[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W słabym świetle nic nie było widać.Wy-* Min fadlak (arab.) - proszę, niech pan/pani będzie tak uprzejmy/a (przyp.kons.).** In szaAllah (arab.) - zwrot grzecznościowy, oznaczający: Jeśli Bóg pozwoli",wypowiadany bardzo często w znaczeniu: Mam nadzieję, oby" (przyp.kons.).padki toczyły się w błyskawicznym tempie.Guillermo oderwałrękę od głowy i strumyczek krwi spłynął mu po twarzy aż naszyję. Cholera, Guillermo! Co się stało?" Ale Guillermo niemógł odpowiedzieć: przyklęknął na drugie kolano i upadł nieprzytomny.Od latarni dzieliło ich zaledwie parę metrów.Santiago dostrzegł błysk klucza francuskiego, leżącego tuż obokprzyjaciela.Rozejrzał się dokoła, ale na ulicy nie było żywejduszy.Choć okna tonęły w ciemnościach, Santiago nie wątpił, żewłaśnie z jednego z nich ktoś rzucił kluczem.Nie przestającrozglądać się na wszystkie strony, usiłował sprawdzić, jak głęboka jest rana Guillerma.Rozcięcie, tuż nad skronią, byłorozległe i lał się z niego strumień krwi.Chciał unieść głowęprzyjaciela, żeby ziemia nie zakaziła rany.Chłopak otworzyłoczy, ale nie odezwał się słowem.Santiago podniósł go jakwór i zarzucił sobie na plecy.Ruszył z nim w stronę rogu ulicy,coraz bardziej odczuwając jego bezwładny ciężar.Znowuw ich kierunku posypały się jakieś przedmioty.Tym razembyły to kamienie i gliniana doniczka, która roztrzaskała sięo nawierzchnię.Santiago przeraził się.Ogarnięty paniką, zaczął wlec przyjaciela w stronę rogu.Ręce i mundur miał zaplamione krwią,co dostrzegł w świetle latarni.Zrozpaczony, zaczął wzywaćpomocy.Nikt nie pojawił się na ulicy, nikt też nie wyjrzałprzez okno.Przeklinał chwilę, kiedy wpadł na pomysł, aby sięwspiąć do dzielnicy Zemli.Znowu próbował dzwignąć Guillerma, żeby zarzucić go sobie na plecy, kiedy ktoś na niegopsyknął od drzwi.Dojrzał mężczyznę w turbanie, ale nie miałodwagi prosić go o pomoc.Nieznajomy nadal go wzywałi dawał znaki, aby podszedł bliżej.Ale Santiago nie miał siłysię ruszyć.W końcu drzwi otworzyły się na rozcież i wyszłodwóch chłopców.Podnieśli Guillerma i gestem pokazali San-tiagowi, aby poszedł z nimi do domu.Mężczyzna zamknąłdrzwi i zaryglował.W pokoju pół tuzina podejrzliwych i zaniepokojonych osóbwpatrywało się w obu legionistów, jakby byli jakimś przerażającym zjawiskiem.Santiago zauważył dwóch chłopców i czterech starszych mężczyzn w czarnych turbanach, z twarzamipooranymi zmarszczkami i pełnymi powagi.Nie odzywali się,wszyscy patrzyli na Santiaga.Dwaj chłopcy położyli Guillermana samym środku prostokątnego pokoju, o białych nagichścianach i podłodze przykrytej dywanem.Wokół ciągnęła sięwysoka na pół metra ława zarzucona poduszkami.Jedyneświatło padało z nagiej jarzeniówki.Santiago nie ukrywał niepokoju.Ledwie zdołał wyjąkać: Pomóżcie mi, błagam, mójprzyjaciel jest ranny".Mężczyzni przypatrywali się Hiszpanomz nieskrywaną ciekawością.Najstarszy z nich zaczął wydawaćpolecenia, ale nikt go nie słuchał.Santiago, nie wiedząc, corobić, ukląkł obok Guillerma.Przeraził go widok twarzy zalanej krwią i nieprzytomnych oczu.Przez chwilę myślał, żeGuillermo nie żyje.Patrzył błagalnym wzrokiem na mężczyzn,prosząc ich o pomoc.Saharyjczycy zaczęli wszyscy jednocześnie mówić w hassanii.Widać było, że się kłócą.Nagle usłyszeli głośne walenie w drzwi.Ktoś się dobijał natarczywie.Sześciu mężczyzn spojrzało po sobie i natychmiastzakończyło kłótnię.Do pokoju weszła zaniepokojona hałasemkobieta.Powiedziała coś do chłopców i jeden z nich uchyliłdrzwi.W szparze ukazała się wzburzona twarz Sidi Ahmada,sklepikarza.Bez słowa spojrzał na Santiaga i pochylił się nadGuillermem.Przyłożył mu ucho do piersi, a kiedy podniósłgłowę, cały policzek miał umazany krwią.Głośno i energicznie wydawał polecenia.Wszyscy, tym razem w zupełnej ciszy,rzucili się do działania.Pojawiły się jeszcze dwie kobiety.SidiAhmad też coś do nich krzyknął.Santiago był niemym świadkiem tego spektaklu; nie miał odwagi się wtrącić.Nie mógłuwierzyć, że to ten sam handlarz, który przed chwilą w swoimsklepie częstował ich herbatą i papierosami, nie przestając sięprzy tym uśmiechać. Rozcięli mu głowę kluczem francuskim, Sidi Ahmadzie.Ktoś rzucił z ciemności, a ja nic nie widziałem.Cały czaskrwawi".Sidi Ahmad gestem nakazał mu, żeby nie podnosiłgłosu, a pózniej zaczął przemawiać do Saharyjczyków, jakbybył bardzo rozgniewany.Wrzeszczał na nich w hassanii, a pozostali mężczyzni odpowiadali mu takim samym oburzonymtonem.Przez chwilę San Roman myślał, że zaczną się bić, alena szczęście do tego nie doszło.Sidi Ahmad chwycił Santiagaza rękę i pociągnął w stronę drzwi w głębi domu. Wyzdrowieje, nie martw się.Opatrzą mu ranę i zszyją".Następniewyprowadził go na małe podwórko, otoczone ceglanym murkiem.W powietrzu zalatywało zapachem zgniłego siana z zagrody dla bydła i końską uryną.Przeskoczyli uszkodzonykawałek muru i znalezli się na sąsiednim podwórku.W tensposób minęli parę domostw. Dokąd idziemy, Sidi Ahmadzie? Nie mogę zostawić Guillerma samego".Sklepikarz wykonał uspokajający gest. Nie martw się.Twój przyjaciel jestw dobrych rękach.Zatroszczą się o niego".Santiago nie miałodwagi zadawać mu więcej pytań, a tym bardziej sprzeciwiaćsię.Podejrzewał, że wpakował się w niezłe tarapaty.Nagleuświadomił sobie, że została mu tylko godzina na powrót dokoszar.Nie miał nocnej przepustki i mogli go oskarżyć o de-zercję.Był tak bardzo zdenerwowany, że przeskakując na kolejne podwórko, potknął się i przewrócił.Sidi Ahmad pomógłmu wstać.W końcu weszli do pokoju, gdzie cała rodzina wpatrywała się w ekran telewizora, na którym widać było obrazpełen zakłóceń.Nikt się nie przestraszył na widok legionistyi sklepikarza wyłaniających się z ciemności jak duchy.SidiAhmad znowu gniewnym tonem zamienił parę słów z najstarszym z rodu.Mężczyzna wskazał mu drzwi na ulicę.Wyszli nazewnątrz i przeszli do sąsiedniego budynku.Santiago biegł tużza sklepikarzem jak przestraszone dziecko.Sidi Ahmad zatrzymał się przed drzwiami i załomotał donośnie.Otworzyłim mały chłopiec.Saharyjczyk pchnął drzwi i wciągnął legionistę do środka.Spośród ludzi zebranych wokół telewizorai pijących herbatę zerwał się młody mężczyzna i podszedł dolegionisty. Co się stało, Santiago? Co tu robisz?" Santiagodopiero po chwili zorientował się, że ten Saharyjczyk, ubranyw nienaganną białą derrahę*, w błękitnym turbanie na głowie,to Lazaar.Nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.Sidi Ahmadzdjął buty i usiadł.Mówił tak szybko, że rodzina Lazaara z trudem go rozumiała.Santiago ukląkł na dywanie; drżały munogi.Kiedy sklepikarz skończył opowiadać, zapadło milczenie.Jeden ze starców dał znak kobietom, żeby zabrały dzieci.W pokoju pozostało tylko pięciu mężczyzn.Któryś z nichpodał legioniście szklankę herbaty.Santiago już po pierwszymłyku poczuł się lepiej. Muszę wrócić z Guillermem, ale nieznam drogi".Lazaar pomyślał chwilę, zanim odpowiedział. Twojemu przyjacielowi będzie dobrze tam, gdzie go zostawiliście.Zaręczam ci.Nie martw się - powiedział, kładąc mu* Derraha (arab
[ Pobierz całość w formacie PDF ]