[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pustka byÅ‚a taka, jakÄ…pozostawiajÄ… po sobie wielkie tragedie.Masowy exodus wywoÅ‚ywanyprzez trzÄ™sienia ziemi, wojny czy zmasowane inwazje Obcych.- Pastor nie żyje, a caÅ‚y budynek jest pusty.Joaquin nie musiaÅ‚ odpowiadać.Barry sformuÅ‚owaÅ‚ to tak, jakbymiÄ™dzy oboma tymi wydarzeniami byÅ‚ jakiÅ› zwiÄ…zek.- MuszÄ™ wezwać gliny - oÅ›wiadczyÅ‚ chÅ‚opak.WyszedÅ‚ z mieszkania, rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ ze zdumieniem.PukaÅ‚ dowszystkich drzwi, krzyczaÅ‚, woÅ‚aÅ‚ sÄ…siadów.Joaquin szedÅ‚ za nim w mil-czeniu.Co mógÅ‚ zrobić?Kiedy zeszli na ulicÄ™, widok byÅ‚ taki sam: totalna pustka i cisza.Podsklepami ani w nich nie byÅ‚o żywej duszy.Samochody staÅ‚y, żadnegoruchu na ulicy.- Bomba neutronowa - powiedziaÅ‚ Joaquin, przerażony, ale i zafa-scynowany tÄ… myÅ›lÄ….- Co? - wykrztusiÅ‚ Barry, coraz bardziej wystraszony.ObróciÅ‚ siÄ™ wpanice dookoÅ‚a wÅ‚asnej osi, wypatrujÄ…c Å›ladów życia za sklepowymiwitrynami i w zaparkowanych samochodach.- Bomba, która niszczy tylko istoty żywe, a nieorganiczne pozostawianietkniÄ™te.- Co?- Nic.Tylko gÅ‚oÅ›no myÅ›laÅ‚em.Barry milczaÅ‚, zdawaÅ‚o siÄ™, bardzo dÅ‚ugo.- Neutronowa bomba, żeby zabić biednych , jak w tej piosence DeadKennedys.- DziaÅ‚a Å‚adnie, szybko i czysto, i zaÅ‚atwia sprawÄ™ - zacytowaÅ‚Joaquin.Przeszli kilka przecznic, Barry zajrzaÅ‚ do kawiarni.Ani kota, ani kara-lucha, ani choćby cienia.Stoliki nakryte, niektóre dania na talerzachjeszcze ciepÅ‚e.Nie byÅ‚o żadnych Å›ladów ucieczki, chaosu ani przemocy.WyglÄ…daÅ‚o to, jakby wszyscy po prostu zniknÄ™li.wyparowali.Joaqu-inowi przypomniaÅ‚ siÄ™ jeden z odcinków Strefy mroku.- ZupeÅ‚nie, jakby razem z pastorem umarÅ‚ caÅ‚y Å›wiat - powiedziaÅ‚Barry.- Barry, dlaczego ciÄ…gle Å‚Ä…czysz to wszystko z jego Å›mierciÄ…? - Jo-aquin szerokim gestem wskazaÅ‚ otoczenie.- Tak przepowiadaÅ‚a jego wizja: opuszczone miasta, burze piaskowe,ludzie unoszÄ… siÄ™ z ziemi i ruszajÄ… w kosmicznÄ… podróż.138- ChrzeÅ›cijaÅ„skie wniebowziÄ™cie?- Wizje pastora - powtórzyÅ‚ stanowczo.Joaquin szukaÅ‚ słów.%7Å‚adnychnie znalazÅ‚.- Sen znika, kiedy Å›niÄ…cy przestaje go Å›nić - wyrecytowaÅ‚ Barry nie-obecnym gÅ‚osem.Joaquin postanowiÅ‚ wrócić do domu i zostawić go razem z jego fanta-zjami i trupem.To wszystko byÅ‚o zbyt dziwne - a on wciąż nie wiedziaÅ‚,kto do niego dzwoniÅ‚.Ale w tej chwili to najmniejsze z jego zmartwieÅ„.RuszyÅ‚ szybko do samochodu.- DokÄ…d idziesz? - zawoÅ‚aÅ‚ za nim Barry.Joaquin nie odpowiedziaÅ‚, nie odwróciÅ‚ siÄ™.- Wracaj! Nie możesz mnie tak zostawić!Barry krzyczaÅ‚, ale nie próbowaÅ‚ go zatrzymać.Dopiero przy samo-chodzie Joaquin zdaÅ‚ sobie sprawÄ™, jak to wszystko na niego wpÅ‚ynęło.DÅ‚onie mu siÄ™ trzÄ™sÅ‚y, zlewaÅ‚ go zimny pot.Wsadzenie kluczyka do sta-cyjki zajęło mu ponad minutÄ™, wrzucenie biegu jeszcze dÅ‚użej.PotemodjechaÅ‚, najszybciej jak mógÅ‚.JechaÅ‚ cichymi ulicami, przestraszony i zdezorientowany.ZamiastpoÅ‚udnia pora dnia wyglÄ…daÅ‚a raczej na poranek.Joaquin rozpaczliwiewypatrywaÅ‚ Å›ladów życia.CzuÅ‚, że samochód Å›lizga siÄ™ po jezdni, jakbybyÅ‚a oblodzona.UnosiÅ‚ siÄ™, zygzakowaÅ‚, dryfowaÅ‚ bez celu.Joaquin od-twarzaÅ‚ sobie w gÅ‚owie walkÄ™ z kaznodziejÄ…, znów czuÅ‚ jego ciosy, alewynik siÄ™ zmieniaÅ‚.WyobrażaÅ‚ sobie, jak Å‚apie nóż z podÅ‚ogi i raz za ra-zem wbija go w pastora.PatrzyÅ‚, jak jakiÅ› cieÅ„ wÅ›lizguje siÄ™ do miesz-kania, rzuca na duchownego i rozszarpuje go na kawaÅ‚ki szponami.Wi-dziaÅ‚, jak pastor sam siÄ™ dzga, Å‚zy pÅ‚ynÄ… mu po policzkach.WidziaÅ‚ oczy,które przyglÄ…dajÄ… mu siÄ™ ze wszystkich odpÅ‚ywów w mieszkaniu.ZmierćJ.Corteza wyzwoliÅ‚a coÅ› rosnÄ…cego i niepohamowanego, coÅ›, co Joaquinz trudem pojmowaÅ‚.- Co siÄ™ dzieje z postaciami ze snu, kiedy Å›niÄ…cy siÄ™ budzi? - zapytaÅ‚sam siebie.GÅ‚upie myÅ›li, prawda? Ale może miaÅ‚y jakiÅ› sens.Może to byÅ‚ trop.CaÅ‚a ta sytuacja go przerastaÅ‚a.CzuÅ‚ coraz wiÄ™kszÄ… wÅ›ciekÅ‚ość.TrÄ…biÅ‚ klaksonem, wciskaÅ‚ gaz do dechy, tÅ‚ukÅ‚ pięściami w deskÄ™ roz-dzielczÄ… i wrzeszczaÅ‚ z caÅ‚ych siÅ‚.SiÄ™gnÄ…Å‚ do kieszeni po komórkÄ™.MiaÅ‚dziwne wrażenie, że nosi fantomowy telefon; wyobrażaÅ‚ sobie, że takwÅ‚aÅ›nie odczuwajÄ… ból brakujÄ…cych koÅ„czyn ludzie, którym je am-putowano.139JezdziÅ‚ pod prÄ…d jednokierunkowymi ulicami; wrzucaÅ‚ wsteczny;wjeżdżaÅ‚ na chodniki; raz po raz stawaÅ‚ na hamulcu.PozwoliÅ‚, żeby dez-orientacja nim owÅ‚adnęła, aż zgubiÅ‚ siÄ™ kompletnie.Nie pamiÄ™taÅ‚, jak siÄ™tu dostaÅ‚.%7Å‚aden znak na ulicy nie wyglÄ…daÅ‚ znajomo.Jak miaÅ‚ wrócić dodomu? Równie dobrze mógÅ‚ trafić do innego miasta.Zrozpaczony zatrzymaÅ‚ samochód na Å›rodku ulicy, uderzyÅ‚ czoÅ‚em wkierownicÄ™ i wywrzeczaÅ‚:- Co jest, kurwa?!Wtedy samochód za nim zatrÄ…biÅ‚.Czar prysÅ‚.Miasto siÄ™ zbudziÅ‚o.Wszystko znów byÅ‚o w ruchu.Tu i tam chodzili ludzie, wchodzili dosklepów, jedli i rozmawiali.Radio w samochodzie ożyÅ‚o nagÅ‚Ä… eksplozjÄ… trzasków; z kakofoniigÅ‚osów wyklarowaÅ‚ siÄ™ powoli dialog dwóch mężczyzn, sprzeczajÄ…cychsiÄ™ na temat wojny.- Gdzie siÄ™ wszyscy podziali? - pytaÅ‚ sam siebie.Powoli ruszyÅ‚, zdezo-rientowany, ogÅ‚uszony gwarem miasta.CzuÅ‚ ulgÄ™, ale w jego myÅ›lach czaiÅ‚y siÄ™ nie dajÄ…ce spokoju wÄ…tpli-woÅ›ci.Co siÄ™ naprawdÄ™ staÅ‚o? Czy rzeczywiÅ›cie widziaÅ‚ zwÅ‚oki? Czy pa-stor i Barry byli prawdziwi? Jedyne, co wiedziaÅ‚ na pewno, to że wciążnie ma komórki.JechaÅ‚ ulicami i alejami, które znów wyglÄ…daÅ‚y znajo-mo.Wkrótce dotarÅ‚ do mieszkania.ZerknÄ…Å‚ na zegarek: ósma.Jak to możliwe? Przecież wychodziÅ‚ z do-mu pózniej.Joaquin nie wytrzymaÅ‚.SiedziaÅ‚ w samochodzie i pÅ‚akaÅ‚.41POWRÓT DO PRZESZAOZCIAlondrÄ™ obudziÅ‚ odgÅ‚os szturmowania drzwi.Joaquin nie wróciÅ‚ nanoc i byÅ‚a pewna, że to on dobija siÄ™, pijany w trupa.Nie zdarzaÅ‚o siÄ™ toczÄ™sto, ale zdarzaÅ‚o.WstaÅ‚a, ledwie patrzÄ…c na oczy; ubrana tylko w ko-szulkÄ™ kilka rozmiarów za maÅ‚Ä… i majtki, boso poszÅ‚a do drzwi.Zanim donich dotarÅ‚a, otworzyÅ‚y siÄ™ na oÅ›cież i Joaquin wpadÅ‚ do Å›rodka, spoconyi rozczochrany.140- Alondra, musisz posÅ‚uchać.Wiem, że to co powiem, brzmi idio-tycznie, ale wÅ‚aÅ›nie zdarzyÅ‚o mi siÄ™ coÅ› niesamowitego.- Wyobrażam sobie, skoro wracasz o tej porze.Idz siÄ™ wykÄ…pać i wy-spać.Pogadamy pózniej.Nie przepadaÅ‚a za niespodziankami, a jeszcze mniej za histerykami.Może to przez jej irlandzkÄ… krew - nie lubiÅ‚a ludzi, którzy gestykulowali,albo podnosili gÅ‚os, mówiÄ…c rzeczy zupeÅ‚nie nieistotne.Szczególnie dzia-Å‚ali jej na nerwy podekscytowani mężczyzni, którzy zachowywali siÄ™ tak,jakby ich entuzjazm i emocje podnosiÅ‚y wagÄ™ tego, co mówili.ChciaÅ‚ausÅ‚yszeć, co Joaquin miaÅ‚ do powiedzenia, ale musiaÅ‚ siÄ™ uspokoić, żebypotraktowaÅ‚a go poważnie.- Nie, nie rozumiesz.Musimy porozmawiać.- Teraz? To konieczne? - spytaÅ‚a, odgarniajÄ…c wÅ‚osy z twarzy wierz-chem dÅ‚oni.- PojechaÅ‚em do tego mieszkania, z którego byÅ‚ ten telefon.- Jaki telefon?- Nie pamiÄ™tasz? Telefon, który nas obudziÅ‚.- O czym ty mówisz? Ty mnie wÅ‚aÅ›nie obudziÅ‚eÅ›.- Wiem, że jest ósma.Nie wiem, co siÄ™ dzieje, ale o ósmej odebraÅ‚emdziwny telefon, z Google'a wziÄ…Å‚em adres identyfikacji dzwoniÄ…cego.TobyÅ‚ ksiÄ…dz, kaznodzieja czy jakiÅ› szaman, czy cholera wie kto.WdaÅ‚emsiÄ™ z nim w bójkÄ™, a potem przyszedÅ‚ Barry i musiaÅ‚em go gonić, a kiedywróciliÅ›my, on nie żyÅ‚.- Kto nie żyÅ‚?- Kaznodzieja.ZostaÅ‚ zadzgany i Barry myÅ›laÅ‚, że to ja zrobiÅ‚em.- A kto to jest Barry?- To asystent tego kaznodziei, uczeÅ„, przyjaciel, kochanek.SkÄ…dmam wiedzieć?- Zacznij od poczÄ…tku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]