[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kulesza pchnął detektywa na podłogę.Pracowaliśmy tyle lat, ale nie znałem go z tejstrony.Jednak warto było wziąć udział w akcji.Aspirant Kulesza.Mistrz czarnego PR-u.Fortunny pozbierał się i wrócił do pionu.Coś podpowiadało mi, że powinienwystrzegać się kolejnego spotkania z podłożem.I on najpewniej myślał podobnie.Poprawiłkołnierzyk rozdartej koszuli, jakby w ten sposób chciał odzyskać resztkę nadszarpniętejgodności.- Gorzko tego pożałujecie - wycedził przez zęby.Po uśmiechu na jego twarzy niepozostał żaden ślad.Farciarz już nie przypominał Jokera.- Z pewnością.- Kulesza roześmiał się.- I zabieraj ze sobą to gówno! - Cisnął pod nogidetektywa skrzynkę, w której znajdowały się zapewne pluskwy i inna aparatura podsłuchowa.Gdy już wyszedł, popatrzyłem na moich kolegów po fachu.Wyglądali jak niedobitki.Wygrali bitwę, ale przegrali wojnę.Postanowiłem pozostawić ich w takim stanie.- Na mnie już czas - powiedziałem.Nikt nie zaprotestował.Podszedłem do Kuleszy i poklepałem go po ramieniu.Zasłużyłna to.Tylko on z całego towarzystwa.Wróciłem do domu.Nowe drzwi były już wstawione.Sąsiad oddał mi klucze i poprosiło pięćdziesiąt złotych, które dopłacił z własnej kieszeni.Podczas montażu pojawiły siękomplikacje i koszty wzrosły.Ciężko westchnąłem i sięgnąłem do portfela.Myślałem, że dzień miał się już ku końcowi.Myliłem się jednak.Zbliżała się ósma, gdyzadzwonił do mnie Gawlik.Nie zająknął się na temat brawurowej akcji w klinice w Zabrzu.Domyślałem się, co musiał myśleć.Ale nie współczułem mu.- Powiedziałem ci, Hipis, że nie odpuścimy tego podpalenia.Sprawdziliśmy tę butelkępo podpałce, tę, którą znalezliśmy na klatce.- Założę się, że znalezliście odciski palców.- Dym z chesterfielda ułożył się w kółko iwzniósł pod sufit.- Nawet wzorcowe odciski - powiedział.- Nie należały do żadnego z twoich sąsiadów.- A do kogo? Mam zgadywać? Dajesz mi trzy strzały?- Ułatwię ci to.Należały do pewnego młodego człowieka, który dokonał rozboju,dobrowolnie poddał się karze, a potem wiódł prawe życie.Do czasu.W niektórych kręgachwołają na niego Krasnolud.Znasz takiego?Przypomniałem sobie salkę z zawodnikami ćwiczącymi MMA oraz wyprawę do PiekarZląskich.Krasnolud? Nie, nic mi to nie mówi.- I tu - Gawlik westchnął - zaczyna się najciekawsza część opowieści.Chcieliśmyzatrzymać chłopaka, ale okazało się, że jest w szpitalu.Ma złamane obie ręce.Twierdzi, żemiał wypadek, ale lekarze nie mają wątpliwości.Ktoś go tak urządził.Nie wiesz, Hipis, ktomógł mieć takie wejście smoka? Masz jakieś typy? Teraz mogą być twoje trzy strzały.Wejście smoka.Nikt nie przychodził mi do głowy.Gawlik wydawał się niepocieszony.- W najbliższym czasie Krasnolud nie przypali sobie nawet papierosa.Skończyliśmy rozmowę.Kusiło mnie, aby wykonać jeden telefon, ale dałem spokój.Szybko zasnąłem.Przyśnił mi się Joseph.Stał w barze z kebabem i myśliwskim nożemodkrajał skwierczące mięso.A potem przeniosłem się w okolice pubu Return.W moimkierunku biegła dziewczyna z kitką.Zatrzymała się tuż przede mną.Powiedziała, że nakortach Legii gra słynny amerykański tenisista i że oklaski, które słyszę, przeznaczone sąwłaśnie dla niego.23Prawdziwe wejście smoka nastąpiło kilkanaście godzin pózniej.Siedziałem wkomendzie i bezskutecznie próbowałem odszukać policjantów, którzy w 1991 roku zajmowalisię zabójstwem Krzysia Letniego.W pewnym momencie wkroczyło trzech mężczyzn.Dwajpo bokach mieli w sumie tyle lat co ja, nosili garnitury i wyglądali, jakby właśnie wyszli odfryzjera.Do tego, który stał w środku, mogliby się zwracać tato.Mężczyzna szeroki jakszafa stanął przy moim biurku i z niesmakiem rozglądał się po klitce zawalonej papierami.Jego łysina lśniła w promieniach słońca wpadających przez okno, a głębokie bruzdy na czoleupodobniały go do starego hipopotama.Ubrany był w dżinsową kurtkę, która z pewnością sięnie dopinała.W pewnym wieku i przy pewnych zasługach można pozwolić sobie nachodzenie w takim wdzianku.Młodzi wpatrywali się chciwym spojrzeniem w ekran mojegolaptopa, jakby spodziewali się, że przyłapią mnie na oglądaniu filmu porno.Domyślałem się,że traktowali tę wizytę jak egzotyczną przygodę i wesoły przerywnik w pracy.- Zapewne komisarz Heinz - hipopotam przemówił głębokim basem.- Istotnie.A pan?Rzucił legitymację na stół.Cicho zagwizdałem.Gość z Warszawy.Z instytucji na trzylitery.I cholernie wysoko usytuowany w hierarchii dziobania.- Może mi pan podać rękę? - zapytałem.- Rzadko rozmawiam z takimi szychami jakpan.Nie umyję dłoni przez następny tydzień.- Musimy porozmawiać, komiku - warknął mężczyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]