[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duże złote kółka w uszach, zauważam je, gdyLinda odgarnia włosy.No, niech tylko wda się jakieś zakażenie, tomasz z głowy miękką część ucha.Ja też mogłabym mieć włosy blond,gdybym tylko chciała.Słowo do Edwarda i voila.W zeszłym tygodniu zrobił mi pasemka.Bardzo eleganckie.Linda ma ładną szminkę, ale położyła za dużo różu na policzkach.Pozatym jest głupia, widać to na pierwszy rzut oka.King mógłby lepiejwybrać.Powiem mu o tym.To nawet mu się ode mnie należy jako odprzyjaciela.Zapada nagła cisza, i orientuję się po chwili, że coś do mniepowiedziano.- Przepraszam? - mówię z okropnym, fałszywym uśmiechem.Bolimnie w mostku.- Ach, tylko powiedziałam, że miło mi było cię poznać - odzywa sięLinda.- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze.- O, tak! Ja też na to liczę!Gdy King zamyka za nią drzwi, siadam.- No! Ona jest bardzo miła.- Taa.- To ta, którą poznałeś z ogłoszenia?- Tak.- A co robi?- Uczy.Założę się, że w przedszkolu.Jasne, to właśnie taki typ.Widzę Lindęw tych jej botach na wysokich obcasach, skaczącą po klasie, a wokołosiedzą przedszkolaki.I wszystkie są przebrane za króliczki.Ruszająnosami, dłonie przyłożyły do uszu.- Ona uczy na Uniwersytecie Bostońskim.Okay, pierwszy rokanglistyki.- A czego uczy?- Mechaniki kwantowej.- Och.No, no.To znaczy.Jaką książkę ci przyniosła? King wręczami tomik z sonetami Szekspira.- Lubisz je? - pytam.- Pewnie.A ty nie?- Nigdy ich nie mogłam zrozumieć.- Chrząkam.Uśmiecham się.Muszę iść do domu.W koszu jest chyba ze dwadzie- ścia kilo bielizny do prania.I muszę wypisać czeki za wszystkiepłatności.Stos rachunków.Po prostu sterty.- Szekspir wcale nie jest taki trudny - odzywa się King.- To napewno możesz zrozumieć.- Otwiera książkę.- Posłuchaj tego: - Srogiewiatry potrząsają słodkimi pąkami maja.- Nic w tym niejasnego,prawda? - Siada obok mnie na sofie, wskazuje na wers i jeszcze raz gogłośno odczytuje.- Widzisz? I one takie są, nie? Słodkie? To znaczy,pąki?Gapię się na mój brzuch.Jego oddech ma zapach lukrecji.Dlaczegopachnie lukrecją? Mój jest jak fabryka czosnku, jestem tego pewna.Nie twierdzę, że takie firmy istnieją.Fabryka czosnku.Myśląc o niej,mimochodem wyobrażam sobie dziewczyny z blond warkoczami, wbiałych kombinezonach, stojące przy linii produkcyjnej i scalająceząbki czosnku w główki.I wtedy patrzę na niego.Jego oddech ma zapach lukrecji, a jegomieszkanie jest przegrzane, ponieważ on wie, że lubię, jak jest ciepło.Czuję jego rękę na moim podbródku.Za chwilę mnie pocałuje.- King.Siada na swoim miejscu.- Przepraszam.- Nie, to jest.To znaczy, czy nie jesteś.w jakimś związku?- Z Lindą?- Tak!- Myślę, że to raczej ona jest zaangażowana.- Na to wygląda.- Wstaję, idę do kuchni.- Chodz, pomogę cipozmywać.Idzie za mną.- Nie musisz.- Nie - odpowiadam.- Ale chcę.Naprawdę.Lubię zmywać naczynia.Zmywam, a on wyciera.Przez dłuższą chwilę nie rozmawiamy, poprostu stoimy obok siebie, nasze biodra niemal się stykają, pracujemyw ciszy.I nagle biorę wdech, zostawiam w spokoju zmywanie i zarzucam ręce Kingowi naramiona.I nie pojmuję, jakim cudem potrafi tak wspaniale całować.Wyciągam mu na plecach koszulę spod paska od spodni,zastanawiając się w duchu, czy o to rzeczywiście mi chodzi.Odsuwamsię od niego o krok, zaglądam mu w twarz.- Czy jesteś.Czy zgadzasz się? Kiwa głową.- Czy mamy.?Znowu przytakuje, bierze mnie za rękę i prowadzi do sypialni.Starannie odkłada koce, potrząsa poduszkami.I wtedy zaczynarozpinać koszulę.Ale nieruchomieje.- Nie wiem.to znaczy, czy dobrze robię?- Tak.Nadal stoi bez ruchu.- Wiesz co? - mówię.- Pogadajmy sobie.Ale na leżąco.Jego ulgapromienieje na cały pokój.Kładę się obok,wyprostowana, na boku.On leży na wznak, ma zamknięte oczy.Teraz, gdy postanowiliśmy spowolnić akcję, marzę, aby jąprzyspieszyć.Kładę mu głowę na ramieniu, rękę opieram na jegopiersi.Jest potężniej zbudowany, niż sądziłam.Odpinam dwa guziki,czekam i unoszę się, by spojrzeć mu w oczy.- W porządku?- Tak - odpowiada.I odtąd już więcej nie rozmawiamy.A kiedywracam do domu, patrzę na siebie w lusterku wstecznym, bysprawdzić, czy na twarzy odbijają się emocje.Dostrzegam jednak napoliczku smużkę z domalowanych wąsików Kinga i ścieram ją zżalem.O ósmej wieczorem Travis ogląda ze mną telewizję, i wtedy właśniewraca do domu Edward.Kiwa do nas głową, wiesza palto i wchodzi,by usiąść koło nas na sofie.W trakcie reklamówki Travis pędzi dokuchni, a Edward pochyla się nade mną. - Co się z tobą stało? - szepcze.A kiedy nie odpowiadam, siadagłębiej ze skrzyżowanymi rękami, uśmiechając się.- Pewnie to, comyślałem.- Co? - pytam.- Przecież o niczym nie wiesz.- O, daj spokój! Wpatruję się w niego.- Zęby ci wyschną, jak nie przestaniesz się śmiać.A wtedy usta ci siędo nich przylepią i będziesz wyglądał jak szympans.Przestań sięśmiać!- Ale ty nie przestawaj!O północy, ciągle ożywiona, dzwonię do Rity.- Zrobiliśmy to - mówię.Ritę zatyka.- Opowiedz mi wszystko.Wszystko! Poczekaj! Najpierw wezmęsobie kieliszek wina.- Dobrze, ja też.Idę bezszelestnie do kuchni, nalewam sobie kieliszek wina i wracamdo sypialni, zamykając zarówno swoje drzwi, jak i drzwi od pokojuTravisa.Wchodzę pod kołdrę, podnoszę słuchawkę.- Jesteś tam?- Jasne! Opowiadaj po kolei.- Dobra.Opieram się na poduszkach, sączę wino, zastanawiam się, od czegozacząć.Widzę znowu nad sobą twarz Kinga, czułość, która podzieliłamnie na dwie osobne istoty -jedną leżącą w ciepłym łóżku w ciepłychramionach i drugą, która spogląda z góry i potakuje.Tak delikatniepieścił rękami moje piersi, tak ostrożnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed