[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była silna tylko wtedy, gdy wszystkie elementy jej życia tkwiły wdoskonałej równowadze, a w chwilach zagrożenia miała ochotę schować się w mysiejdziurze.Wiedział to, kiedy się z nią żenił i milcząco zgadzał zaspokajać jej potrzeby przez te wszystkie lata.Dlatego musiał wziąć za to odpowiedzialność i zostać z nią.Dla jej dobra.Ale to było trudne.Beth obudziła go z uśpienia i bardzo ciężko było z powrotemzapaść w sen.R S- Halo? Jesteś tam, Pete?! - krzyknął w słuchawkę Chris.Stella błagała go oczami.Oboje chcieli, żeby pojechał.W końcu co za różnica?Odchrząknął i uśmiechnął się z rezygnacją do Stelli.- Przepraszam, Chris, trochę mnie zaskoczyłeś.Ale tak, jasne, zapowiada się świetnazabawa.Chris odłożył słuchawkę spocony jak mysz.Niełatwo mu przyszło grać rolę jowialnegokolesia i zdawał sobie sprawę, że musiał robić wrażenie napalonego nastolatka próbującegonamówić niechętną dziewczynę, żeby z nim poszła na Koszmar z ulicy Wiązów VI.Otorezultat spędzania dnia pracy wśród napalonych nastolatków.No, ale udało mu się osiągnąćzamierzony cel.Nalewał sobie właśnie piwo, kiedy zadzwonił telefon.Jego pierwszą myślą było, że toLauren.Dlaczego, do cholery, nie może wybić sobie tej kobiety z głowy?To była Izzy.Znowu.Zaczynała działać mu na nerwy niemal tak jak Stella.Do tegomiała irytująco radosny głos.- Cześć, Tris! Co słychać?- To samo, co zeszłym razem kiedy dzwoniłaś.Tylko szkoła jest jeszcze bliższa107zamknięcia, a ja o trzysta funtów uboższy.- Co się stało, Tristan? - zatroskała się Izzy.Chris zamknął oczy i spróbował się rozluźnić.Nie powinien wyładowywać stresów naIzzy.Nawet jeśli głównie do tego służą młodsze siostry.- Nie przejmuj się, miałem zły dzień.A jak twoje psy?- Tak sobie.Jeden z terierów zerwał się ze smyczy i zagryzł gęś.- Czy to źle? - Chris nie chciał się droczyć, tylko po prostu nie cierpiał gęsi, jak każdynormalny człowiek, który kiedykolwiek był w parku okupowanym przez stada tych ptaków.Izzy podzielała jego uczucia.- Nie byłoby źle, gdyby nie przyłapała mnie straż parkowa i nie oskarżyła o ukrywanieprzestępcy zbiegłego przed wymiarem sprawiedliwości.- Skąd wiedzieli, że to jeden z twoich psów?Chris usiadł i pociągnął długi łyk piwa.Zaczynał czerpać przyjemność z tejpogawędki.Zawsze miło słyszeć o cudzych kłopotach, zwłaszcza tych niezbyt poważnych.- Trafili do mnie po śladach krwi i pierza - powiedziała Izzy nieszczęśliwym głosem.Chris przysiągł sobie nigdy więcej nie wziąć gęsiny do ust.- A poza tym co nowego? - spytał, mając nadzieję, że jakimś cudem w ciągu ostatnichczterdziestu ośmiu godzin osiągnęła pewien stopień normalności.Dla Izzy byłby to niezływyczyn.- Poza tym mam dobrą nowinę.Ale to niespodzianka.- Cudownie, Izzy! Jaka to nowina?R S- Gdybym ci powiedziała, to już by nie była niespodzianka! Musisz poczekać do jutra.Spotkajmy się o siódmej w barze sushi, dobrze?- Och, Izzy, strasznie mi przykro, ale jutro wieczorem absolutnie nie mogę.- Nie gadaj głupstw, oczywiście, że możesz.Nie wspominałeś, że masz jakieś plany,jak rozmawialiśmy ostatnim razem.- Wtedy nie miałem.Ale teraz jestem już zajęty.Izzy była wściekła.- Jak to, jesteś zajęty? Nie możesz przełożyć tego na inny dzień?- Nie, Izzy, nie mogę.Jadę z przyjacielem do Manchesteru.Zatrzymujemy się tam nanoc, a potem w sobotę rano idziemy na mecz.- Tris, nienawidzisz piłki nożnej.Zawsze mówiłeś, że to rozrywka dla debili.- Mówiłem tak wtedy, kiedy to była rozrywka dla debili.Teraz jest inaczej.Grająinteligentniej.Bardziej.po włosku.Poza tym Pete, z którym jadę, jest zapalonym kibicemTottenhamu i to był jego pomysł.Ale ja też już się do tego przekonałem i właściwie nawetsię cieszę na ten wyjazd.Izzy wybuchnęłaby głośnym śmiechem, gdyby to nie niweczyło jej starannieukartowanego spotkania z bratem i jego niedoszłą dziewczyną.108- Dlaczego nie możesz jechać w sobotę rano?- Czy nikt nie wie, że w sobotę szykuje się w Manchesterze wielka demonstracja?Najwyraźniej nikt nie wiedział.Izzy wybijała z wściekłością numer telefonu komórkowego Lauren, wyobrażając sobie,że wciska palce w oczy brata.Telefon był głuchy.Nawet nie poza zasięgiem, ale po prostunieczynny.Cóż, nie ma rady.Lauren wróci jutro do Londynu na zapowiedzianą uroczystość -niespodziankę dla Chrisa.Tylko że Chrisa nie będzie.I nie ma sposobu, żeby ją o tymzawiadomić.Posiedzimy sobie we dwójkę, pomyślała Izzy.Cała nadzieja w tym, że Lauren mapoczucie humoru.Lauren czuła, że poczucie humoru zaczyna ją gwałtownie opuszczać.Był to jej czwartydzień nad tym projektem i niewiele się posunęła naprzód.Sieć sklepików zdziewiętnastowiecznym wyposażeniem może wydawać się bardzo romantyczna przypadko-wemu turyście, ale dla konsultanta technologicznego to koszmar.Richard dał jej dokładny opis wszystkich sklepów, który ujawnił kolejne anachronizmywymagające modernizacji.W końcu musiała wybrać się osobiście na wizję lokalną.Doszła też niechętnie do wniosku, że potrzebuje kogoś do pomocy.Przeważniezatrudniała serwisantów do rozwiązywania problemów technicznych na miejscu, ale tymrazem uznała, że przy takim niewielkim projekcie da sobie radę sama.Nie wzięła pod uwagęskali problemów, jaką stworzy taka ilość przestarzałego sprzętu.Kiedy pojedzie do Londynu,zadzwoni do paru kolegów z branży, żeby polecili jej kogoś niedrogiego i dyspozycyjnego doR Spomocy.Jej pierwsza wizyta na błyskawicznej trasie objazdowej wypadła w Ambleside.Tutejszy sklep prowadziła starsza pani, która twierdziła, że jest ciotką Richarda, chociaż on mgliście wyrażał się o tym pokrewieństwie.Jej zdaniem nawet sekretarka automatyczna,którą zamontowano tu dziesięć lat temu, była wynalazkiem diabła.Kategorycznie odmówiłakorzystania z niej, mimo nalegań Richarda, żeby ją włączała, jak zamyka sklep.Za każdymrazem, kiedy przyjeżdżał, sam ją włączał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]