[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście nic takiego się nie stało.Wstrząsy ucichły tak samo raptownie, jak się pojawiły.Pokład samolotu był kompletnie zdewastowany.Z sufitu wystawały jakieś taśmy, kable, siedzenia walały się gdzie popadnie, pasażerowie zwisali ponad podłokietnikami foteli, zastygli w najdziwaczniejszych pozach, przerażeni, jedni milczący już na wieki, inni jęczący i stękający niczym chór składający się z ociężałych umysłowo.Fotel Doriana przechylił się do przodu nieomal zrównując się z wcześniejszym rzędem.Tuż przed sobą widział bladą twarz młodej kobiety.Miała zapięte pasy i to one uratowały ją przed upadkiem.Siedzenie, które zajmowała, bujało się w przód i w tył niczym wskazówka metronomu.Spojrzał na Agnieszkę, swój skarb, którego nie potrafił ochronić.Ściskała podłokietnik fotela z taką siłą, że aż pobielały jej kostki palców.Wydawała przy tym nieartykułowane dźwięki, jak ktoś, komu na torturach wyrwano język.Nie była jednak ranna, wyglądało na to, że ma jedynie niegroźne otarcie na policzku.Chciał ją przytulić, ale ból gdzieś w boku sprawił, że zastygł w bezruchu.Zacisnął szczękę, ze świstem łapiąc powietrze.Skronie mu pulsowały, na czoło wystąpiły kropelki potu.— Ja pierdolę — jęknął.W jego nozdrza wdarł się intensywny, trudny do zidentyfikowania zapach.Coś się smaży, skonstatował po chwili.Pożar?W panice odwrócił głowę i zlustrował tył pokładu.W momencie, kiedy to zrobił, rozległ się kolejny huk.To koła główne boeinga pękły i samolot z łoskotem zwalił się na ziemię.W tym samym momencie wystrzelił pocisk z pistoletu, a szlochające gdzieś z tyłu dziecko zamilkło.* * *Gdy nastąpił ostatni, najgwałtowniejszy wstrząs, Krzyżanowski przeleciał w powietrzu dobre kilka metrów i wylądował na drzwiach od toalety, tłukąc sobie obojczyk.Ból przetoczył się falą uderzeniową przez jego receptory.Wrzasnął, niezdolny powstrzymać krzyku.Teraz, przeklinając na czym świat stoi, siedział, opierając się o ścianę i rozmasowując zdrętwiały kark.Mocz rozlał się śmierdzącą kałużą między jego nogami, ale tego nie czuł.Piekło go gardło, jakby ostatnią noc spędził, drąc się na koncercie Iron Maiden albo w urządzeniu o tej samej nazwie.Nawiasem mówiąc, ciekawe jak zareagowałby Dickinson* na ten cały bajzel? Zaśpiewałby Number of the beast?Przez moment próbował dojść do siebie, dostrzec skalę zniszczenia, przeanalizować ostatnie minuty spę- dzone na pokładzie.Co zaatakowało samolot? I do czego jeszcze było zdolne? Zwaliło Boeinga 737 na glebę z taką łatwością, jakby miało do czynienia nie z ważącym wiele ton kolosem, a plastikowym modelem.Nie do wiary, pomyślał.Zobaczył, że środek kadłuba jest wygięty niczym przegubowy autobus stojący na zakręcie.Wszędzie dookoła walały się fotele, a pasażerowie w niemym przerażeniu obserwowali otwarte drzwi.Spodziewali się, że to, co zaatakowało maszynę, przyjdzie po nich i pożre na kolację? A może czekali z nadzieją, że za moment ujrzą ekipę ratunkową?Nikt już nie wrzeszczał.Cisza nieomal dźwięczała w uszach.Każdy z pasażerów na swój sposób przeżywał koszmar ostatnich godzin, żaden z nich nie odważył się jednak krzyczeć ani głośno łkać, by nie sprowokować tego czegoś, co przed momentem zafundowało im piekielną karuzelę.Problem w tym, że to coś raczej nie potrzebuje zachęty do niszczenia wszystkiego wokół, pomyślał Szymon.Wyszło na żer i nie spocznie, dopóki nie zaspokoi głodu.Monstrum, które widział przez szybę kabiny pilotów.Ta maszkara.Ten surrealistyczny stwór.To coś parło w stronę samolotu.Nie było przewidzeniem.Nie było wytworem wyobraźni.Parło naprzód z bezwzględnym uporem tarana.Wzdrygnął się gwałtownie.Nie wierzę w to wszystko,powtarzał sobie.Po prostu nie wierzę.Za chwilę ktoś litościwie pstryknie palcem i obudzę się z tego pieprzonego koszmaru, hipnozy czy co tam mnie ogarnęło.Obok, w łóżku, zobaczę Justynę.Moją słodką, cieplutką niczym żywy kaloryfer Justysię, która z czułością pogłaszcze mnie po spoconym czole i powie, że wszystko w porządku, że to jedynie zły sen.Tęsknił za żoną i dziećmi.Ile by dał, by móc ich znów zobaczyć! Zawsze dzwonił do nich zaraz po lądowaniu.Pewnie Justyna wychodzi już z siebie.Ma włączony telewizor i ze łzami w oczach skacze po kanałach w obawie, że na jednym z nich dostrzeże płonący wrak samolotu, że usłyszy spikera obwieszczającego, że taka to a taka maszyna rozbiła się w trakcie lądowania, z ponad pięćdziesięcioma osobami na pokładzie.Nikt nie przeżył.Zastanawiał się, co by jej powiedział, gdyby w jego telefonie jakimś cudem pojawił się zasięg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]