[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej rekonwalescencja przebiegała pomyślnie i dok-tor Bloch uznał, że nadszedł czas na następne kroki rehabilitacyjne.Miałam jąteraz codziennie przeprowadzać po podwórku, żeby odbudowały się mięśnie.%7łądanie to okazało się samobójcze: po trzech miesiącach stania w boksie Lu-krecja dysponowała morderczym nadmiarem energii i jej kopyta wciąż wisiałynad moją głową.- Niedobrze - powiedział doktor Bloch zasępiony.- Nadweręży sobie w końcunogę i cała operacja będzie na nic.- Niedobrze - odparłam złym głosem.- Nadweręży mi w końcu głowę i cał-a'głowa będzie na nic.Ustaliliśmy z doktorem Blochem, że dalsze spacery będę odbywała wierz-chem, pod obciążeniem klacz stanie się ostrożniejsza.Pożyczyłam od Jana kask,który zakłada, wykonując na half-pipe co ryzykowniej sze skoki na łyżworol-kach, od kowala stare buty z metalowymi noskami, od Liesel waciak, żeby w ra-zie czego miękko lądować i krążyłam w tym ekwipunku wokół stajni ku ucieszemłodych Kirschmannów.Coraz mniej byłam pewna, czy jazda konna sprawia miradość.Im gorzej układały mi się stosunki z Lukrecją, tym lepiej - z Jo-shem.Od wy-padku klaczy jego stajnia stanęła nagle dla mnie otworem, mogłam jezdzić naCezarze ile chciałam i spędziłam na jego grzbiecie całe lato.Co weekend siodła-liśmy konie o świcie, pakowaliśmy w skórzane torby prowiant, przytraczaliśmyje do siodeł i jezdziliśmy do zachodu słońca.W południe zatrzymywaliśmy sięna popas w wiejskich gospodach i na dziedzińcach starych zamków, nad poro-śniętymi nenufarami stawami, na cienistych leśnych polanach i pod gałęziamisamotnych lip na rozdrożach.Podkowy krzesały iskry na bruku, dudniły na bel-kach mostów, odbijały się głuchym echem od zamkowych murów, szurały nawyżwirowanych ścieżkach i śpiewały dzwięcznie na asfalcie.Ich muzykabrzmiała jeszcze w moich uszach, kiedy zasypiałam, przytulając policzek doimienia Josha.Pogodna muzyka szczęśliwego lata.19.W poszukiwaniu.248*Jestem bardzo szczęśliwa - oświadczyłam, biorąc w ramiona moją siostrę poddębami Aosinka.- Postanowiłam przyjechać, żeby ci to powiedzieć.- Miałaś rację i bardzo się z tego cieszę, a co się stało? Wychodzisz za Josha?- Boże uchowaj, już nigdy nie wyjdę za mąż! Przecież wiesz, że w moich mał-żeństwach udane są tylko rozwody.- Kupiłaś może jakąś stodołę i zamieszkacie teraz razem?- Nie stać mnie na stodoły, nie sądzę też, żeby Josh pragnął ze mną zamiesz-kać.Wcale zresztą nie wiem, czy miałabym jeszcze na to ochotę.- W takim razie nie bardzo cię rozumiem.- Ewa odsunęła mnie na długość ra-mienia i przyjrzała mi się bacznie.- Jakiż jest powód tego szczęścia? CzyżbyLukrecja nagle złagodniała?- Nigdy nie była bardziej paskudna.Nie, nie zgaduj dalej, po prostu jestemszczęśliwa.Bardzo, bardzo szczęśliwie zakochana, jak sądzę.- No cóż, gratuluję, chociaż wolałabym, żebyś dostała podwyżkę.W każdymrazie dobrze, że przyjechałaś, podam z tej okazji obiad na dworze.Mam kurcza-ki, chłodnik i mizerię.Poza kurczakami wszystko z naszego ogrodu, pan Mali-niak dał mi w prezencie.- Brzmi to cudownie i jakże to miło ze strony pana Maliniaka, że daje ci w pre-zencie jarzynki z twojego ogrodu!- Prawda? - ucieszyła się Ewa.Wysublimowaną ironię można sobie w stosun-ku do niej darować, nie dociera.- Muszę teraz zabrać się za kurczaki, chodz dokuchni, pogadamy sobie.- Rzucę tylko okiem na ogród i zaraz przyjdę, dobrze?Nie czekając na odpowiedz, skierowałam się w stronę zachwaszczonych malin,dwa psy pognały w podskokach za mną.Chciałam się sama zorientować, jakiezmiany zaszły w Aosinku pod moją nieobecność; przygotowana byłam na najgor-sze.Odetchnęłam z ulgą, widząc, że przynajmniej trawnik przed domem jest naswoim miejscu, może trochę bardziej wyliniały i rozjechany przez samochody,ale jest.W sadzie dojrzewały wiśnie i morele, zaczynały rumienić się pierwszejabłka, wśród pokrzyw i łopianów krzaki porzeczek walczyły o przeżycie, alenigdzie nie widać było ani swimming-poolu, ani nawet robót ziemnych na więk-249szą skalę.Uspokojona, ruszyłam w kierunku podwórza.Po żebrach tuneli folio-wych wdzięcznie piął się niebieski powój, trup stara zarósł dzikimi jeżynami ijuż prawie nie było go spod nich widać, natomiast stos pustaków przy podjezdzietak jakby się zwiększył.Przyczepa imbisowa na szczęście znikła, ale słupy wiatyniebezpiecznie pochyliły się na jedną stronę, jak pod wpływem potężnego kop-niaka.Na oko nic się nie zmieniło, zawróciłam więc i poszłam do domu.Ewa siedziała przy kuchennym stole i kroiła ogórki na mizerię, na kolanach,jak zwykle, piastowała tego rudego z wyłupiastymi oczami.Na mój widok otwo-rzył jedno oko i wyszczerzył zęby; pokazałam mu język i zaczęłam siekać kope-rek.Obie nie znosimy chłodnika, ale jadamy go latem, bo przypomina nam dzie-ciństwo.- Jak tam joint venture? - zapytałam od niechcenia.Moja siostra westchnęła ciężko, co wystarczyło mi za odpowiedz.- A fabryka? Produkcja ruszyła?Pokręciła głową i ponownie westchnęła.Nie powiedziałam: A nie mówi-łam!", bo nie byłoby to fair, ale inwigilowałam delikatnie dalej.- Jesteście tylko bez grosza, czy macie też i długi?- Jesteśmy bez grosza i mamy długi - odparła trzezwo.- Musieliśmy ogłosićupadłość.Nie zarobiliśmy nic, zarobili panowie Hout-man i Heernskerck, donich teraz należy fabryka.- Jak to się stało?- Pojęcia nie mam.Wysłaliśmy Aleksandrę na prawo, żeby się dowiedziała inam wytłumaczyła.- Bardzo słusznie - pochwaliłam.- Jak się robi skomplikowane interesy, ko-niecznie trzeba mieć w rodzinie prawnika.- Pomyślałam, że jak Aleksandraskończy studia, uda jej się może ojca ubezwłasnowolnić, a na głos powiedziałam:- Nie martw się, kochanie, mama zawsze mówiła, że nie ma tego złego, co by nadobre nie wyszło.Na przykład pomyśl o tym, że ten swimming-pool całkowicieby zepsuł założenie parkowe.Kto widział angielski park z basenem?Twarz mojej siostry rozjaśniła się.Wiedziałam, że sprawię jej przyjemność,nazywając chaos Aosinka angielskim parkiem.- Masz rację, zresztą najchętniej pływam w jeziorze.Do fabryki też jakoś niemiałam przekonania, fabryki nie przynoszą szczęścia.Dziadzio miał dwie i naj-pierw mu je Niemcy zbombardowali, a potem komuniści uznali go za kapitalistęi wywłaszczyli.W końcu pozostał bez środków do życia.19.W poszukiwaniu.250- No więc, ile tych długów jest? - sprowadziłam Ewę na ziemię.Chciałam ją coprawda pocieszyć, ale znowu nie aż na tyle, żeby uważała bankructwo za wyjąt-kowy uśmiech losu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]