[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Znowu donieśli o jego śmierci odezwała sięStevie drżącym głosem. Tak.Słyszałam.Długie kolczyki zalśniły, gdy pani Kung poruszyłagłową. To nie jest prawda? To nie jest prawda. Nadal jest w obozie? Jeśli się nie mylę, tak.Stevie odetchnęła z ulgą, lecz pani Kung jeszcze nieskończyła. Natomiast ten chłopiec, któremu pomogłaś. Chen? Został zabity.Stevie uchwyciła się śliskiej poduszki leżącej przyudzie. Na pewno? Na głupotę nie ma lekarstwa.Reporterka wróciła myślami do dnia, gdy widziałachłopca po raz ostatni.Pamiętała bezczelny wyraz jegotwarzy i niesforne włosy, ale też swoje wrażenie, że Chenspoważniał.Ciągle był niewzruszenie przekonany osłuszności sprawy, za którą walczył.Widać było w nimpotężną namiętność.A teraz nie żył.Umarł za idee, wktóre wierzył. Gdzie? spytała cicho. Kiedy?Kolczyki znów pochwyciły światło.To pani Kunglekko wzruszyła ramionami. Jakiś czas temu.Przed trzema dniami zauważyłamjego nazwisko w jednym z raportów.Napisano o nim, żebył wyjątkowo dzielny w czasie ataku, który jednak sięnie powiódł.W jednym z miasteczek na południowymzachodzie.Kilka miesięcy temu. A czy wiadomo coś o Lily?Znów światło drżące w szlachetnych kamieniach i nicwięcej.Stevie starała się odszukać Lily od pierwszej chwilipo powrocie do Stanów.Napisała na każdy adres, jakiznała w Hongkongu i na kontynencie.Raz w tygodniuwysyłała listy: do Lily, do Harry ego i do Jishanga.Niedostała żadnej odpowiedzi.Ani słowa od Lily.Nic odJishanga.I co najgorsze, żadnych wieści od Harry ego.Jakby zniknęli z powierzchni ziemi.Siedząc u pani Kung,gdzie zza okna przesłoniętego ciężkimi kotaramidobiegały odgłosy Chinatown, po raz kolejny uległawyrzutom sumienia. Nie powinnam była wyjeżdżać. Zrobiłaś, co musiałaś. Pauza. Jak my wszyscy. Czy aby na pewno? Czy musieliśmy? Nie potrafięsię uwolnić od myśli, że mogłam zrobić coś innego, coświęcej. A nie wydaje ci się, że to normalna reakcjaczłowiecza? Wieczna świadomość, że mogło być inaczej?Nie trać czasu na takie myśli, to prosta droga doszaleństwa stwierdziła pani Kung zdumiewającomocnym tonem. Jesteśmy odpowiedzialni tylko zawłasne decyzje. Cóż, chyba jednak nie zawsze tak to wygląda.Zpewnością jesteśmy współodpowiedzialni, przynajmniejw jakimś stopniu, za świat, w jakim żyjemy.Każdy skutekma swoją przyczynę.Gdyby nie zaistniała sytuacjaumożliwiająca wojnę, losy ludzkości mogłyby siępotoczyć całkiem inaczej.Nigdy wcześniej w rozmowach z panią Kung nawetnie zbliżały się do tematów politycznych.Zdarzyło się topo raz pierwszy i Stevie natychmiast pożałowała swoichsłów.Pani Kung wyprostowała się sztywno. To naiwny pogląd, moja droga, nawet jak naAmerykankę.Nastąpiła chwila ciszy, po czym gospodyni odezwałasię ponownie, głosem pełnym napięcia: Czy naprawdę sądzisz, że istota ludzka może znieśćbrzemię poczucia winy, które jest wpisane w kompromis izdradę nie do uniknięcia? Tak uważasz? Ja nie.Możezdoła tak żyć mieszkaniec jakiejś wioski, którego głowynie zaprzątają sprawy inne niż przemijanie pór roku.Choćnawet w takim prostym życiu istnieją zrządzenia losu,wymagające pójścia na ugodę.A każda decyzja niesie wsobie cień drogi, której się nie wybrało.To nie dozniesienia.Cóż.nie, nie biorę na siebie takiejodpowiedzialności.Stevie przyjrzała się rozognionej twarzy kobiety naszezlongu i pojęła, że najciemniejsze zakamarki jejsumienia, gdzie łupieżczy reżim jej męża zostawiłodłogiem szerokie połacie ojczyzny, nie oprą się badaniunawet w najdelikatniejszym świetle.Pani Kung strząsnęła z kolan niewidoczny pyłek. Li Chen zajął się polityką.Możesz być pewna, żeLily, która znajdowała się pod jego opieką, nadal niebędzie zdana wyłącznie na siebie.Istnieje, jakprzypuszczam, coś takiego jak złodziejski honor. Był tam też taki chłopiec.Ping Wei.Jego Chen niezdołał ochronić. Ten chłopiec padł ofiarą zdrady.Nie sposób sięobronić przed zdradą przyjaciela. Co pani mówi? Stevie ściągnęła brwi. Czy paniwie, kto to zrobił?Pani Kung milczała dłuższą chwilę.Gdy w końcu sięodezwała, dobierała słowa powoli i jeszcze staranniej niżzazwyczaj. Wiem, że zdarzył się wypadek.To wszystko.Dała znak jednemu z mężczyzn, by przyniósł jejgorącą wodę do dzbanka.Stevie ledwo stłumiłaniecierpliwość. Nie zrozumiałam pani intencji. Powiedziałam, że ci, którzy znają nas najlepiej,zawsze stanowią zagrożenie.Stevie mruknęła zirytowana i usiadła prosto. Jeszcze herbaty? A swoją drogą, zauważyłaś może,jak dużo dziś pomidorów na targu?Jakiś czas pózniej Stevie i Hal znowu ruszyli przezulice kipiące tłumem.Na prośbę chłopca przystanęli kilkaprzecznic od Empire State Building, by mógł przyjrzeć sięrobotnikom naprawiającym szkody na siedemdziesiątymdziewiątym piętrze.Z tej odległości ziejąca w bokuwieżowca dziura sprzed trzech tygodni przypominałarozcięcie w malowanej zasłonie.Trudno było sobiewyobrazić los samolotu, który wbił się w ścianę budynku.Stevie dostrzegała w tym metaforę kruchości państwa.Dowypadku doszło we mgle, z powodu błędu pilota.Wolałanie myśleć o płonących żywym ogniem pracownikachbiurowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]