[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy uwik³amy w naszych sieciach tysi¹ce ³atwowiernych, uczynimy wybór.Najlepszychoddamy wam, resztê.ziemi! Zmusimy do pos³uchu tych, którzy s¹ nam potrzebni.Zmusi-my! Od czegó¿ maj¹ matki, siostry, ¿ony, dzieci? Wrzucimy to wszystko do lochów wiêzie-nia, jako zak³adników, drêczyæ w lêku Smiertelnym trzymaæ bêdziemy! Damy do wyboru ofi-cerom albo wiern¹ s³u¿bê w naszej armji, albo Smieræ rodzin, a dla nich mêkê, któr¹ obmy-Slimy z Petersem pod³ug recepty Wilkiego Inkwizytora! Tak! Widzê, ¿e rozumieliScie mnie, towarzyszu! zawo³a³ Lenin, zacieraj¹c rêce. A te-raz inne sprawy, nie mniej wa¿ne.S³uchajcie! Musicie mieæ w pogotowiu ludzi, aby zg³adziæMiko³aja Krwawego z rodzin¹.kilku pewnych terorystów.na wszelki wypadek.Wszyscy podnieSli g³owy, s³uchaj¹c spokojnego, prawie weso³ego g³osu Lenina. Czy nie bêdzie s¹du nad carem? spyta³ Wo³odarskij. Tak, jak to uczyni³a wielka re-wolucja francuska?Lenin odpowiedzia³ nie odrazu.Waha³ siê chwil kilka, a¿ rzek³ dobitnie: S¹dziæ cara publicznie by³oby niebezpieczn¹ tragikomedj¹, bo nie wiemy, jak siê bêdziezachowywa³.A nu¿ zdobêdzie siê na wypowiedzenie s³Ã³w, porywaj¹cych lud? Albo potrafiumrzeæ Smierci¹ bohatera? Nie wolno nam robiæ nowych mêczenników i Swiêtych! Nie mo-¿emy te¿ pozostawiæ go przy ¿yciu, aby nie porwali go niemieccy lub angielscy krewniacy,albo kontr-rewolucjoniSci, czyni¹c z cara i jego rodziny nowe fetysze! jasne? Rozumiemy! szepnêli towarzysze. Jeszcze raz pytam, czy mogê na was polegaæ i nie obawiaæ siê zdradzenia tajemnicy? spyta³ Lenin, ostrym wzrokiem ogarniaj¹c ka¿d¹ twarz siedz¹cych przed nim ludzi. Obie-cujê wam, ¿e proletarjat nie zapomni o waszej przys³udze i wiernej obronie jego sprawy.Po-trafi on nietylko karaæ zdrajców, lecz tak¿e byæ wdziêcznym za us³ugi.Ma on ciê¿k¹, nielito-Sciw¹ d³oñ, spadaj¹c¹ na wrogów i zdrajców w chwili wykrycia zbrodni, umie te¿ t¹ sam¹rêk¹ wynagrodziæ wspania³omySlnie, wynieSæ na szczyt s³awy.181W milczeniu skinêli g³owami i wargi zacisnêli mocniej. Od jutra zaczynajcie! doda³ Lenin, wstaj¹c. Nie mamy czasu do stracenia.Djablodu¿o gadali towarzysze, a tego, co najwa¿niejsze, nie zrobili! Teraz musimy siê Spieszyæ!Po¿egna³ wszystkich z ³agodnym uSmiechem na twarzy, a gdy wyszli, zmru¿y³ oczy i pod-szed³ do okna, przeci¹gaj¹c siê leniwie i ziewaj¹c g³oSno.Ujrza³ z³ocony krzy¿ katedry Smolnej.Pada³y na niego blade promienie ksiê¿yca.LSni³siê, jakgdyby z diamentu skrz¹cego by³ wykuty.ZaSmia³ siê Lenin i mrukn¹³: Zniknij! Ciê¿ysz zbytnio nad t¹ ziemi¹.Nawo³ujesz do mêki i pokory, a my pragniemy¿ycia i buntu!Wzrok jego pad³ na zegar.Dochodzi³a godzina pierwsza. Czas widm, djab³Ã³w i zjaw straszliwych pomySla³ a tymczasem ¿adna nie przycho-dzi.¿adna.Cha cha!Zamkn¹³ czy i drgn¹³.Wynurzy³a siê nagle twarz Dzier¿yñskiego.Blada, nieprzytomna, o zapad³ych, zimnych, zezowatych oczach, do po³owy ukrytych poddrgaj¹cemu powiekami, o kurcz¹cych siê straszliwie miêSniach policzków i wykrzywionych,zapad³ych wargach.Rmia³a siê cicho i wydawa³a lekki syk.Lenin obejrza³ siê doko³a i uSmiechn¹³ siê radoSnie: Ten towarzysz pozostanie twardy, jak mur!Skrzypnê³y drzwi i poruszy³a siê zmiêta, zawalana rêkami ¿o³nierzy draperja.Do pokoju szybko wSlizgn¹³ siê nieznajomy cz³owiek. Poco wchodzicie o tak póxniej porze? zapyta³ Lenin i nagle oczy mu b³ysnê³y.Przypomnia³ sobie drogê ko³o ma³ej wioski góralskiej w Tatrach i bladego m³odzieñcao pa³aj¹cych oczach. Poco wchodzicie? powtórzy³, bacznie patrz¹c na stoj¹cego ko³o drzwi cz³owieka i nie-znacznie posuwaj¹c siê do biura. PoznaliScie mnie? Jestem Sielaninow.By³em u was w Poroninie, towarzyszu.Przycho-dzê raz jeszcze ostrzec was.Je¿eli zrobicie zamach na konstytuantê.Nie skoñczy³, bo w kurytarzu rozleg³ siê przeci¹g³y, trwo¿ny dzwonek.To Lenin, ostro¿nie skradaj¹c siê, doszed³ do biurka i nacisn¹³ guzik elektryczny.Wbieg³ Chalajnen z ¿o³nierzami. Wexcie go! rzek³ spokojnie Lenin. Ten cz³owiek zakrad³ siê do mnie i grozi³ mi.Finnowie porwali Sielaninowa i wywlekli go z pokoju.Lenin rzuci³ siê na sofê i natychmiast usn¹³.By³ straszliwie znu¿ony, a sumienie mia³ spokojne.Nie s³ysza³ nawet, ¿e na podwórzu, tu¿ pod jego oknami, hukn¹³ samotny strza³ rewolwe-rowy i rozleg³ siê ponury g³os Chalajnena: Wyrzuciæ cia³o na ulicê!.Zegar wydzwoni³ jeden raz.G³ucho, przeci¹gle, niby na pogrzeb.Godzina widm i djab³Ã³w minê³a.182ROZDZIA£ XXII.W domu pañstwa Bo³dyrewych po pewnym czasie zapanowa³ spokój.S³owo to nie zupe³-nie SciSle okreSla³o stan rzeczy.W³aSciwie ¿adnego spokoju nie by³o.Zjawi³a siê mo¿liwoSæistnienia.W prze¿ywane krwawe, burzliwe czasy podnosi³o siê to do potêgi szczêScia.Po zdobyciu Piotrogrodu przez komunistów mieszkanie in¿yniera Bo³dyrewa zosta³o za-rekwirowane.Na szczêScie dosta³o siê ono jego dawnym robotnikom.¯y³ z nimi zawszew dobrych stosunkach, wiêc narazie nie robili ¿adnych przykroSci, pozostawiwszy dla rodzi-ny w³aSciciela mieszkania, a swego by³ego dyrektora dwa pokoje i rozlokowawszy siê w in-nych z ¿onami i gromad¹ dzieci.Dra¿ni³y i smuci³y pañstwa Bo³dyrewych dochodz¹ce odg³osy t³uczonych zwierciade³i porcelanowych drobiazgów, ³oskot przewracanych mebli, niemilkn¹cy ani na chwilê ha³as,tupot nóg uganiaj¹cych po mieszkaniu dzieciaków, niesfornych, wrzaskliwych, k³Ã³tnie kobiet,waSni¹cych siê o zagarniêt¹ kanapê, kobierzec lub o miejsce przy piecu w kuchni.Przyzwy-czaili siê stopniowo do nowej sytuacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]