[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteśmy przyjaciółmi, Eversea - przytaknął żarliwie Horacy.Dopiero w tymmomencie dostrzegł Madeleine; twarz mu się rozjaśniła i ukłonił jej się.- Proszę, proszę, toż to pani Greenway! Madeleine dygnęła.261SR- Miło cię znowu widzieć, Horacy.- Bywała pani Pod Czarnym Kotem ze swoim mężem.- Zgadza się.- A gdzie pani teraz chodzi na kufelek?- Jeszcze trochę, a będę pić piwo za oceanem, w Ameryce.Niedługowyjeżdżam z Anglii.Colin skierował na nią wzrok; wiedziała, że tutaj, wśród zieleni, jego oczynabrały intensywnie szmaragdowej barwy i czuła je na sobie jak dwie latarnie.Alenie odwróciła głowy w jego stronę.On więc spojrzał znów na Horacego.- Ameryka! Dobra nasza! Przygoda! - Horacy był zachwycony.- O, tak.Nie ma to jak przygoda - odparła Madeleine ironicznie.- No to jak? Idziemy? Strasznie tu nudno, ani się napić nie ma gdzie, anikobiety nie uświadczysz.Za przeproszeniem, pani Greenway - dodał pośpiesznie.- Nic się nie stało, Horacy.- To ja tylko pójdę po rzeczy i możemy.Urwał.Bo wszyscy troje usłyszeli, a raczej poczuli, charakterystycznedudnienie końskich kopyt, stłumione przez trawę i miękką ziemię.Odwrócili głowy w stronę, skąd dobiegał ten dzwięk, i zobaczyli ichnatychmiast, bo też trudno było ich przegapić.Ze wzgórza za domem zjeżdżali trzej kawalerzyści w czerwonych kurtkach, zpołyskującymi w słońcu bagnetami.Zatrzymawszy się, żołnierze zeskoczyli z koni i w mgnieniu oka wycelowaliw nich karabiny.- Niech pan zabezpieczy pistolet, panie Eversea, rzuci go na ziemię i kopnie wmoją stronę.Nie chciałbym do pana strzelać, ale będę zmuszony to zrobić, jeśli pannie posłucha.Madame, proszę, żeby zrobiła pani to samo, o ile pani potrafi.262SRCholerni angielscy żołnierze, uprzejmi nawet wtedy, kiedy aresztują zbiegłegokryminalistę.Co do Madeleine, potraktowali ją łagodnie, myśląc może, że to Colindał jej pistolet.I jako grozny przestępca pewnie jeszcze ją zmusił, żeby go używała.Kusiło go, żeby powiedzieć: Zdziwilibyście się, gdybyście wiedzieli, co onapotrafi".Ale stał twardo w miejscu.Nie zabezpieczył pistoletu, tylko wolno opuściłrękę.Niełatwo było mu się na to zdobyć, bo miał przed oczyma trzy muszkietywycelowane w okolice serca.Za to Madeleine.trzymała swój pistolet uniesiony i wymierzony prosto wdowódcę.Och, Mad.Serce podskoczyło mu do gardła.Gdyby coś jej się stało, gdybyprzypadkiem.- Mad - powiedział cicho.Rzuciła mu nieodgadnione spojrzenie.Wydawała się niezwykle spokojna izdecydowana, a jej ręka ani drgnęła.- Panie Eversea - w głosie żołnierza zabrzmiał ton grozby.- Madame.Jeśli niezabezpieczycie państwo pistoletów i nie rzucicie ich na ziemię, obawiam się, że niebędę miał innego wyjścia, niż zastosować się do rozkazu, który mówi, że mamypojmać pana Eversea żywego albo martwego.Liczę do pięciu.O Boże, tylko nie to, pomyślał Colin.Kolejne odliczanie do pięciu.To nie może się tak skończyć.Nie po to dotarli tak daleko, tyle siędowiedzieli, tyle znieśli.Nie mógł się z tym pogodzić.- Jeden.- zaczął odliczać żołnierz.Colin stał nieruchomo, a obok niego człowiek, który miał klucz do jegowolności, i jego trójnogi pies.263SRWiedział, że jeśli powie: Jestem niewinny, a ten człowiek może topoświadczyć", i wskaże Horacego, żołnierze prawdopodobnie go zastrzelą.Każdy,kto trafiał do Newgate, był niewinny.A przynajmniej tak twierdził.Nie było wykluczone, że żołnierze go wysłuchają.Lecz tak czy inaczejzostanie pojmany.Czeka go cela w areszcie i ciągnące się w nieskończonośćprzesłuchania.A on zwyczajnie nie zniesie kolejnego zamknięcia w ciemnym,ciasnym pomieszczeniu.- Dwa.Poza tym jego ucieczka spod szubienicy była zniewagą dla całej brytyjskiejarmii.W końcu po to ustawiono tam szpaler żołnierzy, żeby coś podobnego się nieprzytrafiło.Chciał krzyknąć: To ta kobieta, głupcy - to ta niezwykła kobieta - ona tozrobiła".Colin opanował do perfekcji sztukę powstrzymywania się od mrugania.Dziękitemu zauważył jakiś dziwny cień na ścianie domu.Przyjrzał się uważniej: to nie byłkrzak ani drzewo.Bo krzaki i drzewa nie mogą się zbliżać.Przynajmniej nie na jawie.A ten cień właśnie się zbliżał.Ukradkiem, ale zdecydowanie.- Trzy.Intuicja podpowiedziała Colinowi, kogo ma przed sobą, jeszcze zanim cieńprzybrał postać mężczyzny.A gdy już było widać go wyraznie, Colin zobaczył, żenie ma na sobie fraka i perłowe guziki od kamizelki lśnią jak małe księżyce.W rękutrzymał długą strzelbę.- Cztery.Marcus Eversea odbezpieczył strzelbę i wymierzył w trójkę kawalerzystów.Zamarli, nic bowiem tak nie przyciąga uwagi żołnierza, jak szczęk zamkakarabinowego.Najpierw jeden, a potem pozostali dwaj zaczęli powoli odwracać głowy.264SRPózniej Colin nie mógł sobie przypomnieć, w którym dokładnie momenciepodjął decyzję.Mroczne podejrzenia dręczyły go całymi tygodniami i był prawiepewien, że to Marcus kazał przysłać tu Horacego, a teraz przyjechał go zastrzelić.Może nawet zastrzeli także jego.Kiedy jednak przypomniał sobie swój sen z ostatniej nocy, w ułamku sekundyzdecydował sercem, nie rozumem.- Nie ruszać się albo zginiecie - wycedził.- Wybór należy do was, panowie.Myśleliście, że jestem na tyle głupi, żeby tu przyjechać bez wsparcia? Sam przecieżbyłem kiedyś żołnierzem.A teraz powoli odwróćcie się przodem do mnie.Gdy zrobili, co im kazał, Colin, znów mierząc do nich z pistoletu, powiedział:- Za wami stoi trzech ludzi z naładowanymi muszkietami.Jeśli ośmielicie sięchoćby mrugnąć bez mojego wyraznego polecenia, będziecie mieli okazję zawrzećbliską znajomość z karabinowym pociskiem.Marcus uniósł brew i pokręcił z niedowierzaniem głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]