[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słońce ogrzewało mi ramiona.Zatrzymaliśmy się raz, żebymmogła ukraść kilka jabłek z drzewa na skraju sadu.Dałam jedno Colinowi, pamiętając, co mówił o szarlotce swojej mamy.Położył je bardzo ostrożnie na niskim kamieniu, zanim objąłrękami moje ramiona i przyciągnął mnie do siebie.Poczułammałe zawiniątko w górnej kieszeni jego płaszcza.Jego pocałunek był długi, powolny i wspaniały.Przerwaliśmy, kiedy jakiś wóz zaczął zbliżać się z łoskotem w naszą stronę.Wioska była mała, z ładnymi domkami i główną ulicą pełną sklepów.Znalezliśmy namalowany szyld z napisem Travisi synowie, usługi krawieckie" i weszliśmy do środka.Jedenz braci Reecea skierował nas na górę.Szwagierka Reecea,w bardzo zaawansowanej ciąży, otworzyła nam drzwi i zaprowadziła do sypialni.Reece leżał na wąskim łóżku przy oknie.Obok stał stół zawalony lekarstwami.Miał siniaki na twarzy, głowę owiniętąbandażem oraz zabandażowaną nogę.- Panna Willoughby.- Uśmiechnął się.- Cieszę się, widząc, że dobrze się pani miewa.- Przyniosłam panu prezent - powiedziałam łagodnie,podając mu owinięty wstążką stos listów.Zapach konwaliiuniósł się w powietrze.- Przekonałam Tabithę, żeby je panuoddała.- Jego oczy były podejrzanie błyszczące.Odwróciłamwzrok, by pozwolić mu się opanować.Colin stał zaraz zamną, jego ramię ocierało się o moje.- Dziękuję.- Ręce Reecea drżały lekko, kiedy sięgał popakunek.- Zachowałem tylko jeden - wyjaśnił.- Wysłałemje do niej z powrotem, kiedy próbowałem pozwolić jej odejść.Trzymała je i zamiast tego planowała ucieczkę.Nigdy niemogłem jej niczego odmówić.- Trzymał je mocno, jakbymiał zamiar nigdy ich nie wypuścić.Zostawiliśmy go, żeby mógł je przeczytać na osobności,i udaliśmy się z powrotem do Rosefield.- Naprawdę będzie mi brakować tego miejsca - powiedziałam Colinowi.Oplótł tylko swoje palce wokół moichi poszliśmy wzdłuż porośniętej drzewami alei, przez las róż,aż do drzwi wejściowych.Lord Jasper stał w holu, kończącnaradę z panią Harris na temat kolacji.Lokaj ukłonił mi się,wręczając list.Omal nie jęknęłam, kiedy po niego sięgałam.Ostatnio miałam już dość listów.Ten nie był wcale lepszy.- Matka opuściła nasz dom - oznajmiłam cicho Colinowi.- Przyjęła protekcję lorda Marshalla.- Moja matka zostałametresą.Skrzywiłam się i czytałam dalej.- Marshall przeniósłją do nowego mieszkania.A jako że córki są dla kochankówobciążeniem, nie jestem mile widziana.- Colin zacisnął ręcew pięść.- Pisze, że mając szesnaście lat, była już samodzielna,więc ja też mogę, biorąc pod uwagę, że ukradłam jej reputację spirytualistki, na której utrzymanie tak ciężko pracowała.- Bzdury - wymamrotał Colin.- Nieważne, nareszcie sięod niej uwolniłaś.Wzięłam głęboki oddech.- Co teraz zrobimy? Mam szukać posady? Hodowaćowce? - Próbowałam się uśmiechnąć.- Zostaniesz tutaj.- Lord Jasper uderzył stanowczo swoją laską o posadzkę.- Potrzebujesz więcej ćwiczeń - nalegał.- Nie możesz tak po prostu pozwalać duchom osiedlaćsię w twojej głowie, moje dziewczę.Uśmiechnęłam się, zdenerwowana, pełna nadzieii wdzięczna jednocześnie.c* 318 BO- A co z Colinem? - Nie chciałam być zachłanna, ale niemiałam zamiaru go opuścić.- Nie mogę tak po prostu zostawić go samego.- Zcisnęłam go za rękę.- Nie przejmuj się mną - powiedział.- Jego dziadek był ogrodnikiem - zasugerowałam.Lord Jasper wzruszył ramionami.- Jeden więcej nie zaszkodzi.Mamy rozlegle ogrody.Sądzę, że Godfrey mógłby skorzystać z jego pomocy.- Dziękuję, sir - odpowiedział Colin.Nie było to idealne rozwiązanie, ale da nam czas, żeby ułożyć własny plan.Zresztą on nienawidził Londynu.- Ja też mogę pracować - zapewniłam lorda Jaspera.Pokręcił głową.- Będziesz pracować wystarczająco ciężko, ucząc się, jakwłaściwie wykorzystywać twoje zdolności.- Bycie mediumpod kuratelą lorda Jaspera wydawało się dalece mniej niepokojące niż pod kontrolą matki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]