[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był najlepszy aspekt tej pracy.Zledzenie tropów, powolne tworzenieobrazu z pojedynczych elementów.A na końcu, w wersji optymistycznej, sprawiedliwośćoddana ofierze.Dopiero kiedy zrobił krok w tył, by objąć spojrzeniem całą tablicę, zdał sobie sprawę, żenie jest sam.Zza wielkiego płaskiego monitora stojącego na biurku w głębi pomieszczenia, tużobok kaloryfera, dochodziło ciche chrapanie, które po chwili zakończyło się gulgotemi chrumknięciem.Bob Gburek obudził się z drzemki.McLean spojrzał na zegarek.Prawieszósta.Kiedy ten czas minął? Dobry wieczór.Widzę, że pilnujesz krzesła, żeby nigdzie nie uciekło.Bob Gburek przeciągnął się, ziewnął i podrapał siwy zarost na policzku. Sam wiesz, jak to jest z tymi raportami wewnętrznymi.Wystarczy o nich pomyśleć,a człowiek już śpi, o czytaniu nawet nie wspomnę.Wziął do ręki plik kartek, wstał, strzelając stawami, i okrążył biurko, z wyraznym zamiaremwręczenia papierów McLeanowi. Nie, dzięki.Możesz je zatrzymać.Nie mam kłopotów z zasypaniem. McLean wyciągnąłręce obronnym gestem. A co to jest, tak przy okazji? Raport z oddziału wodnego. Z oddziału wodnego? Nie pamiętasz, szefie? Roslin Glen. A, jasne.Nie przypuszczałem, że wyruszą w taką pogodę. Zapewne nie byli zachwyceni, ale jednak popłynęli.I nawet coś znalezli. Bob Gburekjeszcze raz podał mu papiery, a McLean tym razem je przyjął.Spojrzał na kilka fotografii,zbliżeń, które niezbyt dobrze zniosły proces drukowania. Podsumowanie? Wszystko oparte na domysłach i gdybaniach, ale prawdopodobnie rzeczywiście stało sięto tam, gdzie przypuszczałeś.McLean przywołał w pamięci klif, mocny uścisk ręki MacBride a dzielący go od bolesnejśmierci. Zlady? Mnóstwo połamanych gałęzi.Oczywiście to żaden dowód.Mogło być cokolwiek.Ale naskałach przy brzegu znalezli też fragmenty, jak przypuszczają, skóry.Przysypane śniegiem, takjak wszystko.Próbki trafiły do laboratorium.Rano powinniśmy poznać wyniki.Potwierdzenie,czy to nasz facet, potrwa trochę dłużej, ale nie sądzę, by ostatnio ktoś więcej zdzierał łydki potej stronie rzeki. Wschodniej, jak przypuszczam. Zgadza się.McLean wrócił do planu, wziął do ręki czerwony marker i zaznaczył miejsce kółkiem. Bob, co wiesz na temat szpitala Rosskettle?Bob Gburek podrapał się po rzednących siwych włosach. Rosskettle? Niewiele.To chyba wariatkowo, nie? Sądzę, że szpital psychiatryczny to właściwszy termin, sierżancie. No, no.Ale już chyba nic tam nie ma.Przenieśli wszystkich w nowe miejsce, na LittleFrance. Zbierz informacje, okej? Chyba powinniśmy pojechać tam zaraz z rana.Bob Gburek uniósł brew. A nie masz przypadkiem spotkania z ulubionym terapeutą?McLean spojrzał na zegarek, sprawdził datę i godzinę.Rzeczywiście o ósmej czekała gocotygodniowa strata czasu w towarzystwie Matta Hiltona. Chrzanić to.Idę sprawdzić, może jeszcze jest.Może nawet oświeci nas w kwestiiszpitala, nigdy nie wiadomo.A jeśli nie, to przynajmniej powiem, żeby przeniósł spotkanie.Widzimy się tutaj o ósmej rano.Kiedy McLean wychynął zza rogu, Hilton właśnie zamykał drzwi do gabinetu.Musiałuchwycić ruch kątem oka.Podniósł głowę z przerażoną miną winowajcy.McLean wiele razymiał okazję ją oglądać zwykle na twarzach osób niewinnych, świadków wezwanych dozłożenia zeznań i innych pomocnych obywateli nieprzyzwyczajonych do towarzystwapolicjantów.Przestępcy, przynamniej ci bardziej wytrawni, nie dbali o to, że być możenieświadomie łamią jakieś prawa. Tony.Cześć.Nie sądziłem, że cię zobaczę przed jutrzejszą wizytą. Hilton pokryłniepewność za pomocą uśmiechu, który nadawał mu wygląd osobnika głęboko zaburzonego.Od jak dawna współpracował z policją? A mimo to nadal reagował w ten sposóbw momencie zaskoczenia.Hm, chyba że ukrył trupa w gabinecie. Aha.A propos.Zastanawiam się, czy nie dałoby się przenieść.Uśmiech znikł.Hilton zmarszczył brwi.McLean szybko dodał: Chciałem też o coś zapytać.Szpital Rosskettle.Znasz?Hilton zmienił minę niezadowoloną na boleściwą w tempie, które napełniłoby dumąniejednego aktora. Czy znam? Oczywiście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]