[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było jejzimno i czuła się jakoś nierealnie.Raz po raz powtarzała swe najbardziej daremne życzenie: żeby był znowuranek.Gdyby tylko mogła przywrócić ową poranną ósmą godzinę.Ojciec powiedział, że to będzie miły, piękny dzień.- Szkoda, że akurat dziś masz ten wykład.Mogłabyś wspaniale spędzićdziesiejszy dzień w Knockglen, wstąpiłabyś po mnie z Shepem iposzlibyśmy na spacer.Gdyby mogła wrócić do tej chwili.Nie skłamałaby, że jedzie na wykład,którego wcale nie miała.Nie musiałaby się wstydzić, gdy ją chwalił zapilność w nauce.Zrezygnowałaby ze wszystkiego, byle tylko być tam, być z nim, kiedyodchodził od niej na zawsze.Nie wierzyła, że trwało to tylko moment i że z niczego nie zdawał sobiesprawy.Tak chciałaby być z nim wtedy w jednym pokoju.I z powodu matki też.Matki, która nigdy w całym swoim życiu niemusiała podejmować żadnych decyzji, a teraz została sama.Oczy Benny były suche, ale jej serce przepełniał wstyd, że nie było jejtam, gdzie powinna być.Jack nie wiedział, jak się zachować.Kilkakrotnie już miał powiedzieć cośstosownego, ale brakło mu słów.Nie mógł znieść tego dłużej.Zjechał na pobocze.Dwie wielkieciężarówki skarciły go klaksonem, lecz on już zatrzymywał się na trawie.- Benny, kochanie - powiedział i otoczył ją ramionami.-Benny, płacz,proszę.Proszę, płacz.To straszne widzieć cię taką jak teraz.Jestem tu ztobą.Benny, płacz, płacz nad swoim ojcem.A ona przywarła do niego i rozpłakała się tak, jakby miała wypłakać zsiebie duszę.Wszyscy zachowują się, jakby odgrywali jakieś przedstawienie,pomyślała Benny.Przez cały wieczór ludziewchodzili na scenę i z niej schodzili.W jednym momencie widziała jakDekko Moore z maleńką filiżanką i spodecz-kiem wyglądającymiśmiesznie w jego wielkich dłoniach rozmawia pogodnie w kącie pokoju, agdy po chwili podniosła wzrok, w tym samym miejscu stał ksiądz Ross,który ocierał czoło chustką i przysłuchiwał się proroctwom biednegopana Flooda, zastanawiając się, jak na nie zareagować.W zmywalni stał Mossy Rooney, nie chciał przyłączać się do zebranych,ale gotów był w każdej chwili pomóc Patsy.Na schodach siedziała MaireCarroll, której Benny tak bardzo nie lubiła, kiedy chodziły razem doszkoły.Teraz jednak Maire wyrażała się z najwyższym uznaniem o ojcuBenny i była pełna współczucia.- Bardzo miły człowiek, dla każdego znalazł dobre słowo.Benny usiłowała sobie wyobrazić, jakież to dobre słowo jej ojciec potrafiłznalezć dla niemiłej Maire Carroll.Matka siedziała pośrodku całego tego zgiełku, przyjmując wyrazywspółczucia, i ona była w tym wszystkim najmniej realna.Miała na sobieczarną bluzkę, której Benny nigdy wcześniej nie widziała.Prawdopodobnie Patsy znalazła ją w sklepie.Oczy matki byłyzaczerwienione, ale zachowywała się spokojniej, niż Benny uważała wtakiej sytuacji za możliwe.Pracownicy zakładu pogrzebowego powiedzieli jej, że ciało ojca leży nagórze.Jack poszedł z nią do gościnnego pokoju.Paliły się świece, awszystko wydawało się w cudowny sposób wysprzątane i pookrywane.Wcale nie czuła się jak w pokoju gościnnym, raczej jak w kościele.Ojciec też nie wyglądał jak ojciec.Przy zmarłym siedziała zakonnica odZwiętej Marii Panny.Tym właśnie się zajmowały, szły do domu, wktórym ktoś umarł, i czuwały przy zwłokach.W jakiś sposób ludzie byliwtedy spokojniejsi i mniej przerażeni, gdy zakonnica trzymała straż.Jack trzymał Benny mocno za rękę; uklękli i odmówili trzy ZdrowaśMario".Potem wyszli z pokoju.- Nie wiem, gdzie będziesz spać - powiedziała Benny.-Co?- Myślałam, że będziesz mógł zostać w pokoju gościnnym.Zapomniałam.- Kochanie, muszę wrócić.Przecież wiesz.Po pierwszetrzeba oddać samochód.- Oczywiście, zapomniałam.Myślała, że zostanie przy niej, że będzie ją wspierać.Tak bardzo jej ulżyło, kiedy mogła się wypłakać na jego ramieniu wsamochodzie.Juz zaczęła się przyzwyczajać do myśli, że zawsze takbędzie.- Ale wrócę na pogrzeb.- Na pogrzeb.Oczywiście.- Wkrótce powinienem ruszać.Nie miała pojęcia, która godzina.Anijak długo są juzw domu.Jakiś głos wewnętrzny mówił jej, ze teraz musi wziąć się wgarść.W tej właśnie chwili powinna grzecznie podziękować za jegodobroć.Nie może dopuście do tego, by być dla niego ciężarem.Odprowadziła go do samochodu.Zrobiło się wietrznie, ciemne chmuryzasłoniły księżyc.Knockglen wydawało się takie małe i spokojne w porównaniu zrozjarzonym światłami Dublinem, który zostawili za sobą.jakiś czastemu.Nie wiedziała, jak dawno.Przytulił ją do siebie, ale to był raczej braterski uścisk, bez pocałunku.Może uważał, że takie zachowanie jest bardziej odpowiednie do sytuacji.- Do zobaczenia w poniedziałek - powiedział miękko.Poniedziałek.Wydawał się taki odległy.A ona wyobrażała sobie, ze Jack zostanie nacały weekend.Ewa i Aidan przyjechali w niedzielę.Wysiedli z autobusu na głównejulicy.-To hotel Healy'ów.Chciałam, żebyś tutaj właśnie się zatrzymał.- Dopóki ci nie przypomniałem, że jestem biednym studentem, którynigdy w życiu nie spędził nocy w hotelu -powiedział Aidan.- Tak, ale.Pokazała mu sklep Hogana z przylepioną do szyby klepsydrą.Opowiedziała, jaki miły był Birdie Mac w sklepie z łakociami, a jakokropna Maire Carroll w warzywno-owocowym.Od czasu do czasuAidan odwracał się i spoglądał na klasztor.Tam właśnie chciał pójśćnajpierw, ale Ewa się me zgodziła.Nie przyjechali tutaj z towarzyskąwizytą powiedziała, tylko żeby pomóc Benny.Pózniej znajdą czas naspotkanie z siostrą Franciszką, siostrą Imeldą i innymiPrzeszli koło kawiarenki Maria, która nawet zamknięta w to niedzielneprzedpołudnie, robiła wrażenie pogodne i wesołe.Skręcili na rogu ulicy i po chwili doszli do domu Benny- To okropne, kiedy się po raz pierwszy przychodzi do czyjegoś domu zpowodu śmierci - powiedział nagle Aidan - Szkoda, ze me byłem tutaj,kiedy żył.Czy był miły?- Bardzo - odparła Ewa.Zamarła z dłonią opartą o bramę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]