[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pies podszedł, węsząc, a potem się cofnął.Chwilę pózniej lord Montignard zaczął coś krzyczeć do królowej, a mężczyznaw kolczudze postawił nogę na plecach napastnika i oburącz uniósł miecz, wzrokiempytając Eleonorę o pozwolenie na zadanie ciosu.- Nie!-zawołałaAdelia.Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi.Z kamiennym wyrazem twarzy patrzył nakrólową, która podniosła rękę do głowy.Zdawało się, że upadnie, lecz tylko osunęłasię na kolana.Składając białe ręce, chyląc głowę w koronie, Eleonora Akwitańskazaczęła się modlić.- Wszechmogący Boże, przyjmij dzięki za to, żeś przemienił mojego wroga w bryłę lodu.Nawet po śmierci nasłała na mnie swoje sługi,Ty jednak odwróciłeś ostrze, ażebym mogła żyć i dalej Ci służyć, Paniei Odkupicielu.Kiedy Montignard pomógł jej wstać, była zdumiewająco spokojna.- Wiedziałam - powiedziała do Adelii.- Wiedziałam, że Bóg wybrał cię na swojenarzędzie, aby mnie ocalić.Jesteś gospodynią? Mówią, że ta ladacznica miała gospo-dynię.- Nie.Nazywam się Adelia.Adelia Aguilar.Przypuszczam, że to jest gospodyni.Nazywa się Dakers.- Gdy wskazała ręką, krew skapnęła na leżącą postać.Królowa Eleonora puściła mimo uszu ostatnie słowa.- Co zatem tutaj robisz, dziewczyno? Długo tu mieszkasz?- Nie mieszkam.Jestem tu obca.Zjawiliśmy się jakąś godzinę temu.- Wydawałosię, że od tej pory upłynęły całe wieki.- Nigdy wcześniej tu nie byłam.Przed chwiląweszłam po schodach i odkryłam.- Czy ta istota przybyła z tobą? - Eleonora wskazała ręką nieruchomego napast-nika.- Nie.Nie widziałam jej, musiała się ukryć, gdy usłyszała nas na schodach.Montignard podszedł do Adelii.- Mówisz do swojej królowej.Okaż szacunek, bo utnę ci nos. Był młody, smu-kły, kędzierzawy, teraz bardzo odważny.94SR- Milcz, Monty - rzuciła królowa i zwróciła się do mężczyzny w kolczudze: -Miejsce zabezpieczone, Schwyz?- Zabezpieczone? - Schwyz najwyrazniej uważał, że trudno tu mówić o jakim-kolwiek bezpieczeństwie.- Zgarnęliśmy czterech ludzi na barce i trzech na dole.-On też nie zwracał się do królowej z należnym szacunkiem, ale Adelia zauważyła,że Montignard nie zagroził mu ucięciem nosa.Wyglądał bardziej na żołnierza niż narycerza i nie ulegało wątpliwości, że na znak Eleonory przebije gospodynię sztychemjak trzepoczącą się rybę.I Montignarda, jeśli będzie trzeba.Najemnik, zadecydowała Adelia.- Czy przybyłaś z tymi trzema na dole? - zapytała królowa.- Tak.- Była już zmęczona tym wszystkim.- Po co?- Ponieważ biskup St.Albans prosił, żebym mu towarzyszyła.- Rowley? - Głos królowej się zmienił.- Rowley jest tutaj? - Zwróciła się doSchwyza: - Dlaczego mi nie powiedziano?- Czterej ludzie w łodzi i trzech na dole - powtórzył Schwyz beznamiętnie, zcudzoziemskim akcentem.- Nie wiem, czy wśród nich jest biskup.-1 najwyrazniejwcale go to nie obchodziło.- Zostaniemy tu na noc?- Do czasu przybycia Młodego Króla i opata Eynshama.Schwyz wzruszył ramionami.Eleonora zwróciła się do Adelii:- A dlaczego ksiądz biskup St.Albans przywiózł jedną ze swoich kobiet dowieży Wormhold?- Nie mogę tego powiedzieć.- W tej chwili nie miała siły opowiadać o całym łań-cuchu wydarzeń.Była zbyt zmęczona, wstrząśnięta, rozbita, żeby tłumaczyć, że niejest Jedną z kobiet księdza biskupa", choć wcale nie była zdziwiona, że miał ichwiele.- Zapytamy go - rzekła Eleonora obojętnie.Popatrzyła na istotę, która teraz wi-ła się na podłodze.- Podnieś ją.Dworzanin Montignard kopnął nogą leżący obok nóż.Objął jedną ręką niedo-szłą zabójczynię, a drugą przyłożył jej sztylet do gardła.To była żywa śmierć, bardziej ją przypominająca niż maski z misteriów, którewystawiano na placach targowych.Kaptur czarnej peleryny opadł, odsłaniając wysta-jące kości policzkowe i czaszkę obciągniętą bladą skórą z wielką brodawką na górnejwardze.Zapadnięte oczy jak dziury w głowie.Brakowało tylko kosy.Syknęła, plując śliną:95SR- Ośmiel się tknąć prawdziwą królową, ty oszustko.Mój pan, mój pan północnejgodziny.spali twoją duszę.strąci cię.w najgłębszą plugawą otchłań.Eleonora pochyliła się, nadstawiając ucha.- Demony? Belial? Ona grozi mi Belialem.- Pozwól mi ją zabić, pani - poprosił dworzanin.- Pozwól mi przekłuć ten wrzód.- Kropla krwi pojawiła się w miejscu, gdzie czubek sztyletu przebił skórę.- Zostawcie ją w spokoju! - krzyknęła Adelia.- Jest obłąkana i ledwo żywa.- Od-ruchowo zacisnęła rękę na nadgarstku kobiety, z trudem wyczuwając puls.Jak długoukrywała się w tej lodowatej komnacie?- Potrzebuje ciepła - powiedziała do Eleonory.- Musimy ją ogrzać.Królowa popatrzyła na skaleczoną rękę Adelii, potem na gospodynię.Wzruszyła ramionami.- Zabierz ją na dół, Schwyz, i każ dobrze pilnować.Pózniej ją przesłuchamy.Monty z chmurną miną przekazał kobietę Schwyzowi, który wyprowadził ją, a pochwili wrócił.- Pani, powinniśmy stąd odejść.Nie mogę strzec tego miejsca.- Jeszcze nie.Zajmij się swoimi obowiązkami,Schwyz oddalił się ciężkim krokiem, wielce niezadowolony.Królowa uśmiechnę-ła się do Adelii.- Widzisz? Poprosiłaś o darowanie życie tej niewieście, a ja się zgodziłam.Jestem łaskawą monarchinią.Królowa zaimponowała Adelii.Dramatyczne zdarzenia, po których ona sama le-dwo trzymała się na nogach, na Eleonorze nie zrobiły większego wrażenia, jakby pró-by zabójstwa były chlebem powszednim rodów królewskich.Montignard się zawahał.Skinął w stronę Adelii.- Zostawić cię samą z tą dziewką, pani? Może zechce cię skrzywdzić?- Kimkolwiek jest, ocaliła mi życie.Ty zaś.nie kwapiłeś się z pomocą.Idz,zajmij się tąszkaradą.Nam również nie zaszkodzi trochę ciepła.Dopilnuj tego.Iprzyprowadz biskupa St.Albans.Adelia dodała:- I przyślij brandy.- Zdążyła obejrzeć ranę.Była głęboka, a onapotrzebowała prawej ręki.Królowa skinęła głową.Nie miała zamiaru opuszczać tej komnaty.Zważywszyna zwłoki, Adelia uważała pobyt tutaj za perwersję, ale96SRbyła rada, że nie musi chodzić po schodach.Osunęła się na podłogę przy łóżku.Ludzie wchodzili i wychodzili.Zabrali pościel i materac na dół do spalenia, naco nalegała królowa.Piękna dziewczyna, zapewne dworka Eleonory, weszła, zatrzepotała powiekamina widok Rozamundy i omdlała.Trzeba było ją wynieść.Słudzy - ilu ich z sobąsprowadziła? - wnieśli świece wystarczające do oświetlenia Watykanu, kadzidła ilampki oliwne, lampy, pochodnie.Adelia, która sądziła, że już nigdy się nie roz-grzeje, zamknęła oczy.- Do diabła, co tu robisz? Jeśli przybędzie, to prosto do tej wieży.- Był to głos Rowleya, bardzo głośny, bardzo zły.Adelia się zbudziła.Wciąż siedziała na podłodze przy łóżku.W komnacie zrobiłosię gorąco, teraz przebywało tu znacznie więcej osób.Martwa Rozamunda nadal sie-działa przy stole, ale jakaś litościwa dusza okryła płaszczem jej głowę i ramiona.- Jak śmiesz w ten sposób zwracać się do mojej pani? Idzie tam, gdzie maochotę.- To powiedział Montignard.- Rozmawiam z królową, psi synu.Zamilcz więc.- Ostatnie słowo z trudemwykrztusił, bo go uderzył.Patrząc pod łóżkiem, Adelia zobaczyła klęczącego przed królową Rowleya.Miałzwiązane ręce.Okryte kolczugą nogi obok należały do Schwyza, a te w pięknychskórzanych butach - do Montignarda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]