[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby ktoś nieustannie usuwał mu przeszkody z drogi.Dotarłszy na Danby Row, objechał cały kwartał dookoła i wypatrzył tylną uliczkę.Przy niej znalazł furtkę prowadzącą pod numer 73 i wszedł na teren ogrodu w tej samejchwili, gdy Wildgoose się z niego wymykał.Wildgoose go złapał.Aamiącym się głosem Greenall zaprzeczył, jakoby chciał mu zrobić krzywdę. Tylko, że on mnie widział.było ciemno, ale nie aż tak.rozpoznał mnie,widziałem to w jego oczach.dlatego musiałem.znowu.Nieprzewidziane morderstwo wstrząsnęło nim, ale nie odwiodło od pierwotnego celu.Podszedł do domu.W kuchni paliło się jeszcze światło.Zapukał do kuchennych drzwi. Ktotam? , zapytała dziewczyna, ale była do tego stopnia przeświadczona, że musi to byćwracający po coś Wildgoose, że po stłumionym to ja bez wahania przekręciła klucz wzamku. I wtedy ją pan zabił dopowiedział Pascoe. Ale dlaczego? Przecież nie mogła jużwyjść za mąż po tym, jak zabił pan jej potencjalnego męża!Greenall złapał się za głowę. Myśli pan, że o tym nie pomyślałem? Myślałem o tym cały czas, nawet kiedy jużnie żyła.Ale przecież nie mogłem go zostawić przy życiu.Rozpoznał mnie.Musiałem gozabić.Mówił błagalnym tonem, jakby szukał zrozumienia.Albo rozgrzeszenia.Pascoe był mu gotów dać jedno i drugie, byle tylko Greenall podpisał mu się nawszystkich kartkach pracowicie zapisanego zeznania. Rozumiem powiedział. Rozumiem doskonale. Naprawdę? Naprawdę, zapewniam pana.Czy potem przeniósł pan zwłoki do samochodu?Szczęście sprzyjało szaleńcowi.Nikt mu nie przeszkodził.Pomysł pogrzebaniaWildgoose a wśród róż w Centrum Ogrodniczym Linden wydał mu się triumfem logicznegomyślenia.Po śmierci żony przejeżdżał tamtędy od czasu do czasu i wiedział, że zostałozamknięte.Idealne miejsce. Nie chciałem, żeby ktoś go znalazł; bałem się, że ktoś oskarży go o zabójstwo.Wszystko się pomieszało, za dużo było tego zabijania, za dużo niepotrzebnych śmierci.Miałem nadzieję, że jeśli zaczniecie szukać Wildgoose a, będę miał chwilę wytchnienia,żeby spokojnie pomyśleć.Pascoe zmierzył wzrokiem drobnego, niskiego człowieczka, który patrzył na niego zufnością i nadzieją. To się da załatwić, proszę pana.Chciałbym teraz, żeby pan.Rozległo się szybkie pukanie do drzwi, które zaraz potem otworzyły się z impetem ido środka zajrzał sierżant Wield. Panie komisarzu. Pózniej uciął Pascoe, próbując połączyć w tym jednym słowie władczość zpoufałością. Bardzo przepraszam, panie komisarzu, ale.Pascoe darował sobie poufałość: Powiedziałem, pózniej, sierżancie!Wield się nie poddawał: Próbowaliśmy dzwonić, ale pan nie odbiera.Chodzi o pańską żonę.Pascoe wstał i odwrócił się do sierżanta. Co się stało?Serce mu się ścisnęło.Rysy Wielda zmiękły na tyle, że rozpoznał malujące się najego twarzy podenerwowanie. Musiała jechać do szpitala.Dzwonili do nas zaraz po tym, jak pan wyszedł.Próbowaliśmy pana tutaj złapać, ale. Co się stało? powtórzył Pascoe. Nie wiem, panie komisarzu.Ale wiedziałem, że się pan martwił, więcpomyślałem.Pascoe przeniósł wzrok na Greenalla, który w zadumie wyglądał przez okno, jakbyto, co zrobił i powiedział, w ogóle do niego nie docierało.Może tak właśnie było.Może,może.Nie ma czasu na żadne może , nie, kiedy Ellie.Boże! Przepraszam na chwilę, panie Greenall powiedział.Wypchnął Wielda za próg, wyszedłzanimizamknąłdrzwi. Proszę posłuchać. Wepchnął sierżantowi notatnik w dłoń. To on.Wszystko tujest.Niech to przeczyta i podpisze, na każdej stronie.To jest najważniejsze, absolutnienajważniejsze.Tylko proszę go nie naciskać.Nie przewozić do komisariatu.Rozumie mniepan? Tak, panie komisarzu.A co potem? Kiedy już podpisze, to możecie go skuć choćby zaraz.Proszę się tym zająć.Jaspadam. Mam nadzieję, że pani Pascoe nic nie jest! zawołał za Pascoe Wield, ale nieprzypuszczał, żeby komisarz go usłyszał.Bez pośpiechu odwrócił się na pięcie i cichootworzył drzwi. Witam, panie Greenall.Rozdział 26 Czy tak brzmi werdykt? Tak, Wysoki Sądzie potwierdził przewodniczący ławy przysięgłych.Sędzia skinął głową i zwrócił się do postaci na ławie oskarżonych. Austinie Fredericku Greenall. zaczął.Słońce nadal świeciło na bezchmurnym niebie, nie było już jednak palącą kuląletniego oranżu, lecz bladym, cytrynowym jesiennym krążkiem.Kiedy Pascoe wychodził zgmachu sądu, suche, zbrązowiałe liście platanów zaścielały schody.Wcisnął ręce głęboko wkieszenie i z ponurą miną wpatrywał się w stojący po drugiej stronie ulicy średniowiecznyratusz.Wield stanął za jego plecami. Przepraszam, panie komisarzu powiedział. To nie pana wina, sierżancie.Nawet gdyby podpisał to całe zeznanie, sądnajprawdopodobniej i tak by go nie uwzględnił. Mimo wszystko. Ci prawnicy! rozległ się głos Dalziela. Zasrańcy, jeden z drugim!Pascoe się odwrócił.Grubas wyglądał tak, jakby właśnie stoczył najcięższą bitwę wżyciu.Co mogło być prawdą. Porozmawiałem sobie z tym oskarżycielem.Powiedziałem mu, że tak gównianegoprzedstawienia sprawy w życiu nie widziałem! I co on na to, panie inspektorze? Groził, że na mnie doniesie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]