[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chodziło mi o to, żebyś poślubi-ła tego.bandytę.Kiedy rozum ci wróci, postaramy się o unieważnienie, o ile to w ogólepotrzebne.- Unieważnienie? - Verity wzięła się pod boki i uśmiechnęła triumfalnie.- Pozwól,Marcusie, że wyprowadzę cię z błędnego przekonania, iż jesteśmy małżeństwem tylko znazwy.Co zresztą podejrzewałeś, chociaż wolisz udawać, że w to nie wierzysz.- Verity - rzekł ostrzegawczym tonem Stephano.Zabrzmiało to równie słabo, jak się nagle poczuł.Jeśli ona dalej będzie to ciągnąć,zostanie martwy w tej samej chwili, gdy odejdzie.Rzuciła mu ostre spojrzenie, pełne furii, zupełnie jak Magda.- Bądz cicho! To sprawa między mną a moją rodziną.- Przeniosła na braci rozpło-mienione spojrzenie.- Nie zostałam przymuszona, do tego, co zrobiłam, ani nie nastąpiłoto na skutek otumanienia.Byłam świadoma, co się dzieje, i sama się na to zgodziłam.Jeżeli chcecie nas rozdzielić, musicie ogłosić, że postradałam zmysły, i trzymać mniepod kluczem.Jeśli to zrobicie, będę wrzeszczeć na całe gardło o tym, co się między namizdarzyło, i nigdy nie zostanę żoną innego mężczyzny.- Wzięła głęboki oddech, żeby sięuspokoić.Patrząc na zaszokowane twarze braci, uśmiechnęła się do nich słodko.- A mo-że po prostu zaakceptujecie to, co się stało, i będziecie życzyć nam szczęścia.Czy tak nieprościej?- Ależ Verity! - Marcus zbladł i przez moment wyglądał tak, jakby go znokautowa-ła.- Nie ma mowy o azylu dla wariatów ani o wykrzykiwaniu nieprzyjemnych prawd.Zpewnością nie chcesz.- Chcę, i to z całego serca.- Twarz jej lekko złagodniała, ale gniew ponownie dał osobie znać.- Jestem żoną Stephana i jestem szczęśliwa z tego powodu.Dosyć już tegowalczenia.Wszystkich was to dotyczy.- Spojrzała na męża.- Usiądziemy i porozma-wiamy jak dorośli ludzie, bez gadania o klątwach i obłąkanych planach zemsty.- Prze-RLTniosła spojrzenie na braci.- %7ładnego zbiorowego spłacania długów honorowych.Uwa-żacie, że zademonstrowaliście swoją szlachetność, rzucając się wszyscy na jednego?To rzeczywiście zawstydziło jej braci i przyznali to, pochylając w milczeniu gło-wy.Verity jakby urosła, oczy jej błyszczały.- Jeśli Stephano zasługuje na karę za niegodziwości, jakie popełnił, i za haniebnetraktowanie mojej rodziny, to ja, nie wy, mu ją wymierzę, kiedy już z tym tutaj skoń-czymy.Stephano poczuł, że dreszcz przebiega mu po plecach.Będzie go karała? Nieocze-kiwanie pocałowała go z żarłoczną namiętnością, jakiej mógłby się spodziewać po cy-gańskiej rozpustnicy.Co mógł innego zrobić, związany i bezradny, jak poddać się temu?- Przedyskutujemy to pózniej - stwierdził Marcus, jakby wciąż miał władzę nadnajmłodszą siostrą.Wyraz jego twarzy świadczył jednak o tym, że wie.Verity poczuła zew natury i nie ma takiej mocy, by to powstrzymać.- Przedyskutujemy to teraz - oświadczyła stanowczo.- Rozwiążcie go albo ja tozrobię.Widząc, że bracia się wahają, sięgnęła pewnym ruchem do buta Stephana, gdzie,jak wiedziała, znajdzie nóż.Przecięła chustę, krępującą jego dłonie, i schowała nóż doswojej kieszeni, zostawiając kochanka bezbronnego pośród wrogów.Spojrzała po bra-ciach.- Zatem idziemy do domu? A ty - zwróciła się do Stephana - dajesz mi słowo, żebędziesz się zachowywał należycie?- Zachowywał należycie?! - nie wytrzymał oburzony Marcus.- Jego słowo?- Jestem do twojej dyspozycji.- Stephano skłonił głowę przed Verity, potem zwró-cił się do jej braci: - Dla dobra Verity zrobię wszystko, również poddam się waszemuosądowi, jeśli taka będzie jej wola.Chce, żebyśmy porozmawiali.Marcus wziął głęboki oddech, tak nim wstrząsnęła myśl, że wpuści Stephana dodomu, a potem powiedział:- Przez wzgląd na Verity możemy rozmawiać.Cokolwiek ma się stać, lepiej, żebyto było w domu niż na środku ogrodu.RLT- Bo bez świadków - nie powstrzymał się od ironii Stephano.Stanegate doskonale zrozumiał jego intencję i odpłacił mu szyderstwem:- W wygodnym salonie, a nie siedząc na trawie jak banda bezdomnych włóczyki-jów.- Przestańcie! - Głos Verity uciął tę wymianę złośliwości, a Marcus po raz kolejnyz osłupieniem stwierdził, że w ciele jego zwykle łagodnej siostry zamieszkała jakaś dzikaistota.- Pójdziemy do białego salonu i zadzwonię po herbatę.Wypijecie ją w spokoju,dla własnego dobra, a potem spokojnie przedyskutujemy całą sytuację.Marcus nagle uśmiechnął się, jakby wiedział coś, o czym jego siostra nie miała po-jęcia.- Doskonale.Zatem do białego salonu.- Uważasz, że to rozsądne? - spytał Hal, lekko zaniepokojony.- Tak.Verity? - Pokazał stanowczym gestem, aby poszła pierwsza.Ujęła Stephana opiekuńczo pod ramię, a on natychmiast to zmienił, tak by to jejręka spoczywała w zagięciu jego ramienia.Przynajmniej pozornie wyglądało to tak, jak-by on ją prowadził.Kątem oka spostrzegł, że mężczyzni przegrupowali się, otaczając go,jakby spodziewali się, że w każdej chwili rzuci się do ucieczki.Weszli do domu i skie-rowali się do białego salonu.W drzwiach Verity zatrzymała się jak wryta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]