[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak mu podłożyłem, żebyukradł.- A pewnie, pewnie - przyznał z ironią Phil, machając odruchowo packą na muchy.-Tylko nie próbuj ulepszać tej fantastycznej historii! To było kapitalne!Marlowe zrozumiał, że mu nie uwierzą, więc zamilkł.Nikt by mu nie uwierzył, chybaże pokazałby fermę.Boże! Ferma! Na myśl o niej zrobiło mu się niedobrze.Założył nowy mundur.Na pagonach widniały kapitańskie gwiazdki.Na lewej piersilotnicze skrzydełka.Ogarnął wzrokiem swoje rzeczy: pryczę, moskitierę, siennik, koc, sarong, koszulę roboczą, wyświechtane szorty, dwie pary chodaków, nóż, łyżkę i trzyaluminiowe miski.Zgarnął wszystko, co leżało na pryczy, wyniósł przed barak i podpalił.- Ej, ty.Ach, przepraszam, panie kapitanie - powiedział sierżant.- Ogniska grożąpożarem.Sierżant był spoza obozu, ale Marlowe przestał już się bać obcych.- Zjeżdżaj - warknął.- Ale panie kapitanie.- Powiedziałem: zjeżdżaj, do jasnej cholery!- Tak jest, panie kapitanie.Sierżant zasalutował, a Marlowe ogromnie się ucieszył, że już się nie boi obcych.Podniósł rękę, żeby mu odsalutować, ale pożałował tego, ponieważ nie miał na głowie czapki.- Gdzie się, u licha, podziała moja czapka - powiedział, chcąc zatuszować pomyłkę, iwszedł z powrotem do baraku, czując nawrót strachu przed obcymi.Zdusił go jednak iprzysiągł sobie na wszystko, że już nigdy, przenigdy nie będzie się bał.Włożył czapkę i wyjął ze schowka puszkę sardynek.Wsunął ją do kieszeni, zszedł poschodkach baraku i ruszył ścieżką wzdłuż ogrodzenia.Changi było niemal całkowicie puste.Dzisiaj tym samym konwojem co on odjeżdżały ostatnie angielskie oddziały.Opuszczałyobóz.Dawno temu wyjechali Australijczycy, a jeszcze wcześniej od nich Amerykanie.Wkońcu należało się tego spodziewać.Anglicy są powolni, ale za to niezawodni.Marlowe zatrzymał się przed barakiem amerykańskim.Brezentowa płachta zwisała zdachu, smutno trzepocząc na wietrze, który należał do przeszłości.Marlowe po raz ostatniwszedł do środka.Barak nie był pusty.Stał w nim Grey, ubrany w mundur i błyszczące buty.- Przyszedł pan po raz ostatni spojrzeć na miejsce swoich triumfów? - spytałnienawistnie.- Można to i tak określić - odparł Marlowe.Skręcił papierosa, wrzucił nadmiar tytoniudo pudełka.- A więc wojna skończona.Staliśmy się równi sobie, pan i ja.- Właśnie - powiedział Grey ze ściągniętą twarzą, mierząc go żmijowatym wzrokiem.- Nienawidzę pana.- Pamięta pan Dina?- Bo co?- Był pańskim donosicielem, prawda?- Chyba już nie muszę się z tym kryć.- Król dobrze o tym wiedział. - Nie wierzę.- Dino informował pana na polecenie.Polecenie Króla! - rzekł Marlowe i roześmiałsię.- Kłamie pan jak z nut!- A po cóż miałbym to robić? - spytał Marlowe, nagle poważniejąc.- Czas kłamstwminął.Skończył się.A Dino robił to naprawdę na polecenie Króla.Przypomina pan sobie, żezawsze zjawiał się pan o ułamek sekundy za pózno? Zawsze.O mój Boże, pomyślał Grey.Tak.Tak, teraz to widzę.Marlowe zaciągnął się papierosem.- Król uznał, że jeśli nie będzie pan dostawał prawdziwych informacji, to naprawdęzacznie pan się rozglądać za donosicielem.Dlatego sam go panu podsunął.Grey poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.Tylu rzeczy nie mógł zrozumieć.Tyle było niepojętych spraw.Wtem spojrzał na Marlowe a i widząc jego szyderczy uśmiech,zawrzał na wspomnienie wszystkich doznanych krzywd.Skoczył pod ścianę, przewróciłkopniakiem łóżko Króla, porozrzucał jego rzeczy, a potem obrócił się gwałtownie.- Bardzo chytrze! Ale ja widziałem, jak go usadzono, i doczekam się, że pana teżusadzą.Pana i pańską zgniłą klasę!- Doprawdy?- A żeby pan wiedział! Już ja pana załatwię, choćby mi to miało zająć resztę życia.Wkońcu pana zwyciężę.Skończy się kiedyś pańskie szczęście.- Szczęście czy pech nie mają z tym nic wspólnego.Grey wycelował palec prosto w twarz Marlowe a.- Miał pan szczęście dobrze się urodzić.Miał pan szczęście przeżyć Changi.Więcej,udało się panu ocalić swoją niepokalaną duszyczkę!- O czym pan mówi? - spytał Marlowe, odpychając rękę Greya.- O zepsuciu.O moralnym zepsuciu.W samą porę pan się uratował.Jeszcze kilkamiesięcy nasiąkania złem w towarzystwie Króla, a zmieniłby się pan bezpowrotnie.Jużpowoli stawał się pan kłamcą i oszustem takim jak on.- Król nie był zły i nikogo nie oszukiwał.Po prostu przystosował się do sytuacji.- %7łałosny byłby ten świat, gdyby każdy tłumaczył w ten sposób swoje czyny.Istniejecoś takiego jak moralność.Marlowe rzucił skręta na podłogę i rozgniótł go.- Nie powie pan chyba, że wolałby pan umrzeć pełen cnót, niż żyć ze świadomością,że zgodził się pan pójść na niewielki kompromis. - Niewielki? - Grey roześmiał się chrapliwie.- Sprzedał pan wszystko.Honor,uczciwość, godność.I to za co? Za jałmużnę od najgorszego drania w tym bagnie!- Właściwie to Król cenił sobie honor wcale wysoko.Ale pod jednym względem mapan rację.Rzeczywiście mnie zmienił.Przekonał mnie, że ludzie są tacy sami, bez względuna pochodzenie.To była lekcja przeciwna wszystkiemu, czego mnie nauczono.Dlatego teżzle postąpiłem, drwiąc z tego, na co nie miał pan wpływu, i za to przepraszam.Natomiast nieprzestałem gardzić panem za to, jaki pan jest.- Ja przynajmniej się nie zaprzedałem!Grey, na którego mundurze pojawiły się wilgotne smugi potu, wrogo wpatrywał się wMarlowe a.W duchu jednak dławiła go nienawiść do samego siebie.No a Smedly-Taylor? -zadawał sobie pytanie.Tak, ja też się zaprzedałem.Ja też.Ale ja przynajmniej wiem, żepostąpiłem zle.Tak, wiem o tym.Tak samo jak wiem, dlaczego to zrobiłem.Wstydziłem sięswojego pochodzenia, chciałem należeć do wyższych sfer.Do tych, do których ty, Marlowe,należysz.W wojsku.Ale teraz gwiżdżę na to.- Wy, łajdaki, trzymacie świat w garści - powiedział na głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed