[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotychczas nigdy niepomyślał, że jest ładna.Teraz jednak dostrzegał, że w ciągu kilku lat stanie sięuderzająco piękna.Ale dla niego nie miało to większego znaczenia.Na nic, co go wniej intrygowało, nie musiał czekać.Ani na ów olśniewający uśmiech, ani naradosny, ochrypły śmiech, ani też na gorącą naturę tego trzpiota.Upajała się życiem.Jak gdyby było ono dużym kieliszkiem szampana -po wypiciu jednego natychmiastwyciągała rękę po następny, śmiejąc się przy tym.śmiejąc bez opamiętania.Teraz się nie śmiała.Morze pieściło plażę łagodnymi falami.Jessalyn się odwróciła, by spojrzeć naniego, przyjrzeć się jego twarzy.- Dlaczego pan tutaj przyszedł, poruczniku Trewlany?!Mówiła, jakby bolało ją gardło.W głębinach jej oczu, zródłach samej duszy, możnabyło dostrzec serce.Nie skrywała uczuć.Nie nauczyła się tego robić.%7łycie niedoświadczyło jej jeszcze.Aż do tej chwili.- Przyszedłem pożegnać się z tobą - odparł, starając się, by jego głos brzmiałmożliwie beznamiętnie.- Udaję się do Plymouth, gdzie wsiądę na statek.Muszędołączyć do mojego regimentu.Tym razem zatrzymała na nim wzrok nieco dłużej, ale potem spojrzała w bok.- Niektórzy oficerowie zabierają swoje żony do Indii Zachodnich.- Jedynie głupcy albo mężczyzni, którzy nie szanują swoich żon.Tamtejszy klimatjest nieodpowiedni dla kobiet.- Ale z pewnością są tacy, na których żony czekają w domu.162- Ci, którzy są w stanie je utrzymać.- Ja nie potrzebowałabym wiele.Coś ścisnęło go w gardle.Z trudem mógł oddychać, ale na pewno nie mówić.To,czego chciała, o co go prosiła, było nierealne.Bardziej nierealne niż w bajce, wktórej on byłby pasterzem, a ona dziewczyną przemienioną w zająca.Przynajmniejmieliby dla siebie noc przy błękitnym księżycu.Wyciągnął rękę, musnął jej twarz opuszkami palców, ale zaraz pożałował, że tozrobił.Bo owo najdelikatniejsze z dotknięć rozpaliło w nim ogień pożądania isprawiło, że zadrżał.Właśnie: chodziło o żądzę.Mógł ją zaspokoić teraz, natychmiast; mógł położyćdziewczynę na piasku, posiąść ją i odejść, nie obejrzawszy się nawet.O żądzywiedział wszystko.I bardzo dobrze znał siebie.Tylko że Jessalyn.wydawało sięjej, że go kocha, ale to, o czym myślała, było nierealne.I dlatego nie mogło trwać.Wogóle nie istniało coś takiego jak miłość.była jedynie chuć.Nic więcej, tylko chuć,którą zaspokajało się w łóżku i która mijała nad ranem.- Potrzebujesz więcej, niż mogę ci dać - rzekł poruszony sposobem, w jaki słowaprzedarły się przez jego gardło.- Zasługujesz na więcej.- Nie rozumiesz.- Odwróciła się do niego z bólem i tęsknotą w oczach.- Wcale niechcę pozostać czysta dla jakiegoś nudnego, statecznego mężczyzny.Człowieka,który poślubi mnie, a kochał będzie swoją metresę.Który w niedzielę pojedzie dokościoła, w piątek na polowanie, pozostałe zaś dni tygodnia spędzi, upijając sięporto.Kogoś takiego, kto na święta rzuci służbie szylinga i będzie się spodziewałwdzięczności.- Gdzie się podziewa ten wzór doskonałości? Może sam zechciałbym go poślubić.- Ach.- Z jej piersi wyrwał się śmiech, który po chwili przeszedł w łkanie.Leczogromne szare oczy, które patrzyły na McCady'ego, jaśniały pełnym blaskiem.Kryły się w nich uczucia, których nie rozumiał, które w głębi jego serca budziłyprzerażenie.- Chcę spędzić życie z tobą - powiedziała.- Z tobą.Podobają mi siętwoje wiecznie skrzywione usta, jakbyś się ciągle dąsał; szorstkie, delikatne dłonie iten cudowny sposób patrzenia na świat: bez żadnego respektu.Pragnę mężczyzny,156który buduje żelaznego konia i nie obawia się zabrać mnie na przejażdżkę.Spoglądała na niego, jakby był najwspanialszym mężczyzną na ziemi.Nie miałapojęcia, jaki był naprawdę, nic nie wiedziała o czynach, jakich się dopuścił.Niemogła mieć wyobrażenia, co to znaczy maszerować w rytm werbli, przenosić się zkwatery na kwaterę, mieszkać w szopach, szałasach i namiotach, a gdy są dzieci -robić wszystko, by mizerna pensja wystarczyła rodzinie na cały miesiąc.Gdybyzabrał ze sobą Jessalyn, na pewno któregoś dnia by odeszła.W momencie, gdywygasłoby pożądanie.Był tego pewien tak samo jak tego, że noc następuje nawet ponajbardziej słonecznym dniu, że najpiękniejsze nawet lato ustępuje przed brzydkązimą.Głęboko westchnął.- Nie wiesz.- Przeciwnie! Wiem, co zamierzasz powiedzieć, ale to nieważne.- Azy potoczyły siępo jej policzkach.Otarła je wierzchem dłoni.- Ciebie chcę poślubić.Nie obchodzimnie, kim jesteś ani za kogo się uważasz, ani że jestem zbyt młoda, ani że uważaszsię za starego.To nic, że jesteśmy biedni.- Ale mnie to przeszkadza.Jeżeli w ogóle się ożenię, moją wybranką będzie kobieta,a nie wiotka marchewka prosto ze szkolnej ławy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]