamerkami.Wziął i po wadze natychmiast domyślił się zawartości. Hm. To dla ciebie. Dzię.dziękuję.Emiliana powoli usiadła na łóżku, wygładziła spódnicę na biodrach. Otwórz.Rozsunął zamek błyskawiczny głównej przegródki i wyjął aparat.Staralustrzanka, w swoim czasie musiała kosztować tysiące dolarów.W torbiegrzechotały soczewki i różne elementy dodatkowego wyposażenia.Uchwytaparatu był ze skóry węża, teraz już podniszczonej. Należał do Hectora.Kiedyś pasjonował się fotografią.Od lat nie tknąłaparatu.I nie tknie.To takie okropne marnotrawstwo, żeby ta lustrzanka tusię poniewierała.Może ty zrobisz z niej lepszy użytek.Dziecięcy uśmiech rozjaśnił mu twarz.Midas bawił się przysłoną obiek-tywu, wykorzystując ostry profil Emiliany i czerń jej włosów jako cel. Przestań powiedziała lekko zirytowana. Ja tylko.eksperymentowałem. Wiem.Ale.nie lubię, jak mi się teraz robi zdjęcia.Powiesił aparat na szyi obok swojej cyfrówki, osłony obu obiektywówocierały się o siebie nosami. Więc znalazłbyś czas na pogawędkę? spytała.Przełknął, nagle poczuł ciężar obu aparatów zwisających muz szyi.Boże, a więc o to chodzi.LRT Midasie, dlaczego nie siadasz obok mnie?Zrobił, co mu kazała.Usiadł na miękkim materacu.Czuł jej perfumy,ostre i spirytusowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]