[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłem, jako ten pajączekuczepiony cienkiej pajęczyny - babiego lata i unoszony na falach haju, nad powierzchniąkonkretu.Było to tak intensywnie piękne uczucie, że aż nierealne.Tak więc stałem tak,jak zaczadzony, obok grupki ludzi, którzy nawet nie zwracali na mnie uwagi.Byli już tak dobrze zaznajomieni z taką postawą, że skwitowali to jedyniesłowami: O następny i wrócili do swoich rozmów.Na koniec autobus nie miał wyjściai nadjechał.Wgramoliłem się więc do środka i klapnąłem na najbliższym miejscu, przyoknie.Ruszyłem, zostawiając za sobą jedno z najpiękniejszych doświadczeń, w swoimżyciu.Odjeżdżałem w dalsze życie ten sam, ale już nie taki sam.Wiedziałem, że moje życie będzie dzieliło się na dwa rozdziały; ten sprzed i tenpo poznaniu naszego wielkiego guru, szefa i wzorca naszego pokolenia, pokolenia, którenie miało sobie równego w przeszłości, przyszłości, na wschodzie i na zachodzie,pokolenia wolnych, darmowych narkotyków.No chyba porównać by nas można doplemion pierwotnych, spotykanych gdzieś w amazońskiej dżungli, lub w Kambodży,gdzie dostęp do używek ma cała społeczność: od dzieci w kołysce, po starców.Myrównież byliśmy takim plemieniem rozrzuconym w całym społeczeństwie, plemieniem,które świetnie nazwał mój kolega i dobry przyjaciel ze studiów Marek Aoik: Freemanów.Nie imała się nas indoktrynacja, bo organizm, na który działa się truciznąod kołyski w końcu się na tę truciznę uodparnia, a my przecież byliśmy wychowani wrealnym socjalizmie i w tymże socjalizmie urodzeni.Tak więc nauczyliśmy siępodświadomie filtrować prawdę i coś, co miało jakąś wartość realną, od wypełniaczazwiązanego z propagandą, lejącą się na co dzień ze środków masowego przekazu, bozawsze swoje wiedzieliśmy, mimo usilnych nacisków aparatu państwowego ikolektywów wszelkiej maści.Potrafiliśmy wodzić za nos wszystkie te tajne i jawnemachiny ucisku.Przypomnę może w tym czasie - gdy jadę w autobusie w kierunku Opola, cochwilę zapadając w półrzeczywistość i jak wieloryb, aby zaczerpnąć powietrza,wydobywając się na świat rzeczywisty, spoglądając wokół, aby nie przegapić właściwegoprzystanku, przy hotelu - jedno wydarzenie, które zilustruje nasze zachowanie względemsłużby bezpieczeństwa.Otóż pewnego letniego dnia, gdy wracałem z moim bratem Pawłem do Rzeszowa,z pobytu u babci w Jasionowie, przejeżdżaliśmy przez Brzozów.Tamże przebierając sięna dworcu w oczekiwaniu na swój autobus, niebacznie wystawiłem na widok publicznybibułę, która woziłem sobie jako lekturę, aby być na bieżąco z podstępnie knującączęścią naszego rozpolitykowanego społeczeństwa.Pech chciał, że byliśmy z Pawłemobserwowani przez jakieś czujne oko, tak, że już wkrótce pojawili się obok mnie, dwóchumundurowanych i jeden cywilny, funkcjonariusze machiny represji, którzy kazali mibrać swoje manele i iść z nimi w nieznane.Przyprowadzono mnie przed oblicze jakiegośważniaka o wyglądzie profesora od fizyki w liceum.Gdy go zobaczyłem, jużwiedziałem, że jest mój.Najlepiej manipulować inteligentami i debilami, a osobnik,przed którego obliczem stanąłem, wyglądał mi na intelektualistę.- To pańskie? - zapytał retorycznie, otwierając mój worek żeglarski i wyjmując zniego pisemka podziemnej Polski.- Tak - odpowiedziałem spokojnie, jakbym nie wiedział, że te papiery sąnielegalne i że za ich posiadanie idzie się do pierdla.- Skąd to u pana się wzięło?- Kupiłem na jednym straganie na Jarmarku dominikańskim w Gdańsku -zełgałem gładko, jakbym mówił szczerze i naiwnie.- I co.Zgadza się pan z tym, co tu wypisują?- Jeszcze nie zdążyłem przeczytać wszystkiego, ale wydaje mi się, że nie jest toliteratura najwyższego lotu - zacząłem swoje matactwo.- Na przykład, wezmy coś zsamego wierzchu.O, to będzie chyba dobry przykład - rzuciłem w jego stronę tekstwydany na powielaczu w formacie A4.- To jest tekst Moczulskiego, założycielaKonfederacji Polski Niepodległej, pod tytułem Rewolucja bez rewolucji.Toż to zwykłybełkot.Czytał to już pan? - zapytałem mimochodem.- Jeszcze nie - stwierdził z błyskiem w oku.- To może pan sobie odpuścić - zapewniłem go protekcyjnym tonem.- No, ale widzę tu coś dobrego - powiedział, przewertowawszy stos papierów nabiurku.- A co takiego?- A choćby to - wskazał na jedną z powieści.Rzuciłem tylko okiem i jużwiedziałem, jak wielki błąd popełniłem, pakując dzisiaj rano worek.Najwyrazniej przezpomyłkę zapakowałem tę książkę do swojego wora, a powinna być w workuPawła.Splunąłem więc sobie w brodę i przystąpiłem do dalszej rozmowy, zzaciekłą determinacją odzyskania powyższej pozycji.Był to bowiem zbiór felietonówBarańczaka pod tytułem Książki najgorsze - dowcipnie spisany wybór recenzjireżymowych pisarzy.Było to tak dobre, że po prostu zarykiwałem się ze śmiechu i którąż to pozycjęczytałem powoli i uważnie, aby móc się delektować jej treścią jak najdłużej.Na myśl otym, że miałbym ją stracić, żal mi za dupę ścisnął, bo wiadomo, że była to pozycjapożyczona, jak większość książek z drugiego obiegu, które przelatywały w zasięgu rękitylko raz w życiu, jak meteory i niknęły w niebycie, skąd się wyłaniały.Tę miałempożyczoną od mojego najlepszego kumpla Jacka Sikory, z którym wiązały sięnajpiękniejsze wspomnienia młodości, gdy wędrowaliśmy wraz z Przemkiem Siudutem(kolegą z ławki szkolnej, w podstawówce) i moim bratem Pawłem przez całą Polskę,autostopem, z wiernym namiotem na plecach.O autostopie i jego roli w mymmłodzieńczym życiu należałoby napisać osobną powieść, gdyż moja przygoda z tą formąwypoczynku zaczęła się w 1975 roku, kiedy liczyłem sobie zaledwie 11 lat.Takie to byłyczasy, że można było swobodnie podróżować przypadkowymi środkami transportu w takmłodym wieku.Ale o tem potem.Na razie skupmy się na wydarzeniach w Brzozowie.Oto na blacie leżała skazana na zatracenie pozycja obowiązkowa każdegoczłowieka podziemia: Książki najgorsze.Zacząłem więc delikatną grę z człowiekiem, który okazał się nauczycielem,byłym, historii, przypadkiem jedynie postawionym po przeciwnej stronie barykady.Gdytylko powiedział mi o tym, to już wiedziałem, za co wyrzucono go ze szkoły - bowspomniał, że tak się w jego przypadku stało.Otóż, jedyna rzecz, jaka mu się mogłaprzytrafić, którą można było terroryzować kogoś tak inteligentnego, była w tych latachpedofilia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]