[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdarzało się czasami, że odczuwał w niej właśnie wyżej wspomniany uwznioślającypodmuch, i za każdym razem był pewien, że ten podmuch posiada nieodwracalność wróżbyzwiastującej zbliżanie się czegoś wielkiego, niezwykłego, co prześcignie wszelkie jegomarzenia.Tym razem był tym podmuchem z jednej strony oszołomiony, z drugiej zaś (w tymkąciku mózgu, do którego oszołomienie już nie dotarło) zaskoczony; jak to się dzieje, że jegotęsknota posiada taką moc, iż na jej zawołanie rzeczywistość przybiega pokornie, gotowazaistnieć? Dziwiąc się nadal własnej sile, baczył pilnie, kiedy dyskusja rozgorzeje na dobre, adyskutujący przestaną na niego zwracać uwagę; gdy tylko to nastąpiło, wymknął się z pokoju.Przystojny młody mężczyzna z założonymi rękamiPokój, w którym odbywał się ów zaimprowizowany sympoz - jon, mieścił się naparterze ładnego pawilonu, stojącego (w pobliżu innych pawilonów) w dużym ogrodzieszpitalnym.Do tegoż ogrodu wyszedł teraz Flajszman.Oparł się owysoki pień platanu, zapaliłpapierosa i skierował wzrok ku niebu; było lato, w powietrzu przepływały fale zapachów, ana czarnym nieboskłonie wisiał okrągły księżyc.Medyk usiłował wyobrazić sobie bieg nadchodzących wydarzeń.Lekarka, która przedchwilą dyskretnie dała mu do zrozumienia, żeby wyszedł, wyczeka moment, kiedy jej łysońbędzie bardziej pochłonięty rozmową niż swoją podejrzliwością, po czym zapewnenapomknie, że mała intymna potrzeba zmusza ją do opuszczenia na chwilę towarzystwa.A co będzie dalej? Dalej już z premedytacją nic sobie nie chciał wyobrażać.Wzdymająca się pierś zapowiadała przygodę, i to mu wystarczało.Wierzył w swojeszczęście, w swoją gwiazdę miłości i wierzył w lekarkę.Kołysany pewnością siebie(pewnością połączoną zawsze z pewnym zdziwieniem), oddawał się przyjemnej bierności.Sam siebie widział bowiem zawsze jako mężczyznę pociągającego, zdobywanego, kochanegoi cieszyło go oczekiwanie na przygodę - jak to się mówi - z założonymi rękami.Wierzył, żewłaśnie ta postawa drażniąco prowokuje kobiety i los.Przy tej okazji warto wspomnieć, że Flajszman w ogóle często, jeśli nie stale (i to zupodobaniem) widział samego siebie, co ustawicznie podwajało jego postać i czyniło jegosamotność całkiem zabawną.Tym razem na przykład nie tylko stał oparty o platan i palił, alejednocześnie obserwował się, jak stoi (piękny i chłopięcy) oparty o platan i nonszalancko palipapierosa.Przez dłuższą chwilę delektował się tym widokiem, aż wreszcie usłyszał lekkiekroki zmierzające od pawilonu w jego stronę.Umyślnie się nie odwracał.Jeszcze razzaciągnął się, wydmuchnął dym i patrzał w niebo.Kiedy kroki zbliżyły się tuż, tuż,powiedział sugestywnym głosem: Wiedziałem, że się tu spotkamy.Siusianie Nie tak trudno było zgadnąć - odpowiedział mu ordynator - zawsze dajępierwszeństwo siusianiu pod gołym niebem przed cywilizowanymi urządzeniami, którenapawają mnie niesmakiem.Tutaj w jednej chwili złocisty strumyczek w przedziwny sposóbłączy mnie z trawą i ziemią.Albowiem z prochu powstałem, drogi Flajszman, i w proch,przynajmniej częściowo, teraz powracam.Siusianie pod gołym niebem jest pobożnymobrzędem, poprzez który ślubujemy ziemi, że kiedyś powrócimy do niej bez reszty.A że Flajszman milczał, ordynator rzucił pytanie: A pan wyszedł popatrzeć na księżyc?Kiedy zaś Flajszman nadal uparcie milczał, dodał: Z pana, Flajszmanku, lunatyk i dlatego właśnie pana lubię.Flajszman przyjmował słowa ordynatora jako drwinę, pragnąc jednak być ostrożnym,rzekł półgębkiem: Niech pan da spokój z tym księżycem.Ja też przyszedłem tu, żeby się odlać. Flajszmanku - powiedział ordynator roztkliwiony - traktuję to jako niezwykłyobjaw przyjazni w stosunku do starzejącego się szefa.Stali więc obaj pod platanem oddając się czynności, którą ordynator z nieustającympatosem w coraz to nowych wariantach nazywał nabożeństwem.AKT DRUGIPrzystojny, młody, sarkastyczny mężczyznaPotem wracali razem długim korytarzem, a ordynator po bratersku obejmował medykaramieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]