[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie podawałem twojego nazwiska.Mówiłem z nim, kiedy umawiałemtwoje spotkanie z Aidanem, i podkreśliłem, że zależy ci na zachowaniu anoni-mowości.LRT- Zatem kiedy przyjadę.- Powiesz furtianowi, że posyła cię ojciec Darrow i że chcesz widzieć się zojcem Lucasem.- A kiedy wrócę.- Natychmiast skontaktuj się ze mną, a ja już zorganizuję ci pooperacyjnąopiekę.- A jeśli operacja się nie uda? - zapytałem zdesperowany.- Nie ma o tym mowy, Aysgarth.Nie pamiętasz? Przetrwanie jest twoimnowym trofeum.Jak miałbyś przegrać i wyzionąć ducha na stole operacyjnym?Nie było sensu dalej się spierać.Uśmiechnąłem się sztywno i wymamrota-łem:- Dzięki za udzielenie pierwszej pomocy - po czym wgramoliłem się nie-zgrabnie do Rollsa i zacząłem swoją podróż.VIISam tym zaskoczony poczułem się lepiej, gdy tylko pociąg ruszył ze Star-bridge w półtoragodzinną trasę do Londynu.To że wyrwałem się z domu, po-zwalało mi na krótką chwilę zapomnieć i o obecnych koszmarach, i o tych,które czekały mnie jeszcze w przyszłości.Lubiłem bardzo Londyn, miasto mo-jej młodości, wytężonej pracy w szkole, pierwszych przymiarek w sztuce Pię-cia Się W Górę.Lubiłem bezsensowny gwar wielkomiejskiego życia, wyczu-walne pod nim nigdy nie słabnące napięcie, lubiłem też atmosferę intelektual-nego dreszczyku emanującą z księgarń, muzeów, galerii, teatrów i sal koncer-towych.Brud, hałas, smród, szczególnie smród nie mytych ciał, mogły budzićobrzydzenie, ja jednak dawno temu zaakceptowałem fakt, iż bieda zrodziła wemnie tęsknotę za luksusem.Nie miałem zamiaru czuć wyrzutów sumienia z ra-cji braku powołania, by służyć Bogu w slumsach.A przecież gdy spoglądałem tego wieczora na nędzne ulice, które mijali-śmy zbliżając się do dworca Waterloo, poczułem niemiłe ukłucie na myśl, że wLRTczasie całej mojej kariery udało mi się gładko wymigać od pracy pośród miej-skiej biedoty.Wiedziałem teraz, po miesiącach spędzonych z niemieckimi jeń-cami, że to nie nędza mnie odstręczała, lecz lęk, że ujawni się mój brak talen-tów duszpasterskich.Była to dość ponura samowiedza, ja zaś w obecnym sta-nie byłem zbyt słaby, by stawić czoło myślom o swoich kapłańskich niedostat-kach, pocieszyłem się więc wspominając Geoffreya Fishera, arcybiskupa Can-terbury, człowieka, który ani nie był przywódcą duchowym na heroiczną mo-dłę George'a Bella, ani błyskotliwym filozofem-potitykiem, jak William Tempie,lecz zdolnym administratorem, jak ja.Powojenna epoka to szary, niewdzięcznyczas administratorów w pocie czoła pracujących nad odbudową, mój czas, o ileprzetrwam, by móc się nim cieszyć.Myśl o przetrwaniu przypomniała mi omęce, przez którą właśnie przechodziłem, i uświadomiła, że nawet mglisty za-rys drogowskazu z napisem Zbawienie" zniknie, jeśli oddam się rozpaczy.Londyn bardziej niż kiedykolwiek sprawiał wrażenie znękanego wojną;ciemny, zniszczony bombardowaniami, pokiereszowany niczym bitewny ru-mak zdatny wyłącznie do jatki.Chcąc jakoś przezwyciężyć narastające przy-gnębienie pozwoliłem sobie na ekstrawagancję; zignorowałem wejście do me-tra i wziąłem taksówkę.Jechałem nowym mostem Waterloo, na drugim brzeguSomerset House kąpał się w popołudniowym słońcu, spoglądając na wschódmogłem dojrzeć na tle majowego nieba cudownie ocalałą kopułę ZwiętegoPawła.- Jaki numer, szefie? - krzyknął taksówkarz, kiedy wjechaliśmy w uliczkęfordytów na północ od Marble Arch.- Ten duży budynek obok ruin.- Tam, gdzie chodzą w tych śmiesznych biało-czarnych kieckach? Co takiuczciwy anglikanin, jak szanowny pan, ma do tych papoli?Nie miałem sił tłumaczyć mu, że fordyci stanowią anglokatolickie skrzy-dło kościoła anglikańskiego i nie mają nic wspólnego z Rzymem i papieżem.- Wizyta towarzyska u staruszka, który dochodzi do zdrowia po operacji.LRT- Się chwali - stwierdził kierowca, kiedy stanęliśmy przy ceglanym murzeoddzielającym klasztor od ulicy.- Ani słowa, nasi anglikańscy padres zawszepotrafią zachować się jak przystało na dżentelmenów.Dałem mu suty napiwek, by nagrodzić jego łaskawość wobec Kościoła.Kiedy odjechał, pełen niezniszczalnej angielskiej bigoterii, ruszyłem ku swemuprzeznaczeniu.Dwuskrzydłowe drewniane wrota osadzone w wysokim murze,dość rozłożyste, by przepuścić wiktoriański powóz, zdawały się zawarte nacztery spusty.Kiedy nacisnąłem klamkę, prawe skrzydło natychmiast ustąpiło.Wszedłem na brukowany dziedziniec, w oknie sieni ujrzałem głowę furtiana,wpatrującego się w intruza.Zamknąłem bramę i uważniej przyjrzałem się bu-dynkowi, którego nie widziałem nigdy przedtem.Sztukaterie fasady ucierpiałyod uderzenia bomby, która wybuchła w pobliżu, ale ściany niedawno otynko-wano na nowo.Swoim wymuskanym wyglądem dom odcinał się od reszty wy-nędzniałego miasta, jakby należał do innego świata, do którego wojna miaładopiero dotrzeć.- Dobry wieczór, ojcze - zagadnął furtian, stając na progu sieni.- W czymmogę pomóc?Nienawidzę, kiedy ktoś zwraca się do mnie jak do katolickiego księdza.Mój protestancki grzbiet natychmiast się zjeżył i wiele wysiłku kosztowałomnie, by odpowiedzieć w miarę uprzejmym tonem:- Od pana Jonatana Darrowa do pana Aidana Lucasa.- Nie dam się złapaćna słowie ojciec", czy sięgającym czasów sprzed reformacji tytule opata".Henryk VIII miał całkowitą rację, gdy zlikwidował klasztory.- Ach, tak.Oczekujemy - oparł furtian z obłudnym namaszczeniem.- Pro-szę wchodzić.Zagniewany, rozdrażniony, butny, pełen poczucia winy i strasznie zde-nerwowany zebrałem całą siłę woli i przekroczyłem próg odrębnego skrzydłaKościoła anglikańskiego.LRTVIIIDom był niegdyś rezydencją założyciela zakonu, niejakiego HoracegoForda, który w niejasny sposób doszedł do olbrzymiej fortuny, po czym zostałwyznawcą anglokatołicyzmu (propagowanego podówczas przez Ruch Oks-fordzki), a chcąc godnie zakończyć życie, zapisał pokątnie zdobyty majątekKościołowi anglikańskiemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]