[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnął teraz tylko jednego:wrócić spokojnie do domu i otworzyć sobie puszkę piwa. Dwadzieścia kilka minut pózniej Terence wciąż siedział na swojej pryczy, z otwartymiustami i głową opartą o pomalowaną na szaro ścianę, na pół drzemiąc i na pół nasłuchując.Wieczór w areszcie był dość spokojny.Krótko po północy przywieziono czarną kobietę,która na przemian śmiała się i płakała, a potem zaczęła śpiewać. Sweet'n'Loo.sweet chariot.comin' for to carry me home  powtarzała bez końcajedną zwrotkę. Na litość boską!  wrzasnął wreszcie jakiś zdesperowany mężczyzna. To jest swing low", nie  Sweet'n'Lo"!Potem ktoś inny, sądząc po głosie bardzo młody, zaczął cicho łkać.Ale generalnie rzeczbiorąc w areszcie panował spokój; słychać było tylko szuranie, chrapanie i co jakiś czasgłośny kaszel.Terence zasnął z głową opartą o ścianę i przyśniło mu się, że biegnie przez smaganewichurą pole pszenicy, goniąc Emily i wymachując swoim sierpem, swoim największymsierpem, którego używał, torując sobie drogę przez krzaki jeżyn.Był jednocześnierozradowany i wystraszony.Wiedział, co musi zrobić.Kłosy pszenicy kłuły go po nogach, aniebo wirowało nad głową niczym wielka obracająca się czarna karuzela z szarymi końmi. Emily!  krzyczał. Zatrzymaj się, Emily!Ale Emily nie słuchała go.Dotarła do skraju pola, zbiegła z nasypu i zniknęła.Terence stanął na szczycie wału, tuż nad rowem i łapiąc kurczowo powietrze rozejrzałsię gorączkowo dookoła.Widział wijącą się na przestrzeni kilku kilometrów szosę, ale tymrazem nie jechała nią żadna półciężarówka, nie jechało kompletnie nic.Odwrócił sięzdezorientowany do tyłu.Gdzie ona się podziała? Przed chwilą jeszcze biegła zaledwie paręmetrów przed nim; a teraz nie było jej nigdzie widać. Emily!  krzyknął. Gdzie jesteś, Emily? Czekał i nasłuchiwał.W uszach huczałmu wiatr.Pszenica szeleściła i szumiała jak morze.Minęła bardzo długa chwila, podczasktórej wciąż siedział, chrapiąc cicho, na swojej pryczy: z otwartymi ustami, głową opartą ościanę i gardłem przyklejonym do podniebienia.A potem usłyszał śmiech.Cichutki śmiech, w ogóle nie ochrypły.Zmiech małejdziewczynki, złośliwy, lecz słodki.Obrócił się w swoim śnie i zobaczył Emily.Ale kiedy powoli spojrzała w jego stronę,okazało się, że wcale nie jest do siebie podobna.Miała białą niczym maska twarzmaszkarnika, pokrytą grubą warstwą lakieru, z przebitymi czarnymi dziurami na oczy.Przerażony i zdyszany Terence obudził się.I kiedy otworzył oczy, byli tam wszyscy.Stali w milczeniu za kratami jego celi, obserwując go, tak jakby robili to od wielu godzin.Było ich sześciu; pięciu miało na twarzach białe maski. Boże.Boże wszechmogący szepnął Terence.Jego głos przypominał jęk alpinisty, któremu zabrakło tlenu.Był takprzerażony, że mimowolnie oddał mocz, który pociekł w lewej nogawce spodni: gorący,niepowstrzymany i upokarzający.Wystarczająco przerażające było samo ich pojawienie się; ale jeszcze większą trwogąnapawał go fakt, że ciała całej szóstki nie były całkowicie nieprzezroczyste.Przypominalibardziej własne duchy, własne zjawy aniżeli prawdziwych ludzi.Natężywszy mocno wzrokTerence mógł przejrzeć ich na wylot  mógł dostrzec niewyrazny zarys widniejącej za nimiściany.Ich postaci oświetlały jasno zawieszone u sufitu lampy, a jednak kiedy pod nimiprzechodzili, światło wydawało się przeświecać przez ramiona i głowy.Dla Terence'a stanowiło to wystarczający dowód.Jego goście byli jak najbardziejprawdziwi, ale istnieli jedno uderzenie serca za nim.To, co oglądał, było obrazem tego, jakwyglądali przed sekundą a nie tego, jak wyglądali obecnie.To właśnie zapewniało im nie-śmiertelność; to sprawiało, że nie sposób było ich zranić.Każdy, kto chciał ich złapać albouderzyć, uderzał w coś równie ulotnego jak wspomnienie. Najbliżej krat stał wysoki mężczyzna w białym, bardzo białym płaszczu i mascepokrytej białą emalią.Prawą dłonią obejmował niedbałym gestem jeden z prętów, niczymtrzymający się poręczy pasażer metra.Miał długie, suche i wypielęgnowane palce, ale naśrodkowym i wskazującym paznokciu widniały ciemnobursztynowe plamy od papierosów.Tuż obok niego, cofnięty lekko do tyłu stał wyższy i chudszy mężczyzna ubrany w dziwnyworkowaty kostium w czarne i czerwone kwadraty i małą czarną czapeczkę w kształciepoduszki, z jedwabnymi wisiorami w każdym rogu.Przez ramię przewieszony miał długiczarny worek z aksamitu, z którego wystawały podobne do krucyfiksów rękojeści mieczy.W połowie zasłonięty przez chudego mężczyznę stał niski skurczony osobnik wpoplamionym smołą grubym nabicie czternastowiecznego mnicha i z twarzą kompletnieschowaną w mrocznym wnętrzu kaptura.Widać było tylko jego jedną dłoń, którą zaciskałmocno habit przy samej szyi; dłoń, która była miękka i kluskowata niczym rozkładający sięser.Chociaż twarz mnicha kryła się w mroku, Terence słyszał jego zakatarzony, świszczącyoddech; i widział, że cały kołysze się lekko, jakby doznawał nieustannego bólu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed