[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z początku nie rozpoznałJosefiny Bianchi i myślał, że to Irene, bo z twarzy kobiety zniknęłyznamiona czasu.Uwodzicielska, nostalgiczna, pełna wdzięku w każ-dym geście.Miała na sobie wytworną suknię z plisowanymi falbana-mi i koronkami koloru kości słoniowej, wyblakłą, ale wciąż jeszcze208wspaniałą, choć pokrytą kurzem czasu i zmiętą od wędrówek po ku-frach i skrzyniach.Z odległości wyczuwało się delikatny szelest je-dwabiu.Aktorka zdawała się utrzymywać w powietrzu z lekkościąowada, omdlała, zmysłowa, zaklęta w wiecznej kobiecości.ZanimFrancisco zdołał otrząsnąć się ze zdumienia, muzyka w głośnikachumilkła i Dama Kameliowa odezwała się głosem pozbawionym wieku.Wtedy we Franciscu ostatecznie zelżał opór i poddał się magii przed-stawienia.Jego uszy chłonęły tragedię kurtyzany, jej długi płacz, wktórym nie było cienia przesady i dlatego przyprawiał o jeszcze więk-sze wzruszenie.Jedną ręką odpychała niewidocznego kochanka, agestem drugiej wzywała go, błagała, pieściła.Staruszkowie wyglądali,jakby zastygli we wspomnieniach, siedzieli nieobecni i milczący.Opiekunki oczarowane sztuką tej kruchej, lekkiej kobiety, którą mógłprzewrócić podmuch wiatru, czuły, że wzruszenie zapiera im dech.Wszyscy siedzieli jak urzeczeni.Francisco poczuł na ramieniu dłoń Irene, ale nie był w stanie sięodwrócić, oczarowany spektaklem.Kiedy atak kaszlu - zagrany, amoże naturalny w jej wieku, położył kres monologowi nieśmiertelnejkochanki, poczuł, że pieką go łzy napływające do oczu.Ogarnął gonastrój melancholii i nie mógł bić brawa jak wszyscy.Podniósł się iposzedł w głąb ogrodu, chcąc zaszyć się w jakimś mrocznym miejscu.Pobiegła za nim Cleo.Stał tam i patrzył, jak staruszkowie i opiekunkipowoli przechodzą na poncz i ciasteczka, jak drżącymi palcami roz-pakowują upominki, a Małgorzata Gaultier, nagle postarzała o sto lat,rozgląda się za swym Armandem Duvalem, trzymając w jednej ręcewachlarz z piór, a w drugiej - ciastko z kremem.Duchy krążące międzykrzesłami i sunące po ogrodowych alejkach obsadzonych żywopłotem,209intensywna woń jaśminu, żółte światła lamp - wszystko to wydawałosię nierzeczywiste.Powietrze nocy jakby zaroiło się od przeczuć.Irene odnalazła przyjaciela i podeszła do niego z uśmiechem.Zwyrazu jej twarzy wyczuł, jakie targają nią emocje.Oparła czoło opierś Francisca i jej niesforne włosy pieszczotliwie musnęły mu usta.- O czym tak myślisz?Myślał o swoich rodzicach.Za kilka lat będą w wieku pensjonariu-szy Woli Nieba - domu spokojnej starości.Ci tutaj tak samo wydalina świat dzieci i pracowali bez wytchnienia, by je wychować.Nigdynie przyszło im na myśl, że spędzą ostatnie dni życia i czekać będą naśmierć zdani na pomoc obcych rąk.Lealowie zawsze żyli wspólnie,razem przeżywali nędzę, radość, cierpienie i nadzieję, złączeni wię-zami krwi i odpowiedzialności.Wiele jeszcze było takich rodzin; byćmoże ci staruszkowie, którzy tej nocy oglądali występ JosefinyBianchi, nie różnili się od jego rodziców, a jednak pozostali sami.Bylizapomnianymi ofiarami wichru, który rozproszył ludzi we wszystkichkierunkach, maruderami w diasporze, zostali w tyle, pozbawieni wła-snej przestrzeni, własnego miejsca w tych nowych czasach.Brakowa-ło im wnuków, których mogliby pilnować i towarzyszyć im w dora-staniu, brakowało dzieci, którym mogliby pomagać w trudach życia,brakowało ogrodu, w którym mogliby posiać kwiaty, i kanarka, któryśpiewałby im wieczorem.Zajęci byli odsuwaniem od siebie śmierci wten sposób, że nieustannie o niej myśleli, wyprzedzali jej nadejście,obawiali się jej.Francisco przysiągł sobie, że nie dopuści, by taki losspotkał jego rodziców.I powtórzył to głośno z twarzą wtuloną wewłosy Irene.Część trzeciaSłodki kraj rodzinnyZabieram w podróż mój kraj i zawsze,gdziekolwiek jadę,Towarzyszy mi cała południkowaistota mojej ojczyzny.Pablo NerudaDużo pózniej Irene i Francisco mieli sobie zadawać pytanie, wktórym momencie ich życie zmieniło bieg, i odpowiadać: owego fa-talnego poniedziałku, gdy weszli do opuszczonej kopalni w LosRiscos.Ale może już wcześniej, może wtedy, w niedzielę, kiedy po-znali Evangelinę Ranquileo, może wówczas, gdy obiecali Dignie po-móc odnalezć zaginioną córkę, a może w ogóle od samego początkutaką drogę im wytyczono i bezwiednie nią podążali.Pojechali do kopalni na motorze, bardziej praktycznym w pagór-kowatym terenie niż samochód, zabrawszy ze sobą trochę narzędzi,termos z gorącą kawą i sprzęt fotograficzny.Nikomu nie mówili, do-kąd jadą, przytłoczeni niejasnym uczuciem, że brną w jakieś szaleń-stwo.Gdy tylko postanowili zapuścić się nocą w nieznany teren i za-brać do penetrowania kopalni, wiedzieli, że może ich to kosztowaćżycie.Opracowali szczegółowy plan działania i wyuczyli się go na pa-mięć.Byli pewni, że uda im się dotrzeć do celu bez pytania o drogę,co mogłoby wzbudzić podejrzenia.Krajobraz łagodnych pagórkównie krył w sobie żadnego niebezpieczeństwa, ale kiedy znalezli się nastromo wiodących pod górę dróżkach, gdzie cień okrywał wszystko,zanim jeszcze zaszło słońce, okolica stała się dzika i opustoszała, aecho powtarzało ich myśli zwielokrotnionym, dalekim krzykiem orła.213Francisca zżerał niepokój na samą myśl, jak nierozważnie się zacho-wał, wplątując przyjaciółkę w tę historię, która nie wiadomo, czym sięskończy.- W nic mnie nie uwikłałeś.Jeżeli już, to ja uwikłałam ciebie - kpi-ła z niego Irene i może miała rację.Przeżarta rdzą, lecz nadal czytelna tabliczka informowała, żeprzejście wzbronione, a okolica jest patrolowana.Ogrodzenie z drutukolczastego broniło wstępu i przez chwilę Irene i Francisca aż kusiło,by skorzystać z pretekstu i wycofać się, szybko jednak odrzucili tęmyśl i w pajęczynie drutów zaczęli szukać dziury na tyle dużej, byprzejechał motor.Tabliczka i ogrodzenie utwierdziły ich tylko w prze-czuciach, że w kopalni coś się kryje.Gdy dobili celu, zapadała już noc,zgodnie z planem działania, który zakładał potajemne wejście i wyco-fanie się z patrolowanego terenu.Wejście do kopalni, przebite w sto-ku pagórka, przypominało otwarte w bezgłośnym krzyku usta.Zawa-lone było kamieniami, ubitą ziemią i kawałkami zastygłego cementu.Wyglądało, że od lat nikt tam nie wchodził.Wkoło panował nastrójopuszczenia, nie było widać ścieżki ani żadnych śladów życia.Dwójkaprzyjaciół schowała motor w chaszczach i dokładnie spenetrowałateren, chcąc się przekonać, czy nie ma gdzieś strażnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]