[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentinesekundował dwóm jego przeciwnikom. Gdy Joseph przełknął nowy kęs niebiańsko smakowitej gruszki,omiótł spojrzeniem ręce Louisy.Piękne dłonie i pomimo tego, coczekało go jutro - a może właśnie dlatego - chciał poczuć te ręce naswoim ciele.- Sam bywałem sekundantem.Wojaczka na Półwyspie Iberyjskimpodsycała w nas brawurę, tak jak żołnierskie posłanie syci pchłyNie odzywała się przez chwilę, zjadając kawalątek gruszki zewspólnego widelca.Usta też miała piękne.- Opowiesz mi o tym kiedyś?- O pchłach?- O kampanii pod dowództwem Wellingtona.W listach Bartawyglądało to wszystko na dobrą zabawę, tylko że nie tłumaczyło,dlaczego Devlin wrócił z tej zabawy w tak żałosnym stanie.- St.Just ma się już teraz dużo lepiej.Tak, Louiso, opowiem ciwszystko, co zechcesz wiedzieć o żołnierskim życiu.Przed czym toostrzega mnie lord Valentine?Pomiędzy napawaniem wzroku jej urodą i pozwalaniem na karmieniego nieco rozmiękłym deserem a uświadamianiem sobie tego, coczekało go rano, dotarło do Josepha, nim gruszki zostały zjedzone, żeLouisa Windham - niebawem Louisa Carrington - się bała.O niego.Strach przydał bladości jej cerze, wywołał cienie pod oczamii napięcie wokół ust.Na widok tego wzburzenie z powodu zachowaniaGrattingly'ego zamieniło się w Josephie w kipiącą wściekłość.Z jej powodu.Z powodu damy, która zamykała oczy, ilekroćpodsuwał jej kęs gruszki.- Valentine wyjawił, że w obu pojedynkach Grattingly wybierałpistolety, a obaj przyjaciele Valentine'a stwierdzili, że broń byłaniecelna.Kule zniosło w lewo, obydwaj przeciwnicy Grattingly'egozostali ranni, w tym jeden poważnie, a Grattingly nie odniósł żadnychobrażeń.- Interesujące. Jakby już byli małżeństwem, Joseph objął Louisę ramieniem iprzyciągnął do swego boku.- A więc, jeżeli będziemy się strzelać z pistoletów Grattingly'e-go,mam celować trochę w prawo.Spodziewam się, że skończy się nastrzelaniu w powietrze, moja droga.Nie zamartwiaj się z tego powodu.- Nie mogę się nie martwić.- Nadal była sztywna, tak jakby stalepróbowała narzucić sobie coś w rodzaju dyscypliny, mimo żepozwalała mu się obejmować.- Pochlebia mi to.Jego wybranka obróciła się, żeby na niego spojrzeć.- Jutro o tej porze możesz już nie żyć i pochlebia ci, że kobieta, którazgodziła się wyjść za ciebie za mąż, się martwi.Josephie, nie możeszdopuścić, żeby ten człowiek wyrządził ci krzywdę.Pocałował ją, aby nie wpadała w panikę z powodu czegoś, na cożadne z nich nie miało wpływu.Zamiast pocałunku, który byłbywyrazem bagatelizowania jej obaw, zaoferował pocałunek pociesze-nia, uspokojenia, a nawet wdzięczności za troskę.- Josephie.- Dłonią, która nie była już zimna, ujęła jego policzki.-To niczego nie rozwiąże.Odgarnął za ucho kosmyk jej włosów.- Ukoi moje nerwy i odciągnie myśli od zbliżającej się ciężkiej próby.- A więc będzie to ciężka próba? - Zatroskanie sprawiło, że jej zieloneoczy zalśniły.Joseph zwrócił policzek ku jej dłoni, aby jegodżentelmeńska powściągliwość nie utonęła w tych oczach.- Oczywiście, że nie.To tylko drobne utrapienie, ale ujmuje mnietwoje dobre serce.- Nie kłamiesz? Nie próbujesz ukoić moich nerwów wykrętami? Niewolno ci mnie okłamywać, Josephie.Nigdy.- Louiso, byłem strzelcem wyborowym w armii Wellingtona.-Ucałował jej dłoń.- Potrafię strzelać z każdej broni palnej, kuszy, łukui ciskać wszelkimi rzutkami, jakie wpadną mi w ręce, i radzę sobieniezle w walce na noże, pałasze oraz na gołe pięści.Omiotła wzrokiem jego twarz. - Jesteś bardzo waleczny.Nikt by się tego nie domyślił, widując cię zcórkami w kościele.- To wymaga zupełnie innego rodzaju waleczności.- A takżezdolności do znoszenia napadów tęsknoty za domem, w tym równieżza Lady Ophelią.- Polubię twoje córki, Josephie.- A one będą uwielbiały ciebie.Posłała mu nieznaczny, lecz szczery uśmiech.- Byłam na herbatce u Jej Wysokości.On chciał znów się z nią całować, a ona mówiła mu o trywialnychzdarzeniach z życia domowego.- To była zapewne ciężka próba?- Myślę, że Jej Wysokość udzieliła mi rad albo swojego błogo-sławieństwa.Joseph pocałował narzeczoną w policzek, czując świąteczną wońgozdzików, która bynajmniej nie sprzyjała okiełznaniu jego niesfornejwyobrazni.Zamiast opamiętać się trochę, Joseph pozostał na tyleblisko, by muskać nosem policzek Louisy.- Rad jakiego rodzaju?- Całuj mnie, Josephie Carrington.Z rozkoszą.Pocałował ją słodko i delikatnie, aż stała się ciepłą,miękką, cicho pojękującą kobiecością u jego boku, a wtedy i onazaczęła go całować, słodko, lecz wcale nie delikatnie.W chwili, gdy ułożyła się na sofie na plecach pod Josephem, on nietęsknił już do swojej ulubionej świni ani też nie myślał o żadnychpojedynkach.Jednak w ostatnim zaułku swojego umysłu zdolnym doracjonalnej myślenia był wielce zaniepokojony prośbą Louisy, aby jejnie okłamywał - nigdy - i tym, że nie mógł odpowiedzieć jej na toobietnicą, którą pragnął jej złożyć. 9Gdzie ona mogła pójść?Tylko przejawy gniewu bożego skłaniały Esther Windham dowyrażania zaniepokojenia na głos, a Jego Wysokość wiedział już,kiedy dochodziło do takich kataklizmów Na szczęście niczegopodobnego nie zaplanowano na ten wieczór.- Wypij swoją herbatę, moja droga.Zwietny gatunek i ukoi twojenerwy.- Podniósł filiżankę i podał jej ze swoim najbardziejmężowskim uśmiechem, chociaż za nic nie potrafił zrozumieć, jakmożna wypijać tyle tej lury- Percivalu Windham - odpowiedziała lodowatym tonem - traktujeszmnie protekcjonalnie na swoją zgubę.O, już lepiej, pomyślał książę, choć przybrał minę osoby skarconej.- Powiadasz, że Louisa zabrała lokaja i skierowała się na północLondynu?Księżna wzięła tamborek z haftem i przeciągnęła igłę przez materiał.- O tej porze sklepy już zamknięte, a Louisa nie jest z tych, cozostawiają przedświąteczne zakupy na ostatnią chwilę.Po co wybrałasię na Oxford Street?- Kochana, a czy nie skierowała się przypadkiem do miejskiego domusir Josepha? Jutro rano może mu się coś przydarzyć.- Dobry Boże.- Księżna odrzuciła na bok tamborek.- Sądzisz, że onauprzedza tok wypadków? Uwikła się w melodramat, który ściągnie nanią większy skandal od tego, jaki się szykuje, jeśli sir Joseph zginie.- Nie, nie sądzę.Uważam, że poszła po prostu spędzić trochę czasu znarzeczonym, człowiekiem, którego coraz bardziej lubi.Sir Josephowiza bardzo na niej zależy, żeby jej zaszkodzić.Zawołajmy Eve i Jenny izasiądzmy do miłej wieczerzy.Jej Wysokość wstała z kanapy z błyskiem zdecydowania w oku. - Siostry Louisy wiedzą, dokąd poszła, i nie zatają tego przed nami.Książę podał jej łokieć i poklepał dłoń żony, gdy pozwoliła mu siępoprowadzić.Księżna niepokoiła się o Louisę bardziej niż o innedzieci, wyznając pewnego razu, że Louisa to jej dziecko, którego nierozumie.Być może matki rzadko rozumieją to swoje potomstwo, które takbardzo przypomina je same.Książę przystanął przed ulubionym salonikiem córek i zapukał dodrzwi.- Chodzcie, moje piękne.Pora na ucztowanie.Jenny otworzyła drzwi.- Już pora na posiłek? - Zaprezentowała uśmiech, który pewnie niezwiódłby nikogo na świecie poza jej rodzicami.- Umieram z głodu - oznajmiła Eve, ukazując się u boku Jenny zpodobnie nieszczerze wesołą miną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed