[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani jeszczejednej matki liczącej na moje wsparcie.Julia zamrugała oczami i na chwilę zacisnęła usta. Ty w niczym nie zawiniłeś wobec Annie odezwała się w końcu. Wiemdokładnie, co czułeś, bo ja czułam to samo.I oczywiście nigdy nie rozczarowałeś mnie.Po prostu nie potrafiliśmy sobie poradzić z problemem. Na chwilę zamilkła, a potemdodała: Razem nie potrafiliśmy.Te ostatnie słowa zabolały Burke a.Słyszał je nie po raz pierwszy, ale nigdy niezdołał się z nimi pogodzić. Potrzebuję twojej pomocy powiedział. Obawiam się, że nazbyt przywiązuję siędo tego chłopca. Zaśmiał się i potrząsnął głową. Boże, on rzeczywiście zaczyna mibyć bliski. Tego w zasadzie nie sposób było uniknąć. Mówiąc to, przyglądała się Billy emuuważnie. A co z matką Roberta? W głosie Julii wyczuwało się napięcie i strach.Czy ona także przestała być dla ciebie obcą osobą?Zawahał się i po chwili milczenia odpowiedział: Przypuszczam, że wobec obydwojga straciłem dystans.Ponownie położyła rękę na jego ręce. Mam nadzieję, że do matki się nie zbliżysz.Ucierpieliby na tym wszyscy niezainteresowani.Burke nie zareagował, a ona kontynuowała: Twoje artykuły dotyczące chłopca są doskonałe. Wiedziała, że komplementpoprawi Billy emu samopoczucie. Czytałam ostatni materiał w niedzielnej gazecie.Tojeden z najlepszych tekstów, jakie kiedykolwiek napisałeś powiedziała z pełnymprzejęciem i na pewno szczerze. Bardzo mnie poruszył. Julia podniosła kieliszekz winem i patrzyła w głąb szkła, jakby tam, na dnie mogła znalezć uspokojenie.Odstawiła kieliszek, nie kosztując trunku, i ponownie spojrzała na męża. Nikt inny takdobrze nie poradziłby sobie z tematem oceniła. Wiem, że będziesz walczył o tegochłopca.Trzymam kciuki i zawsze służę pomocą.Opuszczając restaurację, Burke czuł ulgę.Uzyskał coś w rodzaju błogosławieństwaJulii, a w każdym razie obietnicę jej pomocy.Była zainteresowana sprawą i gotowa sięzaangażować.Podobnie jak on sam.Nie wolno mu tylko zepsuć tak fantastycznegotematu.Załatwi Robertowi operację, a przy pomocy Jennifer Wells znajdzie na dodateksposób, by dostarczyć Twistowi wymarzoną nagrodę.Burke stanął na krawężniku i zatrzymał taksówkę.Teraz jechał na stadion Yankees.Musiał kupić piłkę do baseballu z inicjałami klubu, sfałszować podpis Ramirezai dostarczyć prezent chłopcu.Rano dodzwonił się do szpitala i rozmawiał z Marią.Roberto miał zostać wypisanyo jedenastej, zaopatrzony w niezbędne lekarstwa.Burke rzucił okiem na zegarek.Dochodziła druga, a więc Maria z chłopcem powinna właśnie opuszczać szpital.Wcześniej musiała zapewne wypełnić szereg papierów, a potem odbyć krępującąrozmowę z administracją, by wytłumaczyć, że nie ma ubezpieczenia i nie może pokryćrachunku.Wyobrażał sobie, co ta kobieta przeżywała.Tak jakby ciężka choroba dzieckabyła zbyt małym nieszczęściem.Burke poczuł, że w mózgu zabrzęczał mu dzwonek ostrzegawczy.Nie wolno mu siębyło nadmiernie angażować.Należało pomóc chłopcu i uciekać.I tak nie zdołałbyzmienić życia Avalonów.Wzbudzenie fałszywych nadziei byłoby zbyt okrutne zarównodla nich, jak i dla niego.Do redakcji powrócił około piątej.Kiedy wpadł do mieszkania w Brooklynie,Roberto spał, a Maria była już w pracy, by nadrobić czas, jaki spędziła w szpitalu.Piłkę zostawił babci chłopca, odmówił wypicia kawy i szybko się wycofał.Na biurku leżał pakiet nadesłany przez Gerarda LaFrancois z biura finansówmiejskich.Dokumenty owinięto w zwykły, szary papier pakunkowy, bez żadnychpieczątek i bez imienia nadawcy.W razie śledztwa Burke mógł z czystym sumieniempowiedzieć, że materiały nadesłał jakiś anonimowy czytelnik.Przez następne pół godziny Billy przeglądał papiery.Zawierały wykaz godzinprzepracowanych w miejskich szpitalach Belleuve i Harlem przez lekarzyz uniwersyteckiej kliniki i ze szkół medycznych.Za pracę tę otrzymywali zapłatę z kasymiejskiej.Dokumenty dotyczyły trzech minionych lat, a łączna suma wypłat przekraczałacztery miliony dolarów.Burke spojrzał na zegarek.Dopiero minęła szósta.Jeszcze za wcześnie, bytelefonować do Jennifer Wells.Chciał na jutro rano załatwić sobie dostęp do aktfinansowych Szpitala Uniwersyteckiego.Jennifer zapewniała, że mu w tym pomoże.Nadszedł właśnie czas, by pielęgniarka doktora Jamesa Bradforda spełniła obietnicę.Burke zebrał dokumentację i zamknął w biurku.Reporterzy, osoby z naturyciekawskie, uważnie czytali każdy świstek pozostawiony na wierzchu.Informacja byłaprzecież towarem.Dobry dziennikarz zbierał wszelkie wiadomości, bez względu na ichaktualną użyteczność, i przechowywał tak, jak dzieci pieniądze w skarbonce.I jak dzieciwiększość chwaliła się tym, co właśnie zdobyła.W barach, w których spotykali sięreporterzy, zawsze odbywała się giełda informacji.Burke właśnie zamykał szufladę, gdy na blacie umieściła swój zgrabny tyłeczekWhitney Morgan.Założyła nogę na nogę i puściła do Billy ego oko. Cześć, żeglarzu powiedziała. Dawno się nie widzieliśmy. Lekko machnęłanogą i uśmiechała się promiennie.Burke odpowiedział uśmiechem, imitując jak tylko potrafił Bogarta. Byłem zajęty.Fascynujące tematy, ważne wiadomości.Wiesz jak to jest, kochanie. Oczywiście, wielki reporterze.Nigdy ani chwili wypoczynku. Przechyliła głowędo tyłu i roześmiała się.To spowodowało, że jej piersi wyprężyły się pod białymsweterkiem.Burke wpatrywał się w zgrabną sylwetkę Whitney jak wygłodniały psiakw ociekającą tłuszczem kostkę. Znajdziesz jednak trochę czasu, by postawićdziewczynie drinka. Na chwilę zamilkła dla lepszego efektu. Któż może wiedzieć,co stanie się potem?Burke rozejrzał się po sali.Jedynym reporterem znajdującym się w pobliżu byłEddie.Hartman trzymał przy uchu słuchawkę telefoniczną, ale najwyrazniej nasłuchiwałszczebiotania Whitney.Popatrzył na piękną dziennikarkę i uśmiechnął się. Niebywale interesująca propozycja skwitował Burke. Jasne. Ponownie posłała mu uśmiech. Kiedy wychodzisz? Tylko uzgodnię coś z sekretariatem i już mnie nie ma. Doskonale. Zsunęła się z biurka. Zadzwoń, jak będziesz gotowy.Burke odprowadził Whitney wzrokiem.Za plecami usłyszał chichot Hartmana. Zamknij się, Eddie burknął. Siedz na tyłku i ani słowa.Hartman ponownie zachichotał.Burke wszedł do sekretariatu wydania miejskiego.Tu znajdował się mózg redakcji.Właśnie zakończyła pracę dzienna zmiana, więc w pomieszczeniu panowała atmosferaodprężenia i spokoju.Pracownicy obejmujący nocny dyżur słuchali przekazywanych iminformacji.Frank Fabio siedział za biurkiem, z rękami złożonymi na karku, zjedna nogą opartąo blat.Nad nim, z wyrazem zdumienia na twarzy, stał Ben Rostantino.W dłoniachtrzymał sprawozdania finansowe reporterów.Rostantino był kontrolerem finansowym działu informacji i odpowiadał za budżet tejczęści redakcji.Ben rzucił plik papierów na biurko Fabia, który jako szef reporterów zatwierdzałsprawozdania z wydatków przedkładane przez dziennikarzy i fotoreporterów.Zazwyczajskładał podpis bez czytania rozliczeń i bez żadnych uwag. Musisz mi to wyjaśnić, Frankie mówił Rostantino. Jestem absolutnie zdumiony.Fabio popatrzył na niego i uniósł brwi.Rostantino, niewysoki grubasek, o włosachprzyprószonych siwizną, dobiegał pięćdziesięciu pięciu lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]