[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez kilka minut milczeli.Do pokoju wnikały nocne odgłosy dżungli, których do tej pory nikt z nich nawet nie słyszał.Kevin z każdą chwilą czuł się niezręczniej.–Nie wiem, co jeszcze powinienem zrobić.Zastanowię się nad tym – odezwał się.–Jak cholera, zastanowisz się – rzuciła Melanie ze złością.– Już raz stwierdziłeś, że jedynym sposobem poznania zachowania zwierząt jest wizyta na wyspie.To twoje słowa.Zapomniałeś?–Nie, nie zapomniałem.Tylko że… cóż…–W porządku – Melanie znowu przybrała ten swój protekcjonalny ton.– Jeśli tchórz cię obleciał i nie jesteś w stanie pójść i sprawdzić, co wykombinowałeś swoimi genetycznymi sztuczkami, to trudno.Liczyłyśmy na twoją pomoc przy obsłudze silnika w łodzi, ale trudno.Jakoś sobie poradzimy.Prawda, Candace?–Jasne.–Widzisz, że zaplanowałyśmy wszystko dość dokładnie.Wynajęłyśmy nie tylko dużą łódź motorową, ale także mniejszą, wiosłową.Chcemy ją holować.Gdy dopłyniemy do wyspy, powiosłujemy w górę Rio Diviso.Może nawet nie będziemy musiały schodzić na ląd.Wystarczy jedynie poobserwować zwierzęta przez jakiś czas.Kevin skinął głową.Spoglądał to na jedną, to na drugą, a one śmiało patrzyły na niego.Czując rosnące nieprzyjemne skrępowanie, odsunął krzesło, wstał i skierował się w stronę drzwi.–Dokąd idziesz? – zapytała Melanie.–Przyniosę jeszcze wina.Balansując między złością a zakłopotaniem, Kevin wszedł do kuchni, wziął butelkę białego burgunda, odkorkował ją i wrócił do pokoju.Pokazał etykietę Melanie, a ona z aprobatą kiwnęła głową.Napełnił jej kieliszek.Podobnie postąpił wobec Candace.W końcu nalał także sobie.Usiadł i pociągnął zdrowy łyk wina.Przełknął i zakasłał lekko.Wreszcie zapytał, na kiedy zaplanowały swoją wielką wyprawę.–Jutro o świcie – odpowiedziała Melanie.– Wyliczyłyśmy, że droga na wyspę zabierze nam nieco ponad godzinę, a zamierzamy wrócić, zanim słońce zacznie prażyć.–Mamy już jedzenie i napoje z kantyny.Skombinowałam nawet ze szpitala przenośną chłodziarkę – dodała Candace.–Będziemy się trzymać z daleka od mostu i miejsca, gdzie dostarcza się pokarm, więc nie powinno być kłopotów – twierdziła Melanie.–Myślę, że to będzie zabawne.Zawsze chciałam zobaczyć hipopotamy – powiedziała Candace.Kevin wypił następny duży łyk wina.–Mam nadzieję, że pozwolisz nam zabrać te elektroniczne zabawki do lokalizacji zwierząt – stwierdziła Melanie.– Mogłybyśmy też skorzystać z mapy topograficznej.Oczywiście będziemy się z nimi ostrożnie obchodzić.Kevin westchnął i z rezygnacją zwiesił głowę.–Dobra, poddaję się.Na którą godzinę zaplanowałyście początek operacji?–Och, świetnie.Wiedziałam, że popłyniesz z nami! – zawołała Candace i klasnęła w dłonie.–Słońce wschodzi zaraz po szóstej – powiedziała Melanie.– O tej porze chciałabym już być w drodze na wyspę.Według mnie powinniśmy skierować się na zachód i wpłynąć w ujście rzeki, zanim zawrócimy na wschód.W ten sposób unikniemy podejrzeń, gdyby ktoś nas widział w łodzi.Chcę, żeby myśleli, że płyniemy do Acalayong.–Co z pracą? – zapytał Kevin.– Będziesz miała nieobecność.–Nie.Powiedziałam już kolegom z laboratorium, że będę nieosiągalna w centrum, a w centrum powiedziałam, że…–Mogę sobie wyobrazić – wtrącił Kevin.– A ty, Candace?–Nie ma się czym martwić.Dopóki pan Winchester ma się tak dobrze jak dotąd, właściwie jestem bezrobotna.Chirurdzy cały dzień grają w golfa albo w tenisa.Mogę robić, na co mam ochotę.–Zadzwonię do szefa moich techników – oświadczył Kevin.–Powiem mu, że pod wpływem pogody doznałem ostrego ataku obłędu.–Zaraz, zaraz – powiedziała nagle Candace.– Mam pewien kłopot.Kevin wyprostował się na krześle.–Co takiego?–Nie mam przy sobie żadnego kremu z filtrem ochronnym.Nie zabrałam, bo podczas trzech poprzednich wizyt ani razu nie było słońca.ROZDZIAŁ 166 marca 1997 roku godzina 14.30Nowy Jork Ponieważ żaden z testów Franconiego nie dał jeszcze definitywnych wyników, Jack wrócił do swojego biura i zmusił się do pracy nad innymi przypadkami, których zebrało się sporo.Ku swemu zaskoczeniu nadrobił wiele zaległości, kiedy o czternastej trzydzieści zadzwonił telefon.–Czy to pan doktor Stapleton? – zapytał kobiecy głos z wyraźnie włoskim akcentem.–Tak jest.Czy pani Franconi?–Imogene Franconi.Proszono mnie o skontaktowanie się z panem.–Doceniam pani uprzejmość, pani Franconi.Przede wszystkim proszę przyjąć szczere kondolencje z powodu śmierci syna.–Dziękuję – odpowiedziała Imogene Franconi.– Carlo był dobrym chłopcem.Nie zrobił nic z tego, o czym piszą w gazetach.Pracował tutaj, w Queens dla American Fresh Fruit Company.Zupełnie nie mam pojęcia, skąd wzięły się te wszystkie plotki o zorganizowanej przestępczości.Gazety wymyślają po prostu głupstwa.–To rzeczywiście straszne, co robią, żeby się sprzedawać – przytaknął Jack.–Ten pan, który przyszedł do mnie rano, powiedział, że odzyskaliście ciało syna.–Tak uważamy.Dlatego potrzebowaliśmy próbki pani krwi, aby potwierdzić identyfikację.Bardzo dziękuję, że zechciała pani nam pomóc.–Spytałam, dlaczego nie chce, żebym pojechała i rozpoznała syna jak za pierwszym razem.Ale odpowiedział, że nie wie.Jack starał się szybko wymyślić jakiś sposób na oględne wytłumaczenie kłopotów z identyfikacją, ale nic nie przyszło mu do głowy.–Niestety nadal brakuje nam pewnych fragmentów ciała – stwierdził nieprecyzyjnie, mając nadzieję, że zadowoli to panią Franconi.–Och? – Odpowiedź Jacka zaskoczyła ją.–Proszę mi pozwolić wytłumaczyć, dlaczego chciałem się z panią skontaktować.– Bał się, że jeżeli jego rozmówczyni poczuje się dotknięta, przestanie odpowiadać na pytania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]