[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ellie przyznała, że ze względu na przyzwoitość stosowniejbędzie, jeśli zejdzie pierwsza.Zwinnie zaczęła opuszczać się wdół i w parę minut była na ziemi.Otrzepała dłonie i rozejrzała sięza ubraniem.Will zeskoczył za nią i objął ją w talii, zanimzdążyła się ruszyć.-O, nie, Ellie, nie mógłbym przegapić takiej okazji -powiedział, unosząc ją jak piórko i szykując się do pocałunku.- Will! - zaprotestowała bez przekonania.Trzymał ją pewnie, ale nie na siłę, jakby chciał jedynieochronić ją przed złem, którego doświadczała.- Nie obawiaj się, kochana.Tylko jeden całus.Nie możeszsobie bezkarnie biegać po moim parku w bieliznie; muszę cięskarcić.Pocałunek, zrazu leciutki, szybko się pogłębił i obojeprzylgnęli do siebie, porwani tą samą namiętnością.Ellie, czując,jak dłonie Willa błądzą w dół jej pleców, zaczęła się bać, że zachwilę zapomną o wszystkim, co ich dzieli.-Will - szepnęła błagalnie, odwracając głowę, chcąc umknąćjego ustom.-Ellie.ja.pragnę, żebyś była moja.- Wsunął palce w jejwłosy i zburzył je, aż wypadły szpilki i obfita kaskada opadła jejna biodra.- Nie możesz.Westchnął ciężko.-Wiem, nie mogę.- Cofnął się niechętnie, podniósł ubranie ipodał je Ellie, odwracając wzrok.- Włóż to, proszę.Ubrała się niespiesznie, rozmyślając o jego zachowaniu.Całeszczęście, że w trosce o nią usiłował zachowywać sięwstrzemięzliwie, bo jeszcze chwila, a uległaby mu, powiększającogrom swoich problemów.Takie zachowanie przystoi tylkowobec męża, lecz uczucia Ellie wobec Willa dawno jużwykroczyły poza przyjęte zasady.-Jesteś niebezpieczna - powiedział miękko.- Ty też - odparowała.- Musimy zawrzeć układ, prawda? Skinęła głową.-Nie mogę cię mieć.Gdyby chodziło tylko o mnie, już dawnobym cię porwał i uwiózł ze sobą, ale moja rodzina.-Wiem.- Muszę myśleć również o nich.- Rozumiem.- Westchnęła.Długie, smutne doświadczenianauczyły ją, że nikt, nawet mężczyzna, który kocha,nie znajdzie dla niej miejsca w swoim życiu.- I przepraszamza swoje zachowanie.Na moment wrócił mu dawny łotrzykowski humor.- %7ładnych przeprosin! Myślę, że choć ten jeden raz możemyzrobić sobie święto - dzień szaleństw, w którym każdy, ktozechce, może goły ganiać po drzewach.- Nie byłam goła!-Pozwól, że będę obstawał przy swoim zdaniu.Poza tym mambujną wyobraznię.- Sięgnął po jej pomiętą kryzę.- Niestety,każde święto kiedyś się kończy.Ellie zakładała ją w takim pośpiechu, że rozdarła koronki.Niemiała innej kryzy na zmianę i teraz będzie musiała wyprosićdrugą od Jane albo hrabiny.Ciekawe tylko, jak wytłumaczy, cosię stało z jej strojem? Nerwowymi ruchami, czując na sobiedziwnie poważny wzrok Willa, zapięła kryzę, usiłujączamaskować rozdarcie.-Co się stało? - zapytała, ocierając palcami twarz na wypadek,gdyby została na niej smuga brudu.-Zamierzam ożenić się z lady Jane, jeśli mnie zechce.Oczywiście Ellie o tym wiedziała, ale słowa, pierwszy razwypowiedziane głośno, przeszyły ją jak ostrze sztyletu.-W takimrazie.życzę wam szczęścia.- Szczęścia? - Will wyciągnął ku niej rękę, ale cofnął ją wpołowie drogi.- Wątpliwe.Najwyżej zadowolenia.- Lubię Jane.-Dobrze.Będzie mi łatwiej.Mało ją jeszcze znam, ale skoro tyją polubiłaś, to już coś. Jeśli masz się z nią ożenić, Will, przynajmniej spróbuj jąpokochać.Inaczej postąpiłbyś nieuczciwie.Szlachetna troska o los tych dwojga kosztowała Ellie wielewysiłku.W rzeczywistości miała ochotę rzucić mu w twarz, żejest słaby, bo powinien wybrać ją bez względu na rodzinneokoliczności.Will pożerał ją wzrokiem jak głodomór na uczcie, którego niedopuszczono do stołu.- Kocham cię, Ellie. Ja też cię kocham" - odpowiedziała w myśli.- Twoje.uczucie zblaknie, kiedy odjadę.Mars na jego twarzypogłębił się.- Nie, nigdy nie zblaknie.Nie wolno ci tak lekko odsyłać go wniebyt.I nigdzie nie wyjedziesz.- Muszę. Pozostanie tutaj mnie zabije" - dodała w duchu.Popatrzył nanią władczo - cały hrabia Dorset.-A dokąd to niby chceszwyjechać? Zaśmiała się gorzko.- Och, nie wiem.Zależy od ojca.Może to być Oksford,siedziba kolejnego pana, stodoła - nigdy nie wiadomo, na co namprzyjdzie.- Stodoła?!- Will, jak myślisz, co się ze mną działo po tym, jak wygnałeśnas przed czterema laty?- Mieszkaliście u Mountjoya.-Tylko przez ostatnie pół roku.W udręce pokręcił głową, jakby nie chciał przyjąć tej prawdydo wiadomości.-Bywa gorzej.- Na przykład kiedy musisz mieszkać podjednym dachem z ukochanym i jego żoną".Pokazała szerokimgestem na domy widoczne za linią drzew.Nigdzie nie było mi tak dobrze jak teraz w Lacey Hall i w tymmiasteczku.- Mówiła prawdę i nawet jej wrodzona miłość dożycia nie była w stanie rozjaśnić mrocznej przyszłości czającejsię na horyzoncie.- Nie mówię tego po to, by wzbudzićwspółczucie.Od początku wiedziałam, że pobyt na twoichziemiach jest tylko kolejnym przystankiem na szalonej drodzemojego ojca.Bo nie jest z nim dobrze.Alchemia to rodzajchoroby, na którą nie ma lekarstwa.-Ellie, nie zgadzam się, żebyś myślała w ten sposób o swoimżyciu!- Nie? A przecież sam dwa razy wepchnąłeś mnie na tę drogę;wyrzuciłeś nas, nawet się nie zastanawiając, co dalej ze mnąbędzie.Will przesunął ręką po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niejniewidoczną pajęczynę.-To prawda.Jakimż ślepym głupcem byłem! Wybacz mi,Ellie.Wzruszyła ramionami i obronnym gestem skrzyżowała ręcena piersi.- Nie musisz się obwiniać.Damy sobie radę.Zawsze jakośsobie radziliśmy.- Nie powiedział łagodnie, a potem powtórzyłzdecydowanie: - Nie.Tak dalej być nie może.Dość wieszania sięu pańskich klamek, stodół, rowów czy Bóg wie czego.-Chwyciłdziewczynę mocno za ramiona.- Na mą wiarę, Ellie, niepozwolę, abyś dalej tak żyła.Musisz zostać tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]