[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego akurat nie musiała się obawiać.Otwór w suficie zapewniał aż nadtoskuteczną wentylację.ROZDZIAA 99Morganie śnił się toltecki książę.Podarował jej zieloną papugę, którą nazwałCzi Czi i surowo przykazywał, by codziennie karmiła ptaka chocolatl, inaczejzwierzę zdechnie.Do kivy zabłąkał się też beznosy mężczyzna, pytając, czy niewidziała gdzieś jego nosa.Poradziła, by wspiął się po linie do schronienia naskale.Tam jego nos będzie bezpieczny przed Mrocznymi Panami.Morgana za-częła śmiać się przez sen, ale wtedy stary poszukiwacz złota nazwiskiem Bernampowiedział: Chichot to pierwszy objaw zatrucia czadem.Nie śmiejesz się, dzier-latko, umierasz".Nagle kiva zaczęła drżeć.Morgana otworzyła oczy i zobaczyła sypiący się zestarych cegieł pył.Zerwała się na nogi.Czy to trzęsienie ziemi? A może piorun?RLTPrzez otwór w sklepieniu zobaczyła, że na dworze znów jest jasno.Przytknęładłonie do ściany.Wyczuła wyrazne drżenie.Samochody! Przejeżdżają gdzieśblisko. Hop, hop! Jestem tutaj!Nasłuchiwała, nie odrywając dłoni od muru.Wtedy.Drżenie zaczęło słab-nąć.Samochody odjechały w inną stronę. Nie!Dym! Ale nie zostało już nic do spalenia.Zostało. Nie zdołam wszystkiego zapamiętać powiedziała z przerażeniem, my-śląc o opowieściach z notesu, mądrościach Pradawnych.Do tego szkice! Hoszi-tiwa jako młoda dziewczyna.Książę Jakal, ostatni z Tolteków.Historia wyrwanaw pomroku dziejów i przeniesiona w terazniejszość.Jeśli jednak ich nie spalę, by sygnał dymny zaalarmował ludzi, umrę tu z od-wodnienia i wychłodzenia.Warkot się oddalał.Samochody odjeżdżały! Czy będą wracały tą samą drogą?A jeśli dopiero za kilka dni albo tygodni? To ostatnia szansa, by ktoś ją dostrzegłi uratował.A mimo to nie umiała podjąć decyzji.Uratować się kosztem dzieła życia oj-ca? Czy ocalić dzieło ojca za cenę swojego życia? Boże, pomóż mi! krzyknęła. Nie potrafię zdecydować!Wtedy pomyślała o Nicholasie, cudownym darze, który dostała od Roberta.Kto zaopiekuje się nim i będzie go kochał jak ona? Nagle ogarnął ją spokój.Zro-zumiała, że pozostało jej tylko jedno wyjście.Wszyscy z dzienniczka ojca odkapitana s/s Caprica po oślicę imieniem Sara, prekolumbijscy Indianie z kanionuChaco, badacze z obozu pod Smith Peak, urzędnik do spraw Indian w San Ber-nardino i pokojówki z Casa Esmeralda wszyscy oni będą musieli umrzeć, byMorgana żyła.Ze szlochem wsunęła pamiętnik między rysunki, żałując, że nie może postą-pić inaczej ale warkot samochodów coraz bardziej się oddalał i wkrótce nieRLTmiałaby komu wysłać sygnału dymnego przyklękła przy dogasającym ogni-sku i już miała położyć wszystko na popiele.Czekaj.Znieruchomiała.Jest jeszcze coś, co możesz wrzucić do ognia.Wyprostowała się. Kto to?Znajdz go.Podpal go teraz!Zciągnęła brwi.Przysięgłaby, że to głos ciotki Bettiny.Ale to przecież niemożliwe. Wszystko już spaliłam powiedziała w ciemnościach.Nie wszystko.Pospiesz się! Co jeszcze? Co?! Zostałam w samej bieliznie.To wystarczy tylko na kilkaiskier.Skup się! Coś tu zostawiłam.Wtedy przypomniała sobie słowa, jakimi Bettina pożegnała Faradaya: Za-mierzałam wyrzucić to paskudztwo, ale postanowiłam zostawić ci na pamiątkę".Bettina rzuciła coś na podłogę! Ale co?Zaświeciła latarkę i w panice zaczęła oświetlać gasnącym promieniem wnę-trze kivy. Tu niczego nie ma! Pospiesz się!Morgano, skup się.Co mogła przynieść Bettina? Jakieś paskudztwo, któremiało przypominać Faradayowi o Elizabeth.Drżenie słabło.Samochody coraz bardziej się od niej oddalały.Myśl! rozkazał głos. Nie potrafię!RLTByła osłabiona, w głowie jej szumiało.Nie jadła ani nie piła od wielu godzin.Straciła czucie w dłoniach i stopach.Krew w jej żyłach przypominała lód.Ma-rzyła tylko, by się położyć i zasnąć za zawsze.I wtedy.Coś o naczyniu, które Elizabeth dała Faradayowi.Bettina nazwałaje paskudztwem.Morgana rzuciła się na podłogę i na czworakach zaczęła grzebać w piasku iżwirze.Wreszcie palce trafiły na jakiś przedmiot.To ono: naczynie Pajutów, któ-re Elizabeth podarowała Faradayowi.Spłaszczone, pokryte kurzem.Kosz impre-gnowany żywicą. Błagam, Boże szeptała, rozdmuchując gasnący popiół i kładąc na nimnaczynie. Błagam, niech się zapali.Nad paleniskiem podniósł się cuchnący dym, wypełniając pomieszczenie.Morgana machała rękami, próbując skierować go w górę.Wreszcie udało się isnop dymu wzbił się prosto ku błękitnemu niebu.Nasłuchiwała.Przyłożyła ręce do ściany. Błagam. szlochała.Nagle.drżenie jakby przybrało na sile.Wkrótce znów usłyszała warkot sil-ników.Głosy.Trąbienie.Wreszcie zobaczyła czyjąś twarz, pochyloną nad otwo-rem. Ostrożnie! krzyknęła. Ziemia może się zapaść! Jestem w kivie!ROZDZIAA 100RLTNiespokojne głosy, krzyki, tupot nóg nad głową, potem linowa drabinkaspuszczona w dół i głos Joego Candle-wella: Aap, Morgano! Wyciągniemy cię!Z całej siły ściskając pamiętnik i rysunki, chwyciła się drabinki i wsunęła sto-py w pętle.Po chwili już była na górze, wciągając w płuca błogosławione świeżepowietrze i rzucając się na szyję Joemu. Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało powiedział.RLTRównocześnie dopadła do niej Etheł z ciepłym kocem. Aleś nam napędziła strachu.Baliśmy się, że stało się jakieś nieszczęście. Długo tam byłam? spytała Morgana, opadając na kamień.Ethel wciskała jej w ręce kubek gorącej kawy.Poranne słońce kłuło oczy.1 Pewnie od wczoraj.Wtedy wyjechałaś.Nie minęły nawet dwadzieściacztery godziny! To dlaczego mnie szukaliście? Powiedziałam Suzie, że wrócę dzisiaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]